środa, 31 października 2012

~Rozdział 15~

-O nie, nie, nie, niee... nie wrobicie mnie. - zaparłam się i rzuciłam na łóżko, gdy usłyszałam co ten geniusz Zbigniew wymyślił.
-No ale nie bądź taka, noo... - namawiali mnie.
-Jeden żarcik i przyjmiemy Cię do naszej bandy. - zaśmiał się Winiarski.
-Nie wiem, czy chcę należeć do Waszej chorej bandy... - wywróciłam oczami. - Przecież Guma mnie zabije, jeśli wyskoczę mu z takim... CZYMŚ!
-Ciszej, bo on wszystko słyszy. - Igła przykrył mi usta dłonią. - To co, piszesz się? - poruszał brwiami. Nie wiedziałam co mam zrobić... grozi to nienawiścią mojego idola do mnie, a z drugiej strony respektem pozostałych... strach przed nienawiścią bierze górę.
-Nie. - odparłam krótko.
-Gdzie jest łazienka? - wybełkotał Kurek, leżący twarzą wciśniętą w poduszkę. Igła szybko go tam zaprowadził, bo mogło wyniknąć kolejne nieszczęście w formie... za przeproszeniem pawia.
-Słaba jesteś. Boisz się? - rzekł Zibi.
-Tak... - wzruszyłam ramionami.
-Zbyszku, czy chciałeś podpuścić Agatę, aby ona poniosła się swoją ambicją i dumą, i zrobiła to? - zapytał skrzywiony Piter.
-Ojj tam... - wywrócił oczami.
-Słabiutko Zibi, słaaaabiutko. - pokiwał głową Piter. - Czyli cały plan poszedł na maaaarne. Po co było tyle wysilania szarych komórek?
-Piotruś, nie powinieneś tyle pić. Za bardzo samogłoski przeciągasz. - poklepałam go po plecach.
-Ja Ci powiem, kto tutaj nie powinien pić! Tamten oto osobnik, który wypróżnia swój żołądek w łazience. On nie powinien pić, a nie ja, który niewinnie przedłuża samogłoski... - jego usta ułożyły się w podkowę.
-Igła, oddawaj moje getry! - do pokoju wparował ni stąd, ni zowąd Paweł Zagumny.
-Jakie getry? Myślisz, że ja je w kieszeni noszę? Pawełku... - westchnął. - W walizce mam... chyba. - przybrał minę myśliciela.
-Jak zgubiłeś moje getry to... - Guma wyraźnie się zdenerwował.
-Paweł, masz piwo i wyluzuj! - krzyknął Kubiak, podając mu już trochę zwietrzały trunek Ziomka.
-O, dzięki. Myślałem, że wszyscy o mnie zapomnieli... - odebrał butelkę i wziął ją do ust. Wszyscy ledwo powstrzymywali śmiech i na twarzach pojawił się lekko czerwonawy kolor. Pit tak się powstrzymywał, że się zapowietrzył. - Mmm, dobre. - rozgrywający wypił wszystko na raz i potem jeszcze się oblizał.
-Co?! Jak to dobre?! - oburzył się Zbyszek. Zdziwiony Zagumny odłożył pustą butelkę na stolik.
-Macie jeszcze? - zapytał.
-Nie, wszystko Kurek wyżłopał. - wzruszyłam ramionami.
-No to ja się zmywam. Igła chodź, muszę mieć te getry! - pociągnął za sobą Libero i obydwoje wyszli z pokoju.
-Ejj, jak to możliwe, że skiśnięte piwo komuś smakowało? - bąknął Pit. Wszyscy go poparli i w ciszy analizowali całe to zajście.
-Powróciłem... - szepnął Kurek, wychodząc z łazienki i od razu rzucił się na łóżko.
-Masz nowego lokatora... - rzekł Winiar. - Życzę miłej nocy. - po czym wstał i wyszedł z pokoju. Za nim ruszyli także pozostali uczestnicy "tajnego zebrania Białego Sokoła" i zostałam sama z pijanym Bartkiem.
-Dobrze się czujesz? - zapytałam. Wiem, głupio, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy. On jęcząc odpowiedział, że nie. Przykryłam go kołdrą i sama poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, a po chwili wyszłam czysta i pachnąca. Przyjmujący już dawno chrapał, także wyczuwam super noc. Wskoczyłam pod kołdrę i poczułam jak mokra plama z pościeli przechodzi na moją pidżamę. Piąty "face palm". Zacisnęłam wargi i przebrałam T-Shirt, po czym na mokrą plamę po piwie ułożyłam jakiś ręcznik. Po kilku minutach zasnęłam.
***
Obudziłam się parę minut po 8 i przetarłam oczy. Bartka już nie było, zostało po nim tylko całe rozwalone łóżko. "Faceci..." pomyślałam i biorąc ciuchy poszłam do łazienki. Szybko się ogarnęłam i zeszłam do stołówki. Wszyscy jak zwykle ztyrani życiem, siedzieli przy stołach i bawili się swoim śniadaniem. 
-Dzień dobry! - krzyknęłam. Usłyszałam tylko "Ehe" ze strony chłopaków. Nie lubię kiedy nic nie gadają, wtedy jest tak nudno. Więcej nie pozwolę im pić na zgrupowaniach! Kiedyś wszystko się wyda i będą mieć przerypane do końca swojego siatkarskiego życia. Nałożyłam sobie sporą porcję jajecznicy, bo byłam straszliwie głodna i przysiadłam się do chłopaków. Posiłek minął nam w ciszy, było słychać tylko połykanie soku lub kawy.
-Ejj, nie dobrze mi... - mruknął Pit.
-Przepowiadam Ci ciążę. - odparł Igła nieco znudzony.
-Syn czy córka? - zapytał.
-To i to jednocześnie... - libero wywrócił oczami.
-No bo ja tam bym wolał córeczkę. Możesz jej pleść warkoczyki, ubierać w sukieneczki, kupować lalki. - zaczął wyliczać Piotrek.
-A z synem pograsz sobie w nogę i pobawisz się jego kolejką... starczy. - wzruszył ramionami Winiar i odsunął od siebie talerz. - Chodźcie idziemy do Andrei, żeby nam wolne zrobił, bo ja się zrzygam na środku boiska...Agatkooo, możesz tutaj wiele zdziałać. - znacząco poruszał brwiami.
-Kurde, zaczynam zauważać, że mnie wykorzystujecie! - oburzyłam się. - Ostatni raz ratuję Wam dupę. Ostatni!
-Ostatni miał być, jak byłaś moją dziewczyną...- wtracił się Kurek. Podniosłam jeden kącik ust.
-Pójdziesz do trenera i powiesz mu, że... - zastanawiał się Winiar.
-Że nasze organizmy są przemęczone i nie jesteśmy w stanie wykonywać żadnych ćwiczeń! - błysnął Zbyszek.
-Niee, to będzie za słabe - odrzekł Winiarski. - To musi być coś takiego bardziej wyszukanego, ale jednocześnie coś, co może zdarzyć się każdemu, w każdej chwili...
-Zatrucie pokarmowe? - odparłam znudzona, oparta na łokciu.
-Postaraj się bardziej, lekarzem jesteś!
-Bóle korzonków? - dodałam.
-Lepiej, lepiej... wymyśl coś jeszcze.
-Niee wiem, ja mam symulować, czy Wy. Sami wykażcie jakąś inicjatywę... -pokiwałam głową.
-Bóle korzonków będą dobre. - poparł mnie Kurek. -Łatwe do udawania i przeleżymy sobie caaaaalutki dzionek w łóżeczku. Moje największe pragnienie... - rozmarzył się. Wszyscy proszącym wzrokiem przyglądali mi się, a ja nie mogłam im odmówić. Głęboko westchnęłam, odkaszlnęłam i podeszłam do trenera.
-Dzień dobry... smacznego. - zaczęłam z wielkim uśmiechem na twarzy. On podziękował. Od razu przeszłam do rzeczy. - Panie trenerze, gdyż jest sprawa związana ze zdrowiem chłopców... - rzuciłam na nich okiem, a oni trzymali się za plecy. - Wszyscy strasznie cierpią na zapalenie korzonków. Już wcześniej ich o to podejrzewałam, ale wymigiwali się i mówili, że dzisiaj mają ważny trening i do jutra im przejdzie, więc nie wnikałam, a dzisiaj zauważyłam, że na ich twarzach maluje się ból... - mówiłam tak szybko, że do pana Andrei nie wszystkie te słowa docierały.
-Dobrze i co ja mam z tym wspólnego? - zapytał zdziwiony, a na sobie poczułam spojrzenia innych trenerów i pana Sokala. "Jak to co wspólnego?! Chłopie, jesteś ich trenerem, a jak oni cierpią to co masz zrobić?!" pomyślałam.
-Sądzę, że przyda się chłopakom conajmniej jeden dzień wolnego od treningów... - zakończyłam głośnym odetchnięciem.
-Okej, jeden dzień mnie nie zbawi. - uśmiechnął się. Sukces! Wróciłam do chłopaków zadowolona, ale żeby nic się nie wydało powiedziałam:
-Po kolei, alfabetycznie zapraszam do mojego pokoju, jakoś spróbuję zaradzić na te Wasze bóle. - rzekłam z pełnią powagi w głosie. Oni przytakując pokiwali głowami i pochylając się, i sycząc wyszli ze stołówki.
-Jesteś naszą boginią! - krzyknął Zibi, całując mnie w policzek.
-Królową, księżniczką, wybawczynią! - dodał Pit, rzucając mi się w objęcia.
-Ekchm... - usłyszeliśmy w przejściu. Ze strachem w oczach wszyscy się obrócili i zobaczyli pana Sokala. - Mam dobrą metodę na zapalenie korzonków. Trening! - krzyknął, a wszyscy jęknęli z przerażenia.
-Buce, patałachy, debile, idioci, kretyni, głupie barany... - wyliczał pod nosem Zagumny. Wszyscy posłusznie ruszyli do pokojów, a ja niewiele myśląc, pobiegłam do pokoju przewodniczącego sztabu. Cichutko zapukałam, a po chwili znalazłam się w środku.
-Nie ładnie kłamać, panno Werner... - pokiwał głową.
-Ale niech pan zrozumie, Ci chłopcy trenują codziennie, po kilka godzin, harują jak woły i nie mają chwili wytchnienia... - powiedziałam łamiącym głosem. - Chcą tylko jeden dzień wolnego, czy to tak wiele?
-Ale wie Pani, że to nie zależy ode mnie, a od trenera Anastasiego. Jeszcze o niczym się nie dowiedział, także nie mają treningu... ale jeśli mi podpadnie któreś z Was, to wszystko się wyda! - pogroził palcem, a ja serdecznie podziękowałam. Wychodząc usłyszałam jeszcze:
-Aha! Panno Werner... - dynamicznie się odwróciłam. - Cieszę się, że złapała pani taki dobry kontakt z tymi chłopakami. Nie zawsze tak szybko się to udaje... - uśmiechnął się. Ja także odwzajemniłam gest i w podskokach ruszyłam powiadomić chłopaków. Wparowałam jak torpeda do pokoju Kurkai i Pita.
-Chłopaki, przykro mi... - rzekłam z opuszczoną głową. - Nie chciałam, żeby to tak wyszło.
-Oj dobra, gramy już tak dużo, że nie robi to nam różnicy, a właśnie zwymiotowałem, także będę o niebo lepszym graczem! - rzekł zadowolony Piotrek.
-O tych wymiocinach to nie musiałeś wspominać... - skrzywiłam się. - Doobra, nie umiem tego ukrywać. Załatwiłam Wam jednak te woooolneeeeee. - krzyknęłam.
-Aha, to fajnie... - wzruszył ramionami Kurek i rzucił się na łóżko.
-Tylko tyle?! Ja tu oczekiwałam fajerwerków, tortów, striptizerów, a tu tylko "To fajnie"? Dzięki, zero satysfakcji z pracy... - uniosłam jedną brew i zaplotłam ręce na klatce piersiowej.
-Jesteś wielka. - Pit wyszczerzył się i także położył się na łóżku. Nie chcąc im więcej przeszkadzać poszłam do kolejnych pokoi i wyjawiałam jakże tą super ekstra informację. Wszyscy robili tak samo "rzut na łóżko, słuchawki do uszu i sen". Biedni... ja także wróciłam do siebie, odpaliłam telewizję i oglądałam wenezuelską telenowelę.

______________________________________________
Jak zwykle pełno dialogów... xD Ale mam nadzieję, że się spodoba. :) Dzisiaj tak późno, bo najpierw trening, a potem musiałam ogarnąć pokój. Cieszycie się, że wolne?! :D Ja bardzo! Wreszcie odpocznę i nadrobię zaległości w rozdziałach i MOŻE opublikuję mój nowy blog. ;)) Ale to jeszcze się wszystko zobaczy. No to miłej nocy i enjoy!
Pozdrawiam, Sissi. ♥

poniedziałek, 29 października 2012

~Rozdział 14~


-Ale mamo, ty mnie źle zrozumiałaś! - Kurek próbował się jakoś obronić, ale biedakowi nie wychodziło zbytnio.
-Zrozumiałam bardzo dobrze synu! Zawiodłam się na Tobie, myślałam, że mogę Ci ufać, a ty bezkarnie mnie okłamujesz w takich błachostkach?! Żebym tylko się od Ciebie odczepiła, tak?! - kobieta zdenerwowała się i tylko zmierzyła mnie wzrokiem od góry do dołu. Zrobiło mi się strasznie wstyd i współczułam Bartkowi.
-Ale mamo! - Bartek jeszcze za nią pobiegł, a ja bezradna usiadłam na ławce. Próbował jej jeszcze jakoś przemówić do rozsądku, ale ona nie słuchała go, a on smutny, podszedł do mnie i rzucił mi się w objęcia.
-Przepraszam Cię, że musiałaś tego słuchać... - powiedział cicho. Ja nic nie odpowiedziałam... nie wiedziałam co. Z jednej strony chciałam go opieprzyć za ten cały mizerny plan, ale z drugiej strony... było mi go żal. Pokłócił się z najważniejszą kobietą swojego życia. Siedzieliśmy na tej ławce, przytuleni, mijało nas pełno starszych pań i tylko nam się przyglądały, a ja każdą gromiłam spojrzeniem.
-Bartek... już? - szepnęłam znudzona, po conajmniej 10 minutach obejmowania.
-A mogę jeszcze troszkę? - chlipnął. Westchnęłam i kolejne 10 minut mojego życia uleciało z dymem, na przytulaniu Kurasia.
-Dobra, Kurek! Jesteś mężczyzną, czy dziewczyną?! Twardym trzeba być, nie miętkim! - oburzyłam się w końcu.
-Agatko, mówi się "miękkim". - wyraźnie zaakcentował przyjmujący. Wywróciwszy oczami złapałam go za rękaw i pociągnęłam za sobą. Po kilku minutach szybkiego marszu byliśmy w ośrodku.
-Ale pani Kurek, niech pani jeszcze zostanie, specjalny karnet na solarium pani wykupimy! - prosił mamę Bartka Krzysiek, który na środku recepcji prawie klęczał.
-Nie uczęszczam na solarium... - odparła obrażona kobieta, ciągnąc swoją walizkę.
-To na saunę! - dodał Zibi.
-Basen? - jęknął Pit. Pani Iwona już nie zwracając uwagi na prośby kolegów swojego syna, ominęła nas i rzuciła krótkie:
-Do widzenia.
Czy to ma wystarczyć?
-Bartuś, próbowaliśmy... - westchnął Ignaczak, klepiąc Kurka po plecach. On załamany ruszył do pokoju.
-Idźcie po piwo, mam ochotę się uchlać. - krzyknął. Wszyscy po kolei strzelili tzw. "face palma" i chwilowo załamali się nerwowo, gdyż w przejściu do stołówki stał nikt inny, jak nie nasz ukochany trener Anastasi. Miejmy nadzieję, że akurat tego zwrotu po polsku nie zrozumiał. Wyszczerzyliśmy się w jego stronę, a on podejrzliwie się na nas spojrzał. Prawie zabijając się o nasze nogi popędziliśmy za Bartkiem.
-Popieprzyło Cię do końca?! - krzyknął Piter.
-Piotruś... ty umiesz krzyczeć? - Igła aż otworzył usta ze zdziwienia.
-No popatrz... ciekawe czym nas jeszcze zaskoczy. - zaśmiał się Zbyszek.
-Skrywam wiele tajemnic... - szepnął Cichy charakterystycznie poruszając brwiami.
-Ale wracając. Siurak, tam stał Andrea! - oburzył się Igła i wymachiwał rękoma na cały ośrodek. Oczywiście musiałam oberwać jego łokciem w twarz. Przepraszał mnie następnie kolejne 5 minut.
-Krzysiu, już dawno zdążyłam Ci wybaczyć, ale jeśli teraz nie przestaniesz mnie przepraszać za ten cios, to zaczniesz za swoje przepraszanie! - wykrzyczałam.
-Co? - bąknął Pit, z bliżej nieokreśloną mi miną. Kolejny "face palm" z mojej strony zaliczony.
-Idziecie po te piwo? Bartuś ładnie prosi... - Kurek zrobił maślane oczka.
-Oj, Kureczku. Dobrze wiesz, że Tobie i Twoim słodkim ślepiom się nie oprę! - powiedział Piotrek i przeczochrał jego włosy. Trzeci "face palm" nie jest źle.
-Agato, podążasz z nami? - Igła szturchnął mnie swoim nieszczęsnym łokciem.
-Niee, ja się w tym czasie umyję. - uśmiechnęłam się. Oni zbierając kasę po wszystkich pokojach zebrali jej całkiem sporo i ruszyli na zakupy. Ja w tym czasie odświeżyłam się, przebrałam w luźny, męski T-Shirt i szerokie dresy. Związałam włosy i wyszłam na korytarz.
-Boże i wszyscy tam u góry! - przestraszył się Winiar.
-Co ?! - podzieliłam jego stan. On zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu.
-Wyglądasz jak chłopak... - odparł zniesmaczony, kiwając głową.
-Bo ja w nocy ewoluuje... - szepnęłam. - Ale nie mów nikomu! To będzie taka nasza tajemnica. - Michał zdziwiony spojrzał na mnie swoimi niebieskimi oczami, które hipnotyzują, dlatego ja starałam się unikać, owego kontaktu wzrokowego.
-Okeej... - uniósł jedną brew.
-Biały sokół dostarczył towar, powtarzam. Biały sokół dostarczył towar. - usłyszeliśmy na korytarzu. - Ludzie, nie rozumiecie?! Pokój 71! Co za nierozumnie istoty... - westchnął Igła przywołując nas ręką. Obydwoje poszliśmy do pokoju 71. Powoli zbierała się tam cała elita.
-Proszę, wyjątkowo. - rzekł Zibi podając mi żurawinowego Redds'a.
-Ooo, misiaczki. - wyszczerzyłam się i podziękowałam, jednak nieporadnie próbowałam otworzyć butelkę.
-Daj, bo zaraz jakaś krzywda Ci się stanie... - westchnął Kubiak i odebrał mi piwo, a ja niepewnie mu je oddałam. Chwycił swoją butelkę i przyłożył do niej mojego Redds'a, po czym szybkie szarpnięcie i można pić.
-Boże, jak Wy możecie takie coś brać do ust?! Przecież to sok, a nie piwo! - skrzywił się Dziku biorąc małego łyka.
-Bardzo dobry sok. I dziękuję. - odebrałam od niego moją własność i przetrzymałam w dłoniach. Był strasznie zimny, a ja nienawidzę zimnych, gazowanych napojów.
-Ile tego macie? - powiedział smutno Kurek.
-Dla Ciebie kilka... naście. - uśmiechnął się Igła, a Bartek całą butelkę "Żubra" wypił na jeden raz.
-Dawaj następne... - wytarł usta i chwycił następną butelkę. Biedny, załamał się, a ucieczka w alkohol to nie jest dobry pomysł...
-Bartek, jedna kłótnia ze starszą, a ty takie tragedie urządzasz? Chłopie... - parsknął Bartman. Wszyscy skarcili go wzrokiem, a on postanowił, że już więcej nie zabierze głosu na ten temat. Pit skoczył po laptopa i jak przed tem urządziliśmy sobie wieczór filmowy. Usadowiliśmy się wygodnie przed malutkim ekranikiem i tym razem ja usiadłam przed Winiarem, bo chciałam coś widzieć. Bartek usiadł obok mnie i trzymając już kolejną z rzedu butelkę w dłoni oparł się o moje ramię.
-Barteeeeeek, no eeej! Przez tą dziurę miałem doskonały widok, a ty zasłoniłeś mi ją swoim wielkim łbem! - oburzył się Pit. Bartek tylko rzucił na niego wzrokiem i znów powrócił do swojej pozycji wyjściowej. Z mojej drugiej strony usiadł Kubiak, pod pretekstem za twardego łóżka. To dziwne, raczej wszędzie są takie same.
-No i co się tam stało?! Piotruś nie wie, bo nie widział! - krzyczał co i rusz Cichy, który dzisiaj cichy nie był. Jak nic nie mówi, da się go nawet kochać.
-No! Krzysiu też nie wie, bo wylał właśnie piwo, które musi wycierać! - odrzekł Libero. Zaciskając wargi, powoli odwróciłam głowę i mój wzrok przyciągnął Igła, który na kucaka wycierał mi pościel.
-Igła... - szepnęłam.
-Agatko... tylko spokojnie, bez paniki, oddychaj. - uspokajał mnie Ignaczak. - Ja to powycieram, oglądaj sobie spokojnie film, bo podzielisz losy Piotrusia... - głupio się zasmiał. Przetarłam twarz dłońmi.
-Ostatni raz siedzimy u mnie, bo jak narazie przez to mam same problemy! - powiedziałam.
-Jaakie probleeemy... siedzimy, jest fajnie, siedzimy... - wybełkotał Kurek.
-No i jest fajnie... - poparł go Piotrek.
-A co robimy?! Siedzimy! - krzyknął Kubiak, a wszyscy wybuchnęli niepohamowaną radością. Czwarty "face palm" dzisiaj...
-No i jest fajnie, że tak podsumuję. - odparł Zibi, chrupiący słone paluszki.
-Zbyszku? Skąd posiadasz tą zacną rzecz, jaką są te wspaniałe i cudowne paluszki? - Dziku wychylał się zza łóżka, aby tylko coś dostrzec. ZB9 tylko wzruszył ramionami.
-Nie wiem skąd one są, ale ja je kupiłem. A właśnie, jak myślicie? Jak się robi paluszki? - atakujący dokładnie obejrzał przekąskę z każdej strony.
-Nie wiem, czy mogę wtrącić... może się je wypieka z ciasta?! - burknęłam.
-O, o. Specjalistka od paluszków się odezwała. Proszę, proszę. - przechylił głowę Zibi.
-Bartman, bo jak Ci zaraz...! - nie dokończyłam, bo właśnie na moje kolana spadł Bartek. - Bartek? Bartuś?! - przestraszyłam się i wszyscy zeszli z łóżka. Zeszli... za dużo powiedziane. Zlecieli!
-Ała, ała, ała... - jęknął Pit, z nietęgą miną i łapiący się za piszczel.
-Bartek!
-Oj no żyję nooo! Coś tutaj biegło po prostu i chciałem się temu bliżej przyjrzeć... - wydukał. Nie zeby coś, ale gdyby nie Zibi jako tłumacz, nic bym nie zrozumiała.
-Co przebiegło? - przeraziłam się, od razu wskakując na Kubiaka.
-Hmm... mysz? - wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-Ha, ha, haaaaaaaa. Mogę już przestać się śmiać? - mruknęłam. - Co to było, bo nie zasnę... - jęknęłam.
-Ja nie zasnę, bo złamałem nogę. - powiedział Pit, zwijający się na łóżku. Spojrzenia wszystkich bezcenne. - Oj no dobra... - wywrócił oczami.Winiar poszedł zapalić światło, a Kurek od razu zakrył oczy dłonią.
-Wyłączcie to słońce! - krzyczał. Igła ciągle wycierający pościel rzucił w niego poduszką, a ten po chwili się uspokoił.
-Ja szukam tam, ty tam, a ty tam. Do pracy rodacy! - Zibi porozdzielał wszystkich po kątach i szukaliśmy rzeczy, która przebiegała przed oczyma Bartka. Paranoja... ale co poradzić, lepiej sprawdzić, niż potem umrzeć ze strachu, co nie?
-O, patrzcie. Butelka piwa. - powiedział zadowolony Dziku, wyjmując trunek zza firanki.
-To nie to piwo Ziomka? - Igła skrzywił się. - Wyrzuć, przeterminowane. - Kubiak powąchał i od razu zatkał nos.
-Ejj! Mam pomysł! - krzyknął Zbyszek, klaskając w dłonie.
-To nie wróży nic dobrego... - pokiwałam głową.
-Kogo nie lubimy z reprezentacji? - rzekł poruszając brwiami.
-Pomyślmy... Ciebie? - odparł Pit.
-Jakiś ty rozmowny dzisiaj! Zróbmy komuś żaaaart, takie małe plis. - jego usta ułożyły się w kształt podkowy.
-Zagumnemu, Zagumnemu! - szepnął Igła zeskakując z łóżka. - Ale musimy się liczyć z tym, że potem będziemy mieć ostro przejeba...
-Tak, wiemy. - wescthnął Zibi przerywając mowę Krzysia. - Agata! Jesteś nam potrzebna!
-Ja? - odrzekłam zdziwiona, bo właśnie usypiałam Kurka i nie słyszałam całej ich rozmowy.
-Tak ty... możemy zrobić tak... - Zibi zaczął wyjawiać nam cały swój misterny plan.

__________________________________________________

A jednak zmotywowałam się i coś naskrobałam! :D Dużo dialogów, ale mam nadzieję, że się spodoba.
A tak poza tym... jak Wam minął poniedziałek? Bo mi nadwyraz dobrze. ;))
Pozdrawiam, Sissi. ♥

niedziela, 28 października 2012

~Rozdział 13~

Nadeszła pora obiadu. Bartek przyszedł po mnie, a razem zeszliśmy po panią Kurek. Przyjmujący niepewnie zapukał do pokoju, a po chwili drzwi otworzyła kobieta.
-Już, już! - powiedziała, zapraszając nas do środka.
-Maamoo, pospiesz się! Muszę szybko zjeść, bo zaraz mam trening! - denerwował się Bartek.
-No to idź, ja zjem z Anią. - wzruszyła ramionami i poprawiła makijaż. Nerwowo szarpnęłam rękaw Kurka i pokazałam mu, aby pod żadnym pozorem nie zostawiał mnie samej.
-Ale Ania też musi być obecna na tym treningu! - wymigiwał się.
-Boże, jakie to pokolenie niecierpliwe! - pani Iwona z niezadowolenia pokręciła głową i wyszła zamykając drzwi. We trójkę zeszliśmy do stołówki, a tam jak zawsze grupa wielkich głodomorów. Usiedliśmy przy oddzielnym stole i przez cały posiłek nikt do nikogo się nie odzywał i tylko słyszeliśmy te suche żarty Igły, a pani Kurek co chwila parskała śmiechem. Może powinna usiąść do nich?! W spokoju zjedliśmy to co mieliśmy na talerzach i mama Bartka zapytała się mnie, czy mogłabym oprowadzić ją po okolicy. Wykręciłam się tym, że nie znam tutejszych atrakcji, a tym bardziej muszę być na treningu chłopaków.
-Ania jest najlepszym lekarzem na świecie! - oznajmił Bartek i pocałował mnie w policzek. Zdezorientowana tylko przymusowo się uśmiechnęłam i dokończyłam pić wiśniowy sok, a pod stołem kopnęłam Bartka w piszczel, na co on zareagował głośnym syknięciem.
-Ładnie razem wyglądacie... ile to już jesteście parą? - zapytała kobieta, opierając się na łokciach.
-Eee... rok? - Bartek wymownie się na mnie spojrzał.
-Tak, coś około. - poparłam.
-O, a Bartuś jeszcze ani razu mnie Ciebie nie przedstawił... - pokiwała głową.
-Bardzo zabiegani jesteśmy, rzadko się widujemy, a dopiero tutaj mamy czas ze sobą pobyć... - wydukałam z siebie. Bartek był pod wrażeniem mojej mowy, na temat naszego związku i tylko pokiwał głową w oznace zgody.
-Tylko dbaj o mojego Bartusia! - kobieta przeczochrała jego włosy, a on wywrócił oczami. Reszta siatkarzy wybuchła śmiechem.
-Maaaamooo... - jęknął.
-No co, widujemy się tak rzadko. Po prostu mamusia tęskni za swoim synalkiem. - jeszcze raz pogłaskała go po głowie. Mi zrobiło się głupio, a co dopiero jemu. Wyrazy współczucia, chłopie...
-No to my się chyba będziemy zbierać, nie? - pospiesznie wstałam od stołu i chwyciłam Bartka za rękę. - Nie możesz się spóźnić na trening, kochanie... - wyrecytowałam bez okazania jakichkolwiek uczuć. Może poza rozbawieniem i z trudem zatrzymywałam śmiech. Chłopcy też już dawno leżeli na podłodze, śmiejąc się do łez.
-Tak, nie mogę. - odparł Bartek i biegiem wyszliśmy ze stołówki.
-Jezu, ja nie wytrzymam... - usiadłam na schodach, chowając twarz w dłoniach.
-Nie wytrzymasz z moją mamą, czy nie wytrzymasz tego, że musisz do mnie mówić "kochanie"? - usiadł obok mnie.
-Raczej to drugie... - zaśmiałam się, a Kurek dźgnął mnie palcem w żebra.
-Co tam zakochańce, na trening śmigamy! - ze stołówki wyszedł Kubiak, a za nim Krzysiu, Ziomek i Zibi.
-Ej, ej! Wypraszam sobie! - krzyknęłam i poszłam za chłopakami. Po drodze jeszcze Misiek popchnął mnie na poręcze, Igła podstawił nogę, także do góry doszłam jako kaleka. Weszłam do pokoju tylko na chwilę, przebrałam dżinsy, na krótkie szorty i zbiegłam na dół. Na korytarzu spotkałam Winiara i z nim odbyłam jakże miłą przechadzkę do siłowni.
-Dlaczego zgodziłaś się na to, żeby być dziewczyną Kurka? - zapytał po chwili.
-A czemu nie? Jeśli mogę, to pomagam... - odparłam wzruszając ramionami. - Z resztą, przez to nie umrę... chyba. - dodałam po cichu.
-Ja tam bym się nie zgodził. Skoro Kurek oszukuje swoją własną matkę, że ma dziewczynę, to raczej swoją laskę też będzie okłamywał... proste jak drut.
-Ale sorry, ja nie jestem jego prawdziwą dziewczyną. Niech inne się martwią, nie mój biznes. - łyknęłam trochę wody z butelki Michała.
-Ale uważaj, okej? - puścił oczko i wszedł do siłki. Na co mam uważać? Na Bartka? Dobre sobie. Weszłam za nim i od razu usadowiłam się na długim, miękkim materacu i oglądałam swoje siniaki na łydkach. Naliczyłam ich 3. Może je nazwę? W końcu guz Benek i samochód Ferdek mają swoje imiona. Okej, no to ten największy to będzie Józek, średni to Juliusz, a najmniejszy Jarek.
-Agata? - stał nade mną Możdżon przypatrując mi się dziwnym wzrokiem, który kiedyś już wcześniej opisywałam, czyli "O__o" .
-Co?! - przeraziłam się.
-Czy ty właśnie nazywałaś swoje siniaki? - popatrzył na moją odgiętą nogę.
-Nie? Ja? Uważasz mnie za nienormalną...? - parsknęłam, ale poczułam jak zrobiłam się cała czerwona.
-To kto nazywa się Józek, Juliusz i Marek? - założył ręce na klatce piersiowej.
-Nie Marek, tylko Jarek! - krzyknęłam, a wszyscy odwrócili się moją stronę. Dotarło do mnie, że musiałam nadawać im imiona na głos... przypał. - Nie ważne no! Wracaj do treningu! - usiadłam po turecku i wskazałam mu sztangę. Mam nadzieję, że reszta siatkarzy nie słyszała mojego monologu... moich nowych kolegów posmarowałam maścią na siniaki i blizny. Sorry chłopaki, ale nie wyglądacie za dobrze, na moich chudych jak patyki nóżkach...
-Pani doktor, potrzebny spray schładzający! - krzyczał Krzysiek, przywołując mnie ręką. Szybko chwyciłam moją super apteczkę i pobiegłam w stronę chłopaków.
-Zibi... - podeszłam do atakującego. -Znowu skurcz? - westchnęłam opryskując mu udo.
-Ma za mało magnezu. Przepisze mu coś doktorówna? - zaśmiał się Ignaczak.
-Mogę narysować mu mapę jak trafić do pobliskiej apteki... - wyszczerzyłam się.
-Eej! A mojej mamy to nie chciałaś oprowadzić po Spale, bo niby nie znasz okolicy! - oburzył się Kurek.
-Siurak, nie wczuwaj się... - Piter poklepał go po plecach.
-Pit, mówiłem Ci nie raz... nie mów do mnie Siurak! - jeszcze bardziej się zdenerwował.
-Widzisz, nie panuje nad sobą. Przypominam żebyś na niego uważała. - szepnął mi Winiar, a ja coraz bardziej zaczęłam rozmyślać nad jego słowami. Aby jego mama wyjechała jak najszybciej!
Trening skończył się po półtorej godzinie. Byłam tak zmęczona tym nic nie robieniem, że najchętniej poszłabym spać. Cała drużyna wraz z trenerami i oczywiście ze mną wyszliśmy z siłowni i kroczyliśmy ku windzie.
-Nie, ja nie wysiadam! Kontuzjowany jestem! Prawda, doktor Werner?! - burzył się Zibi, którego wszyscy chcieli wywalić z windy.
-Zbyszku, to tylko skurcz. - ziewnęłam.
-A jak mnie złapie na schodach?! Kto mi pomoże?! - zaparł się.
-Wyyypad Bartman, bo chcemy iść się kąpać! - krzyczał Dziku.
-Zero szacunku dla inwalidów... - pokiwał głową i wyskoczył z klaustrofobicznego pomieszczenia. - Masz apteczkę? - dodał spoglądając na mnie.
-Mam, jakby co, uratuję Cię od niespodziewanej śmierci... - mruknęłam i obydwoje ruszyliśmy schodami. Dotarliśmy na górę, w żółwim tempie i rozeszliśmy się po pokojach. Mozolnie przekręcałam kluczyk w tą i we wtą, ale za cholerę nie chciał się otworzyć. Szarpałam drzwiami, ale w końcu całkiem straciłam cierpliwość.
-Igłaaaaa! - zawołałam na cały ośrodek. On jak tornado wypadł z pokoju.
-Kto mnie wołał?! - rozejrzał się wokół.
-Pomoc potrzebna... - przywołałam go kiwnięciem głowy, a on już po chwili znajdował się obok mnie.
-Mówiłem Ci... wkładasz kluczyk, przekręcasz do połowy, naciskacz klamkę i do... końca? - drzwi ani drgnęły. - Łan mor tajm... - westchnął. - Kluczyk, do połowy, klamka, koniec. No co jest do cholery jasnej! Chyba jest potrzeba wezwania ostrzejszych środków... skoczę po konserwatora. - znudzona usiadłam pod ścianą i oparłam o nią głowę.
-A ty co? - Dziku, który niósł brudne pranie do pralni, lekko kopnął mnie w stopę. - Łóżko Ci się znudziło?
-No wiesz, ostatnio zbyt dobrze się nie rozumiemy, nie odzywa się do mnie i stroi fochy... - odparłam.
-Też tak miałem. Po prostu za krótko się znacie. - wzruszył ramionami. - Kup mu kwiaty, dobre, wytrawne wino, pooglądajcie razem telewizję...
-Zbankrutuje przez to! A telewizję oglądamy razem codziennie, to nie wiem o co mu się rozchodzi. - obydwoje się zaśmialiśmy, a Michał ruszył ku pralni. Krzysiek zaraz po tym przybiegł razem z Gumą.
-A pan konserwator? - zdziwiłam się.
-Nie mogłem go znaleźć, a że Paweł mi się napatoczył, to go przyprowadziłem. No Guma, działaj! - Zagumny odebrał ode mnie kluczyk i z wyczuciem włożył go do dziurki. Poprzekręcał, poszarpał, ale drzwi otworzyły się.
-Jeśli muszę tak się z nimi obchodzić za każdym razem, to wolę spać na korytarzu... - pokiwałam głową i podziękowałam chłopakom. Wkroczyłam do środka i zdjęłam tramki, po czym zadzwoniłam do mamy.
-Agata?! Co się do mnie nie odzywasz dziecko drogie?! Kiedy będziesz w Bełchatowie?! - lawina pytań od mamy, to to co lubię.
-Nie odzywałam się, bo miałam dużo na głowie, a do Bełchatowa zawitam... jakoś wkrótce, ale wcześniej na pewno dam Ci znać. Co tam słychać? - usiadłam na brzegu obrażalskiego łóżka.
-A co może być słychać... powiedziałam pani Nowakowej, że przyjeżdżasz i bardzo się ucieszyła. - odrzekła.
-Pani Nowakowa równa się cały Bełchatów... dzięki mamooo...  westchnęłam do słuchawki.
-Musiałam się komuś pochwalić! Przyjeżdżaj jak najszybciej!
-Okeej... ja kończę, później zadzwonię. - pożegnałam się z mamą i wcisnęłam czerwoną słuchawkę. Rzuciłam telefonem na stolik nocny i rozpuściłam włosy. Postanowiłam, że się przebiorę, w końcu mama Bartka poprosiła nas o wspólny spacer. Nałożyłam sweter, dżinsy i Vansy. Włosy starannie rozczesałam i przełożyłam na jedną stronę. Grzywkę przeczesałam palcami i nawet nieźle mi się ułożyła, co jest ogromnym cudem. Wyszłam z pokoju, zabierając po drodzę skórzaną torbę i zamknęłam pokój. Bardzo delikatnie. Szłam w kierunku pokoju Kurka, ale on wyprzedził mnie i wyszedł wcześniej.
-Gdzie on jest? - zapytałam się Pita, siedzącego przed laptopem, zajadającego się brzoskwiniowym jogurtem.
-Myślałem, że poszedł po Ciebie... - odrzekł zdzwiony i włożył kolejną łyżkę serka do buzi.
-No i jakoś nie dotarł... - uniosłam jedną brew. - Co robisz? - usiadłam obok niego.
-Gram. Kolejny poziom w Farmville na Facebook'u. - odparł, a ja się zaśmiałam.
-Maniak! - rzuciłam jeszcze i wyszłam z pokoju. - Gdzie on polazł... - powiedziałam sama do siebie i ruszyłam w kierunku recepcji.
-Aga... Aniu! - Bartek zmieszał się i objął mnie w pasie. - Gdzie ty się podziewałaś?
-Musiałam się przyszykować, a potem szukałam Cię. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-No to chodźmy już podbić tę Spałę, bo zaraz się ściemni! - niecierpliwiła się pani Kurek i wszyscy w trójkę wyszliśmy z ośrodka. Oprowadziliśmy ją trochę po parku, postawiła nam dwie gałki lodów i mrożoną kawę, wbrew naszym protestom i usiedliśmy na ławce, koło przystanku autobusowego, a tam przyszedł ten sam niewychowany facet z "Biedronki".
-Witam. - ukłonił się lekko.
-Dzień dobry... - odparłam i spojrzałam na zdziwionego Bartka.
-Pan Bartek Kurek?! Czy mogę autograf? - mężczyzna chwycił po pierwszą lepszą kartkę i długopis. Siatkarz bardzo chętnie mu się podpisał.  -Nie wiedziałem, że ma pani takie znajomości... - dodał po chwili, trzymając swój skrawek papieru w dłoni.
-A gdyby pan wiedział, zachowywałby się pan inaczej? Wątpię. Taka dzicz jak pan, nie może zachowywać się inaczej! - państwo Kurek przypatrywało się w skupieniu naszej wymianie zdań.
-Może skoczę po popcorn... - szepnął Bartek, ale po chwili dostał w głowę od swojej rodzicielki.
-Obroniłbyś swoją dziewczynę, a nie siedzisz jak ten ostatni burak! - oburzyła się kobieta.
-To nie jest moja dziewczyna... - zdziwił się spoglądając na matkę, ale zaraz po tym dotarło do niego, co akurat w tej chwili powiedział. Przerwałam swoją kłótnię z ciemnowłosym samcem i z szeroko otwartymi oczami spojrzałam na przyjmującego.
-Jak to? - pani Iwonie aż usta otworzyły się z szoku. Bartek zrobił się cały czerwony i opuścił głowę.
-Niee, on żartuje pani Iwono... - próbowałam ratować sytuację. - Coś mu nie pykło i gada bzdury - głupio się zaśmiałam, ale kobieta przyglądała się nam jak parze skończonych idiotów.
-Bartek? Wytłumaczysz mi to? - zapytała wyraźnie zdenerwowana kobieta.
-Ale mamo, nie miałem na myśli tego, co ty masz w tym momencie. - podrapał się po głowie.
-Powiedz mi raz i szczerze. Jesteście razem, czy nie?! - zmierzyła syna wzrokiem, a ciemnowłosy skutecznie i niezauważalnie się usunął z miejsca zdarzenia.

____________________________________________

Proszę bardzo. :D Jest 13 rozdział. Już 13... : o Z góry przepraszam za jakieś drobne literówki. ;) Dodaje dzisiaj trochę wcześniej, bo zaraz mecz Resovii i Jatrzębskiego... :> 
JSW. ♥
Kolejny rodział możliwe, że jutro, ale nic nie obiecuję! 
Pozdrawiam, Sissi. ♥

sobota, 27 października 2012

~Rozdział 12~

-Agata! Agata otwórz! - usłyszałam pukanie do drzwi. Pospiesznie spojrzałam na wyświetlacz telefonu, 6:44. Zaspana zeszłam z łóżka i kroczyłam w kierunku, z którego dobiegał hałas. Trochę minęło zanim rozprawiłam się z zamkiem, ale w końcu dane mi było ujrzeć tego rannego ptaszka. 
-Co jest? - mruknęłam, przecierając twarz. 
-Musisz mi pomóc! - Kurek wparował do pokoju i stanął na jego środku podpierając się oburącz o biodra. 
-Chętnie, jeśli dowiem się w czym. - przymknęłam drzwi i usiadłam na łóżku. 
-No bo mam taki problem... - zaczął. 
-Możesz do rzeczy? - ziewnęłam szeroko. 
-Ale ja tak nie potrafię! - odparł bezradnie, układając usta w podkowę. - Muszę najpierw ogłosić swoją super mowę, a dopiero potem przejść do rzeczy, także nie przeszkadzaj mi! 
-Dobra, już. Wyluzuj. - uniosłam ręce w oznace poddania się. 
-Przyszedłem do Ciebie bardzo wcześnie, gdyż, iż, ponieważ, bo mam sprawę... - chodził po pokoju w tę i we wtę przybierając miny myśliciela. -Dzisiaj rano dzwoniła do mnie mama! 
-Co?! - wybuchnęłam śmiechem. - I co ja mam do tego?! 
-Boże, Tobie nic nie można opowiedzieć... - westchnął. - W tym sęk, że ona przyjeżdza i myśli, że ja mam dziewczynę, a ja tak naprawdę jej nie mam, a ona myśli, że ją mam, no i wiesz o co mi chodzi? - usiadł obok mnie. 
-Jest 6:51 . Nie za bardzo rozumiem o co może Ci chodzić, bo moje szare komórki nie kontaktują jeszcze zbyt dobrze... - pokiwałam głową. 
-Rozchodzi się o to... możesz udawać moją dziewczynę przez ten dzień, kiedy ona mnie odwiedzi? - w końcu wyrzucił to z siebie. 
-Ale dlaczego przyjeżdża do Ciebie MAMA?! - wyraźnie zaakcentowałam to ostatnie słowo. 
-Bo jutro jest dzień odwiedzin i przyjeżdżają do nas nasze rodziny, ale moja mama się uparła, że przyjedzie dzisiaj i całe szczęście, że mnie o tym uprzedziła! 
-Ale to nie będzie dziwne, że ja, jako Twoja "dziewczyna" - ujęłam to w tzw. "króliczki" - mieszkam razem z siatkarzami w pokoju obok? 
-To, to jest akurat najmniejszy pikuś. - machnął ręką.
-Nie no, ja nie pojmuję tego całego zajścia... - zmarszczyłam czoło. 
-Nic nie musisz pojmować, wystarczy jeśli dzisiaj będziesz moją dziewczyną. Okej? 
-A czy Twoja mama wie, że tutaj jestem?
-Wie, powiedziałem jej, że też przyjeżdżasz... - westchnął. 
-Boże, zamiast znaleźć sobie normalną kobietę, to nie, będzie udawał, że jakaś go chce... - wywróciłam oczami. 
-No to zgadzasz się, czy mam iść do Zatiego? - wescthnął.
-Zatiego? - wybałuszyłam oczy.
-On ma najbardziej kobiecą urodę. - wzruszył ramionami.- Myślisz, że pierwszy raz udawałby babkę? - nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Zatorski przebrany za laskę. Przypał. 
-Wolę oszczędzić sobie tego widoku. 
-Czyli się zgadzasz?! - Bartek aż klasnął w dłonie. 
-Mam inne wyjście? - przewróciłam oczami. - Ale ostatni raz ratuję Ci dupę. Tobie i tym innym wielkoludom... 
-Dzięki! Jesteś wielka! - Kurek rzucił mi się w objęcia. 
-Przy Was na pewno nie... - zaśmiałam się i poklepałam go po plecach. 
-Dzisiaj o 11 stawia się na dworcu autobusowym i wypadałoby się po nią przejść. - rzucił wychodząc z pokoju. Aha, czyli muszę jeszcze iść po ukochaną rodzicielkę Bartusia. Zawsze o tym marzyłam! Z powrotem przykryłam się kołdrą i rzuciłam okiem na godzinę. 7:00. Mam jeszcze godzinkę snu. Zamknęłam oczy i już przygotowywałam się psychicznie na to starcie z moją przyszywaną teściową.

***

O 8 obudziłam się i przypomniałam sobie o moich dzisiejszych zadaniach. Od razu wszystkiego mi się odechciało i poszłam do łazienki. Po drodze wzięłam bluzę, spodnie i czarne Conversy. Szybki prysznic dla odświeżenia, lekki makijaż, narzucenie ciuszków i można było schodzić na śniadanie. 
-Dzień dobry, nowa "girlfriend" Kurasia! - krzyknął Igła zajadający się parówkami. 
-Dobry, dobry. - pomachałam tylko i podeszłam do pań wydających posiłki. Poprosiłam płatki na mleku plus co? Dobrze, pomarańczowy soczek. Podeszłam do chłopaków i odstawiłam swoje danie na stół. 
-Smacznego. - powiedziałam, a wszyscy tylko pokiwali głową w podzięce. Przystąpiłam go pałaszowania. 
-Cześć. - szepnął Bartek i pocałował mnie w policzek. Odchyliłam łyżkę od moich ust i z szeroko otwartymi oczami popatrzyłam się na niego, nie zwracając uwagi na wiwat i krzyki chłopaków. Niewychowana dzicz...
-Za bardzo się wczułeś... - poklepałam go po policzku, sztucznie się uśmiechając.
-W końcu jesteś moją dziewczyną, nie? - lekko szturchnął mnie łokciem, siadając obok.
-Tak naprawdę... to nie. - odparłam biorąc kolejną porcję płatków do ust. 
-Pani doktor dała Ci kosza, Siurak! - oznajmił wyraźnie rozbawiony Krzysiu. Znów starałam się puścić to wbrew mojej uwadze i nic nie mówiąc dokończyłam moje śniadanie. 
-O której ona przyjeżdża? - wzięłam łyk soku.
-O 11. Idziemy po nią na przystanek. - odrzekł.
-Kto idzie, ten idzie. - wzruszyłam ramionami i poszłam oddać brudne talerze. 
-Nie mów mi, że nie pójdziesz ze mną po nią! - przeraził się.
-A co sam nie trafisz? - wtrącił się Winiarski. Ten to zawsze odezwie się w porę... 
-Winiar dobrze mówi, a ja za Twoim rozkazem nie będę. - puściłam oczko i serdecznie dziękując za śniadanie ruszyłam do pokoju. 
-Ale Agataaaaa! - słyszałam tylko jazgot Bartka, który za mną biegł. Bezradna odwróciłam się na pięcie. 
-No...? - zaplotłam ręce na klatce piersiowej.
-Nie bądź taka przy mojej mamie, ona mnie zabije jeśli dowie się, że to tylko przedstawienie i tak naprawdę nikogo nie mam! - prosił mnie, prawie klęcząc na kolanach.
-Jaka mam nie być? Mam udawać miłą, przyjazną dziewczyneczkę, która po uszy zakochana jest w swoim przystojnym siatkarzu? A kto tutaj kłamał i oszukiwał? Ciesz się, że w ogóle chcę Ci pomóc... - rzuciłam i znów ruszyłam ku pokojowi.
-Uważasz, że jestem przystojny?! - krzyknął za mną Bartek, a ja tylko parsknęłam. Wsiadłam do windy, a kiedy drzwi już miały się zamknąć, Kurek między nie postawił nogę. -Co będziesz tak sama jechała... - dodał po chwili. Przewróciłam oczami i oparłam się o poręcze. Gdy dojechaliśmy na nasze piętro rozeszliśmy się do naszych tymczasowych lokum, a ja zaczęłam się przygotowywać... i psychicznie, i fizycznie, i wizualnie. Postanowiłam jednak, że nie będę się przebierać, ma być naturalnie, a tylko poprawiłam sobie makijaż i inaczej uczesałam włosy. 
-To co idziesz ze mną? - powiedział Bartek, stojący za drzwiami. 
-Nooo... - odburczałam i wyszłam z pokoju. W ciszy zeszliśmy po schodach i wyszliśmy z ośrodka. - Ładna pogoda... - Bartek spojrzał w górę, a nagle na czoło spadła mi jedna mokra, kropla.
-Czy ja wiem... - syknęłam przez zęby i pociągnęłam go za rękaw, abyśmy szybciej dotarli na ten cholerny przystanek, zanim się rozpada na dobre. Na nim czekaliśmy jeszcze z kilka minut... kilkanaście. Chyba godzinę! W końcu przyjechał wielki bus, a z niego wysiadła wysoka kobieta. Od razu rzuciła się w objęcia Bartka. Wyobrażałam ją sobie zupełnie inaczej, jako miłą, starszą panią, może nadopiekuńczą, a tu? No powiem, że trochę mnie zaskoczyła. 
-A to na pewno ty jesteś Ania? - zapytała kobieta, podając mi rękę na powitanie.
-Ania? - Bartek nadepnął mi na nogę. - A tak, tak. Miło mi. - wyszczerzyłam zęby.
-Bartuś wiele mi o Tobie opowiadał, a teraz nareszcie mogę zobaczyć Cię na żywo. Przefarbowałaś włosy? - zdziwiona, chwyciłam pukiel moich brązowych włosów i przytakując głową wymownie spojrzałam się na Kurka, który stał z opuszczoną głową. 
-Tak, blond już mi się znudził... - wydukałam z siebie. 
-A Bartuś mi mówił, że jesteś ruda... no popatrz, daltonista. - kobieta zaśmiała się, a ja razem z nią. Bartek wziął walizkę swojej mamy, a ona łapiąc mnie pod rękę opowiadała mi o dzieciństwie swojego kochanego synka. Przyjmujący tylko co chwila jej przerywał, sądząc, że te opowiastki nikogo nie interesują, ale mi wręcz przeciwnie, bardzo odpowiadało słuchanie o Kurku, któremu kiedyś wpadł groch do nosa i przez tydzień nie mógł go wydmuchać... to takie interesujące! Po parunastu minutach byliśmy już na miejscu. Bartek specjalnie dla swojej mamy zarezerwował pokój, ale na innym piętrze. Odprowadziliśmy ją, a ona od razu postanowiła, że wybierze się na basen i żebyśmy poszli razem z nią, ale ja wykręciłam się niedysponowaniem, a Kurek treningiem. Zostawiliśmy panią Iwonę samą sobie i wróciliśmy do swoich obowiązków. 
-Pierwsze koty za płoty... - odetchnął Bartek. 
-Ta... - odparłam i razem z Bartkiem pobiegliśmy w stronę hali, gdzie byli już siatkarze. 
-I jak tam?! - dopytywał się Igła.
-Pierwsze wrażenie zrobiłam dobre, bo ja i mój urok osobisty działamy cuda! - teatralnie walnęłam się pięścią w klatkę. 
-A gdzie teraz przebywa teściowa? 
-Szykuje się do wypadu na basenik. Mamy na trochę spokój. - zaśmiałam się i usiadłam na krzesełkach, sprawdzając czy wszystkie potrzebne rzeczy znajdują się w apteczce. Chłopaki ćwiczyli zagrywkę i odbiór, a potem zagrali krótki mecz. Zainterweniowałam tylko raz, bo Zibiego złapał skurcz, ale tak to obyło się bez większych urazów. Na dole, w recepcji spotkaliśmy panią Kurek. 
-O, ty możesz brać udział w treningach, a ja nie? - zaśmiała się, spoglądając na nas. 
-Dzień dobry! - wszyscy serdecznie się z nią witali i czym prędzej zwiewali do góry.
-Ania to lekarz i wezwaliśmy ją do skręcenia kostki, co nie? - Bartek przyciągnął mnie do siebie i objął w pasie. 
-Lekarz? Myślałam, że tancerka... - zdziwiła się.
-Poprzednia moja dziewczyna była tancerką... - Bartek wyraźnie się pogubił i próbował jakoś załagodzić sytuację. 
-Tak, jestem lekarzem. Ortopedą. - uśmiechnęłam się i poklepałam Bartka po dłoni. Czułam jak jego serce wali, jak oszalałe. 
-My się będziemy zbierać, musimy się przygotować na następny trening... - powiedział Kurek i pociągnął mnie za sobą. - Boże, tak mało brakowało... - wypuścił powietrze, siadając na półpiętrze.
-No! Przez Twój mały móżdżek! - trzepnęłam go w głowę i poszłam schodami, a nagle runęłam jak długa i znalazłam się na ziemi. Bartek nie mógł opanować śmiechu i zamiast mi pomóc, turlał się po podłodze. 
-Kretyn. No kretyn. - poprawiłam bluzę i z powrotem weszłam do góry. 
-Nic Ci nie jest?! - krzyknął jeszcze za mną. 
-Nie! - odkrzyknęłam i weszłam do pokoju trzaskając drzwiami. 
-O, czyżby pierwsza małżeńska kłótnia? - usłyszałam za ścianą. Czemu wszyscy tutaj wszystko wiedzą?!



_______________________________________________

Jest kolejny epizod. :D Mam nadzieję, że się spodoba i życzę dobrej nocy, a tymczasem spadam na "Mam talent" . ;))) 
Następnego rozdziału możecie spodziewać się jutro. :)

Pozdrawiam, Sissi. ♥

piątek, 26 października 2012

~Rozdział 11~

Obudziłam się trochę po 8. Przetarłam oczy i rozciągałam się we wszystkie strony. Na koniec jeszcze głośno ziewnęłam i odsłoniłam kołdrę, po czym wstałam z łóżka. Poszłam pod prysznic, ubrałam krótkie spodenki, trampki i koszulkę od chłopaków i wysoko związałam włosy. Po chwili już siedziałam na stołówce, pałaszując tosty.
-Jak się spało? - wtrącił Igła przeżuwając swój omlet.
-A dobrze, dziękuję. - uśmiechnęłam się i wzięłam łyk zbożowej kawy. -O której skończyliście grać?
-Jakoś... hm. - zamyślił się.
-Ty już spałaś, dzieciaczku. - powiedział Winiar, a wszyscy zaśmiali się pod nosem.
-Dobra, dobra... -odburknęłam tylko i powróciłam do szamania. W międzyczasie trener Anastasi zarządził trening na siłowni, a po południu dopiero na sali, także ranek miałam wolny. Postanowiłam, że wybiorę się do "centrum", jeśli tak to można nazwać. Wróciłam do pokoju, narzuciłam T-Shirt , szorty, do tego sandałki, przepasałam się moją ukochaną, nierozłączną, skórzaną torbą i powiadamiając wcześniej chłopaków ruszyłam na miasto. Musiałam przejść kawałek lasku, potem krótką, betonową ścieżką i w końcu dotarłam do bliżej mi nie określonego terytorium. Niby "Biedronka" i "Żabka" są... a jakieś inne sklepy? Przeszłam wzdłuż promenady i co drugi sklep był sportowy. Jeden, jedyny pasaż, miał w swoim zakresie jakieś ubrania, ale typowe dla starszych pań, także nawet nie miałam co szperać... usiadłam na ławce, obok przystanku autobusowego i przypatrywałam się tutejszym mieszkańcom. Większość to właśnie staruszki, którzy wybrali się na poranny spacer, w poszukiwaniu jakiejkolwiek rozrywki, lub chociaż zamienienia z kimś słówka, a młodzieży prawie w ogóle nie widziałam. Koło mnie przeszła może jedna grupka nastolatków. Jednym słowem nuda... postanowiłam, że kupię sobie coś słodkiego, abym przeżyła, jeżeli musiałabym przesiedzieć w pokoju, zamknięta na trzy spusty, bo wielkoludy chcieliby wyciągnąć mnie na pokera. Wstąpiłam do "Biedronki" i ruszyłam na dział ze słodkościami. Wzięłam paczkę chipsów, kilka batoników zbożowych, żelki i kruche herbatniki. Do tego dwa kartony soku pomarańczowego i butelka wody. Tak obładowana poszłam do kasy.
-Przepraszam, mogłaby się pani nie wpychać?! - usłyszałam za mną męski głos. Nerwowo się odwróciłam i spojrzałam na dość wysokiego mężczyznę o czarnych włosach.
-Czy pana miejsce jest tutaj podpisane? Raczej nie, a do tego nie było tutaj pana wcześniej, to skąd miałam wiedzieć, że akurat tutaj pan stoi?! - oburzyłam się. On tylko uniósł jedną brew, w oznace zniewagi i przepchnął się, jednocześnie wypychając mnie z kolejki.
-Co z pana za dżentelmen... - mruknęłam pod nosem i przesunęłam swoje artykuły.
-Ma coś pani jeszcze do dodania?
-Tak! Ty niewychowany, arogancki chłoptasiu! - wybuchłam.
-Proszę się nie ośmieszać... - parsknął i wyjął kartę kredytową, aby zapłacić. Już nawet nie miałam chęci się odezwać, więc przemilczałam sprawę, a już po chwili ja stałam przed kasjerką i płaciłam za słodycze. Wszystko wrzuciłam do ekologicznej reklamówki i wyszłam przed sklep. Ten sam, ciemnowłosy facet właśnie nie mógł uporać się ze sklepowym wózkiem.
-Co, trochę techniki i człowiek się gubi? - wescthnęłam.
-To znowu pani? Bóg nie ma dla mnie litości. - szarpał wózkiem na wszystkie strony.
-Bóg może i nie, ale spójrzmy na to z tej strony... pomogłabym panu, ale nie wiem, czy mi się chce, a po drugie moja przerośnięta duma mi nie pozwala. Także powodzenia... - uśmiechnęłam się i odwróciłam się na pięcie. Szłam już w kierunku ośrodka, bo i tak nie miałam co tutaj robić. Wparowałam do pokoju i muszę się pochwalić, że opanowałam sztukę okiełznania zamka od drzwi, zostawiłam zakupy i zeszłam do siłowni.
-Boże, jakby tutaj stado rugbystów ćwiczyło... -zatkałam nos.
-Bo tutaj się pracuje, księżniczko. - parsknął Winiarski, właśnie wyciskając na klatę te swoje 5 kilo...
-Co tam w wielkim świecie słychać? - zapytał zasapany Kurek.
-Aż się zgubiłam, taki ten świat wielki... - wywróciłam oczami. - No i straciłam wiarę w prawdziwych dżentelmenów... - teatralnie wzdychając usiadłam obok trenera.
-O proszę... co takiego się stało? - kontynuował temat. Wydawało mi się, że tylko dlatego, aby choć na chwilę złapać oddech.
-W "Biedronce" spotkałam takiego jednego chama i prostaka, że tylko udusić i jak spotkam go tutaj jeszcze raz to nie ręczę za siebie! - zacisnęłam pięści. Przerażeni chłopcy wybałuszyli oczy spoglądając na moje dłonie. Po chwili za rozkazem pana Andrei wrócili do ćwiczeń. - Dobra, to ja nie przeszkaadzam i wracam do siebie. Jakby co to wiecie... - puściłam oczko i wyszłam z siłowni. Z powrotem wróciłam do pokoju i włączyłam telewizor. Całe szczęście, powtórka "Na wspólnej". Zasiadłam przed ekranem z batonikiem w dłoni i w skupieniu przypatrując się losom aktorów. Potem trochę ogarnęłam ciuchy i powpychałam je do szafy, posprzątałam łazienkę i nawet nie zauważyłam kiedy przyszła pora na obiad. Szybko zbiegłam do stołówki i wzięłam sobie makaron z brokułami w sosie serowym plus, jak zawsze pomarańczowy soczek. Biedni chłopcy, nawet nie mieli czasu, żeby porządnie się ogarnąć po treningu, a zaraz idą na następny... w pośpiechu pochłaniali swój posiłek, popijali litrami wody, soków, czy tam czymś, co sobie zamówili i biegli do pokojów, żeby wziąć chociaż sekundowy prysznic. Na moje szczęście mogłam sobie spokojnie przeżuwać i połykać, bo o trawienie też trzeba dbać. Po kilkunastu minutach zwróciłam brudne talerze paniom kucharkom i wróciłam do pokoju, żeby się przebrać, bo przecież ja też teraz będę grać... tak, już to widzę. Agata wśród 3 metrowych wielkoludów, musi odebrać zagrywkę od Kurka lecącą z prędkością 200 km/h. Zgon na miejscu. Zwarta i gotowa stawiłam się na boisku, a tam siatkarze już się rozciągali.
-Spóźniona, 3 kółka wokół boiska! - krzyczał Igła. Popatrzyłam na niego miną typu "Czy ty sobie chłopie żartujesz" i dołączyłam do nich. - Ale te 3 kółka i tak będziesz biegła! - dodał po chwili. Po krótkiej rozgrzewce, bo oni i tak swoją mieli wcześniej rozpoczęliśmy mecz. W drużynie byłam razem z Kurkiem, Nowakowskim, Igłą, Bartmanem i Ziomkiem. Ustawili mnie na pozycji przyjmującego. Czyli czas się pożegnać moi drodzy... zagrywka od Winiarskiego jak balonik przeszła nad siatką, a oczywiście kto musiał odebrać? Agatka, bo Igiełka nie będzie się przemęczał, skoro obok stoi kobieta... przyjęłam z drobnymi problemami, ale Łukasz idealnie wystawił do Kurka, a ten bezbłędnie zaatakował i piłka trafiła w boisko. Pierwszy punkt dla nas!
-No chodź... - przywoływali mnie chłopcy, aby zrobić tzw. "grupowego misia" na środku boiska po zdobytym punkcie. Westchnęłam i ruszyłam w ich kierunku, a Bartman klepnął mnie po tyłku. Megaszybki sygnał do mózgu "coś tu nie gra, Agata skup się".
-Bartman, co to było? - szturchnęłam go lekko.
-Sorry, zapomniałem się... - podrapał się w kark i wyszczerzył rząd białych zębów.
-Wernerowa, na pozycję! - krzyknął Igła i podał mi piłkę.
-Mam serwować?! - spojrzałam na okrągłą, żółto-niebieską Mikasę.
-Nie, kopnąć. - Krzysiek uniósł jeden kącik ust wskazując jak mam zagrywać.
-Aleś ty zabawny jesteś Krzysiu... - powiedziałam, a zaraz po tym wysoko podrzuciłam piłkę i całej siły, jaką tylko w sobie miałam odbiłam piłkę. Niestety, aut.
-Dobry strzał. - pochwalił mnie Bartek.
-Szkoda tylko, że niecelny. - rzekłam i z powrotem ustawiłam się z tyłu. Tym razem nie miałam wiele roboty, bo przyjął Igła, a potem poszło jak z płatka, czyli wystawienie i atak = kolejny punkcik dla nas. U nas zagrywką zajął się Nowakowski, z drugiej strony przyjął Winiar, wystawił Guma, a zaatakował Jarosz. Ku mojemu zdziwieniu udało przyjąć mi się tę zagrywkę, ale strasznie piekły mnie ręce, a potem z górki, Ziomek, Kurek, punkt.
-Zaatakujesz? - szepnął Zibi.
-Żartujesz? Ja ledwo do tej siatki dosięgam! - parsknęłam.
-Ziomek, do Agaty... - szepnął Zbyszek, po kryjomu wskazując na mnie. Czy on naprawdę myślał, że tego nie widzę? Serw od Kubiaka przyjął Igła, piłka poleciała całkiem w tył, przez co mieliśmy problem z uratowaniem jej i miałam bardzo trudną pozycję do zaatakowania. Z około 3 metra musiałam przebić ją na drugą stronę. Podskoczyłam i najmocniej jak tylko mogłam uderzyłam piłką o parkiet. Czyżbym zdobyła punkt dla mojej drużyny? Owszem.
-Będą z Ciebie ludzie... - zaśmiał się Krzysiu.
-Ale wiesz co, musimy jeszcze trochę popracować nad ułożeniem Twojej dłoni przy kontakcie z piłką i zamachem... - wtrącił się Bartman.
-Zibi... zauważyłeś, że jest lepsza od Ciebie? - Kurek wybuchł śmiechem.
-O Jezuu... - atakujący tylko wywrócił oczami i odwrócił się na pięcie. - Pomóc chciałem, to nie, od razu, że zazdrosny.
-Spoko. Popracujemy. - zaśmiałam się i zaczęła się kolejna akcja.
Końcowy wynik 3:2 dla nas. Byłam totalnie wykończona, pot lał się ze mnie strumieniami i ledwo szłam zachłannie łykając wodę.
-Uważaj bo się zachłyśniesz. - rzucił Kubiak, a ja uderzyłam go w ramię. -Ała! To bolało. - zrobił smutną minę, wykrzywiając usta w podkowę. Przeczochrałam jego włosy i pierwsza wpakowałam się do windy, bo nie miałam zamiaru wlec się schodami. Wjechaliśmy na nesze piętro i wpadłam do pokoju jak tornado, aby tylko się położyć i wziąć prysznic. Nidy więcej z nimi nie gram! Leżałam na łóżku i szybko oddychałam, co i rusz wycierając krople potu z czoła. Zsunęłam trampki i poszłam pod prysznic. Odkręciłam chłodną wodę i stałam tam minimum 20 minut. Potem ubrałam się w pierwsze lepsze ciuszki i z powrotem rzuciłam się na łóżko. Totalna dętka i brak kondycji. Czas nad tym popracować.

________________________________________________

Proszę bardzo. :D Przepraszam, że tak późno, ale miałam trening, a potem gości... chociaż ważne, że jest. :D Kolejny postaram się dodać jutro, a tymczasem Enjoy! 
P.S. Mam dla Was propozycję, bo od już paru miesięcy piszę inne opowiadanie, także o siatkarzach i zastanawiam się, czy tamto też opublikować i się z Wami nim podzielić. Jakby co ,to piszcie co o tym myślicie. ;))) 
Pozdrawiam, Sissi. ♥

czwartek, 25 października 2012

~Rozdział 10~

Całował mocno i zachłannie, a potem zaczęliśmy turlać się po mokrej trawie.
-Agata? Agataaa! - obudziłam się na brzuchu leżąc w zielonych krzakach. Miałam całą mokrą bluzkę, a na nodze brakowało mi jednego buta. -Jezu, już myślałem, że masz atak padaczki! - Misiek otarł pot z czoła i pomógł mi wstać. Obydwoje zaczęliśmy szukać mojego zaginionego obuwia.
-Czyli to był sen... - powiedziałam sama do siebie.
-Co mówiłaś? - odparł Kubiak buszując w wysokiej trawie.
-Nie, nic, nic. Znalazłeś?
-Nie. Nie mam zielonego pojęcia gdzie go wcięło... może to te cholerne mrówki! - Michał wyprostował się i zacisnął wargi. Zdziwiona poklepałam go po ramieniu i zleciłam dalsze poszukiwania.
-Mam! - krzyknęłam na całą wioskę i czem  prędzej nasunęłam buta na stopę.
-Wracamy? Jesteś cała mokra... - skrzywił się. - Kurczę, a nawet nie mam co na Ciebie narzucić.
-Spoko, jeśli szybko wrócimy do ośrodka to nie zmarzniemy. - pociągnęłam Michała za rękaw i pobiegliśmy do hotelu. Zasapani i zmachani wbiegliśmy do recepcji, a tam siatkarze wracający właśnie z kolacji.
-O proszę. Gołąbeczki wróciły. Mokre? - Igła podszedł do nas i bliżej się nam przyjrzał. - Gdzie Wy się szlajaliście... - pokiwał głową.
-Bo ona zgubiła buta! - Michał zwalił całą winę na mnie, wskazując palcem. Igła znów dziwnie się na nas popatrzył.
-Mogłeś tego nie mówić... - powiedziałam po cichu, a Dzik odparł:
-Domyśliłem się... - obydwoje spuściliśmy głowę i ruszyliśmy w kierunku windy. Jak zwykle cała zawalona, to dla zdrowia ruszyliśmy schodami.
-Wiesz, że przegapiliśmy obiad i kolację? - oznajmiłam otwierając drzwi od swojego pokoju.
-Ale chyba nie żałujesz? - uśmiechnął się.
-Nie. - odwzajemniłam gest i dosłownie wpadłam do pokoju.
-Nic Ci nie jest? - Michał z przerażoną miną zajrzał do środka.
-Żyję. - Dzik pomógł mi wstać i wrócił do siebie.
Wzięłam szybki prysznic, włosy zawinęłam w turban i położyłam się na łóżku, przegryzając jakiegoś batonika z podróży.
-No ale jaaaaaak to nic nie było. Boże, Kubiak! Jak ja Cię uczyłem! - krzyczał Zibi za ścianą. Dokładnie nie słyszałam co odpowiedział mu Michał, ale brzmiało to mniej więcej jak skruszony i bezbronny pies, na którego darł się jego właściciel. Szkoda mi go. Mocno walnęłam pięścią w ścianę.
-Sorryy! - usłyszałam, a zaraz potem znów pukanie do drzwi.
-Kto tam znowu?! - krzyknęłam z buzią pełną czekoladowego batonika. Gdy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi zmuszona byłam, aby wstać i otworzyć.
-Hm? - mruknęłam, a przed drzwiami stał Kurek.
-Chodź do nas na partyjkę pokera. - charakterystycznie poruszał brwiami.
-Nie umiem grać w pokera... - oznajmiłam przechodząc z nogi na nogę.
-No to kuku... no dawaj! - Bartek chwycił mnie za rękę.
-Ale ja mogę chociaż jeden wieczór poleżeć spokojnie w łóżeczku i obejrzeć "Na wspólnej"? - westchnęłam zapierając się na wszelkie możliwe sposoby.
-Jutro rano jest powtórka...
-Hmm... pomyślmy. Rano to ja będę z Wami na treningu! - burknęłam. -Nigdzie nie idę.
-No to znowu mamy do Ciebie wpaść? Okej, jak tak bardzo chcesz. - Bartek szybko odwrócił się na pięcie i zwoływał wszystkich swoich kolegów. Jęknęłam z bezsilności i trzasnęłam drzwiami. Po niecałych 5 minutach, rozległo się pukanie... pukanie. Walenie do drzwi.
-Nie ma nikogo, zostaw wiadomość zakodowaną alfabetem Morsa! - krzyknęłam.
-Bo wywarzymy drzwi! - wydarł się Zibi.
-Spróbujcie... - mruknęłam pod nosem.
-Otwierasz, czy mamy użyć siły?!
-A co Wy mi możecie zrobić słabiaki... - westchnęłam.
Wtedy drzwi wywalone z zawiasów zostały mocnym kopem. Zaszokowana nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa i tylko wydawałam z siebie bliżej nieokreślone dźwięki.
-Nie będziesz nas tu od słabiaków wyzywać...- powiedział Bartek, po czym przewiesił mnie sobie przez ramię. Darłam się i biłam go po plecach, wierzgałam nogami jak małe dziecko, ale nic nie pomagało. Wisiałam ponad 2 metry nad ziemią. Naprawdę można dostać lęku wysokości.
-Gdzie mnie wynosicie wielkoludy?! - darłam się na cały ośrodek.
-Może troszkę ochłoniesz. - odparł Kurek, a wszyscy idący za nami wybuchnęli głośnym śmiechem.
-Niewyżyte łosie, włochate barany, wyrośnięte pacany! Kurdę jego jasna mać! - krzyczałam waląc pięściami o barki Bartka.
-Coś jeszcze? Twoja kreatywność nie zna granic... - powiedział i poprawił mnie sobie na ramieniu, lekko mnie podrzucając.
-Chcesz zobaczyć moje dzisiejsze śniadanie na Twoich tyłach?! - pogroziłam mu.
-A jest się czym chwalić? - wszyscy zaśmiali się.
-No nie mam sił... - opadłam bezbronna.
-I jesteśmy na miejscu. - oznajmił Bartek, po czym odstawił mnie na ziemię. Zdziwiona rozejrzałam się wokół.
-No basen... i co? - odparłam wzruszając ramionami.
-Woda jest mokra, a ty być sucha... - powiedział Igła stojący za mną.
-O nie, nie, nie, niee... - pokiwałam głową i powoli zaczęłam się wycofywać. -Nie ma mowy. Że tak powiem "noł łej" jeśli ktoś nie rozumie po polskiemu! - rzuciłam i zaczęłam biec dookoła basenu. Nie wiem czy była to dobra decyzja, ale przedłużyć swoją żywotność zawsze można. Najszybciej biegający Zbyszek dogonił mnie, chwycił w pasie i popchnął do wody. W locie zdązyłam jeszcze złapać się jego koszulki i razem ze mną poleciał także atakujący. Pod wodą pokopałam go po różnych częściach ciała, bo chciałam jak najszybciej wydostać się na powierzchnię, gdyż nie zdążyłam nabrać powietrza.
-Masz mocnego kopa... - wysyczał Zibi poprzez zaciśnięte zęby i jak najszybciej chciał wyjść z wody.
-No i dobra, należało Ci się! - krzyknęłam ochlapując go wodą, ale przy okazji mokrzy zostali także pozostali.
-Ochłonęłaś?! - wtrącił Kurek, który jak prawdziwy ratownik stał z rękami na biodrach.
-Żebyś ty zaraz nie ochłonął! - jak najszybciej wyszłam z wody i pobiegłam w stronę Bartka. On zaczął uciekać i biegać wokół basenu, a ja biedna ślizgałam się po posadzce. W końcu w moim planie pomógł mi Jarosz, który mocno złapał Kurasia i przytrzymał go, a ja zajęłam się całą resztą. Przytulałam się do niego, "macałam" go, aby tylko jak najbardziej był mokry. Wkurzony Kuraś tylko zrobił gniewną minę i wskazując na mokrą koszulkę wziął mnie na barana i pobiegł w kierunku wody. Reszta siatkarzy przypatrywała nam się z uśmiechem na twarzy.
-Co się tutaj dzieje?! - usłyszeliśmy surowy głos starszego pana, który był tutaj ochroniarzem.
-Pływają sobie... - odparł Igła bardzo spokojnie wzruszając ramionami, a wszyscy wybuchnęli śmiechem.
-To, to ja widzę. Liczę do trzech i Was nie ma! - krzyknął ochroniarz na całą pływalnię. Razem z Kurkiem w pośpiechu wyszliśmy z basenu i wybiegliśmy na korytarz zostawiając mokre ślady, przez co dostaliśmy jeszcze burę od pań sprzątających.
-Wy i te Wasze pomysły... - westchnęłam.
-No, i jeszcze powiedz, że Ci się nie podobało. - Bartek dał mi kuksańca w ramię. - Przebierz się i zaraz zapraszamy na pokera. Tylko pokiwałam głową i zamknęłam się w pokoju na trzy spusty. Narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ciuszki i wskoczyłam pod kołdrę. Włosy zaczesałam bardzo wysoko i z kubkiem herbaty w dłoni oglądałam telewizję. Po kilkunastu minutach usłyszałam głośne krzyki chłopaków z pokoju obok. Czyżby już sobie odpuścili i nie tracili czasu na namawianie mnie na partyjkę pokera? Całe szczęście. Bóg wysłuchał moich próśb.
__________________________________________

Przepraszam, że tak krótko, ale moje notatki nie chciały się skopiować, aby trafić tutaj. :C Za to następny rozdział dodam już jutro! ;)))) Tymczasem biorę się za naukę, a na Polsat Sport leci powtórka meczu Skry... dzięki Ci, o szkoło! -.-'''   Pozdrawiam. Sissi. ♥

poniedziałek, 22 października 2012

~Rozdział 9~

Michał kolejny raz westchnął, a ja nie słyszałam żadnego słowa z jego ust.
-Wiesz co, podobała mi się ta Twoja wcześniejsza postawa, czyli "Misiek Kubiak i jego walnę prosto z mostu", ale teraz to zaczynasz mnie już wkurzać... - powiedziałam surowym tonem.
-No bo myślisz, że to tak łatwo! - oburzył się. - A może lepiej nic nie będę mówił... wiedziałem, że to zły pomysł. - machnął ręką i wyszedł z pokoju.
-I jak, i jak?! - dało się słyszeć z korytarza.
-Dałem dupy... - po tych słowach zrobiło mi się żal. To nie on dał dupy, tylko ja! Wybiegłam za nim na korytarz.
-Michał! Michał! - wołałam. Biegnąc uderzyłam w drzwi, które właśnie otwierał Michał... ale Winiarski. Z hukiem upadłam na podłogę,  a przestraszony przyjmujący rzucił mi się na pomoc. Reszta ludzi jak jeden brat wyszli z norek i przerażeni przyglądali się całemu zajściu.
-Wygląda na to, że będziesz miała guza... - wescthnął. - Ale raczej będziesz żyć. - odparł Winiar i pomógł mi wstać. - A w czym Ci mogę pomóc?
-Nie nic, znaczy ja biegłam do Kubiaka.
-No to trzeba "Dziku" wołać, a nie Michał!
-Co chcecie?! - z pokoju wynurzył się Rucy. - Znowu fałszywy alarm?! Ja tutaj poważne rozgrywki w Warcrafcie prowadzę, a Ci sobie żarty stroją, cholera jasna mać! - Rucek pokrzyczał, pokrzyczał i wrócił do gry.
-No to gdzie mieszka Dzik? - zwróciłam swoje pytanie do Winiarskiego.
-Obok Ciebie...- zaśmiał się i przywalił plaskacza w czoło. - Ale raczej nie ma go tam teraz, bo słyszałem jak rozmawiał z Bartkiem.
-Powinien być zakaz przechadzek po Hotelu! - oznajmiłam, podziękowałam Michałowi za pomoc, a reszcie powiedziałam, że koniec przedstawienia i proszone jest samowolne rozejście się do pokoi. Ruszyłam przed siebie chwiejnym krokiem, bo niemiłosiernie kręciło mi się w głowie. Po chwili usłyszałam ich głosy w pokoju 79. Nie wiedziałam, czy to na stówę byli oni, ale postanowiłam, że zapukam.
-Igła, jeśli to ty z kamerą, to spieprzaj! - usłyszałam głos Kurka.
-A jak ktoś inny, to można? - zapytałam niewinnie.
-Oby bez kamery!
Delikatnie chwyciłam za klamkę i weszłam do środka. Tam wielki zonk, bo mieli brudniej niż ja u siebie w domu, także szacun, bo to nie lada wyczyn!
-No to my może Was zostawimy... - Bartek pociągnął za sobą Piotrka.
-Ale nic ma stąd nie zniknąć! - dodał Cichy i razem z Kurkiem wyszli na zewnątrz.
-Daję głowę, że teraz podsłuchują pod drzwiami. - szepnął Michał, po czym po cichutku podszedł do nich i szarpnął, a chłopcy z powrotem wpadli do środka.
-No widzisz Bartuś, Twój M&M's się znalazł! - powiedział Piter, podnosząc cukierka z podłogi i pokazując go przyjacielowi. Kurek tylko pociągnął go za koszulkę i znów wyprowadził.
-Oddawaj go! - krzyknął Bartek zamykając drzwi.
-Za późno! - odparł Pit.
-Jak dzieci... - pokręciłam głową. - No to dowiem się w końcu o co chodzi?
-A co ty masz na czole? - przestraszył się Kubiak.
-Guza. Nazywa się Benek i urodził się jak za Tobą biegłam!
-Co? - do Kubiaka chyba nie wszystkie te informacje dotarły.
-Przywaliłam łbem w drzwi Winiara. Widzisz jak to prosto powiedzieć. Teraz Twoja kolej. -założyłam nogę na nogę i oparłam się na łokciu.
-Ale jak to łbem? - zdziwił się.
-Michaaaaaaaaaaaaał! - wydarłam się na całą Spałę.
-Ejj, chyba się nie zgodziła. - szepnął Piotrek pod drzwiami.
-Nie no, ja zwariuję. - schowałam twarz w dłoniach.
-Zacznę może tak... - powiedział Michał.
-Znów zaczynać? - westchnęłam. Kubiak wymownie się na mnie spojrzał, a już zamknęłam jadaczkę.
-Spała to ładna, nie za duża wioseczka, roi się tutaj od niezbadanych, leśnych szlaków, pełno tutaj dzikich...
-Dzikich! - Bartek wybuchł głośnym śmiechem, ale zaraz potem dostał chyba od Pita w łeb. Nie wiem, tak mi się wydawało. Razem z Michałem tylko wywróciliśmy oczami i dałam mu znak, aby kontynuował.
-Dzikich zwierząt i fajnie by było, gdybyś uczestniczyła w poznawaniu tego zakątka. Wiesz, taka wycieczka krajoznawcza. - zakończył i głośno wypuścił powietrze.
-Krajoznawcza? Chyba Spałoznawcza! - zaśmiałam się, ale kiedy zauważyłam, że Michała to w ogóle nie ruszyło, odchrząknęłam i przywróciłam się do porządku. - I to tyle? -dodałam po chwili.
-No... a co? Rozczarowana?
-Nie... znaczy... no w sumie może troszkę. Myślałam, że to sprawa jakiegoś większego kalibru typu, zabicie mojego chomika kapciem, ale ja nie posiadam chomika, więc dlaczego miałbyś akurat to zrobić, co nie? - mina Michała wyrażała więcej niż milion słów i wyglądała mniej więcej "Kogo ja zaprosiłem na ten spacer?!", a graficznie można to przedstawić tak: O___o .
-No to jaka decyzja? - zapytał.
-Pozytywna! - odparłam.
-W ciąży jesteś, czy na prawo jazdy zdajesz. Tak albo nie, a nie jakieś pozytywy! Proste.
-No to raczej mogłeś wywnioskować, że się zgadzam... za ile i gdzie?
-Za 20 minut, na dole?
-Okej. - wyszłam z pokoju i widząc Bartka, i Pita przyklejonych do ściany niczym rzep do psiego ogona, pokiwałam głową i powiedziałam:
-Myślicie, że Was nie zauważę?
-No poniekąd to mieliśmy taką nadzieję, ale wiesz tak na serio, to my sprawdzaliśmy stabilność tych ścian. Niby trwałe, ale nigdy nic nie wiadomo!- powiedział Bartek klepiąc ścianę.
-No! - dodał Piotrek i powtórzył czynność kolegi.
-Wy jesteście stuknięci! - zaśmiałam się i wróciłam do mojego lokum. Przebrałam się bluzkę, na nią narzuciłam beżowy kardigan, potem nałożyłam rurki, a całość dopełniły moje najwygodniejsze, zwykłe tenisówki. Włosy związałam w wysokiego koczka i zeszłam na dół. Michał ubrany był w koszulę, której rękawy podwinięte miał na wysokość łokci, plus dżinsy i buty. Po ponownym krótkim przywitaniu i podniesieniu sobie mniemania komplementami o wyglądzie ruszyliśmy na pobliską polankę. Jak to Dzik powiedział "Anastasi w hotelu, idź na polanę przyjacielu". Zrozumiałam to dwuznacznie, ale trzymałam się tej drugiej, grzeczniejszej wersji mojego toku myślenia. Łąka otrzymała przydomek "zatrutej", bo jak się potem okazało, było tutaj tyle spalskich imprez, że brak słów, a kiedyś do "soczku" siatkarzy, nalazło pełno czerwonych mrówek, przez co mieli rozstrój żołądka, a Andrea załamał się psychicznie i nie wychodził z pokoju 3 dni. Biedny, musi z nimi użerać się 24 h, prawie 200 dni w roku, pomijając dwu tygodniowe wakacje i okres ligowy. Obydwoje wśród gadania o wszystkim i o niczym przeszliśmy nawet spory kawałek, a żeby odpocząć usiedliśmy na pieńkach, niedawno ściętych drzew. Słońce lekko przygrzewało i wiał delikatny, ciepły wiatr. Już całkowicie zapomniałam co oznacza ciepło promieni słonecznych, bo w Anglii same ulewy, deszcze i dla odmiany... ulewy! Totalnie się rozluźniłam ogrzewając swoją twarz. Wokół cisza, tylko śpiew ptaków i szum drzew. Romantiko.
-Dzięki, że mnie tutaj przyprowadziłeś. - rzekłam.
-Nie ma sprawy. Do usług. - odparł Michał, a ja się zaśmiałam. Postanowiłam, że położę się na trawie, zdjęłam swój sweter i rozłożyłam go na ziemi.
-Ejj, mrówki Cię zjedzą! - Michał próbował mnie jakoś odwlec od tego pomysłu, ale nie zwracałam na niego uwagi. Teraz słońce już całkiem przygrzewało.
-No dobra, ja też się położę. - powiedział i ułożył się tuż obok mnie. Leżeliśmy tak dłuższą chwilę, w ciszy, żadne z nas nic nie mówiło. Nagle poczułam dziwny cień, a przed oczami zrobiło się ciemno. Otworzyłam oczy, a centralnie nade mną leżał oparty na łokciach Michał i przypatrywał się mi. Zdziwiona uniosłam jedną brew do góry i także chciałam się podnieść, ale Michał ujął w dłonie moje policzki i wpił mi się w wargi.

________________________________________________

Tadadaaaaaam. ;>> Nie wiem, czy długość odpowiada... ale ważne, że rozdział się pojawił. :D Wcześniej niż zwykle, ale już nie mogłam się doczekać, żeby wysłać go Wam, także macie. :) Naprawdę nie wiem kiedy pojawi się następny. Albo w czwartek, albo dopiero w weekend. :C Ale nie "posądzajcie" mnie o szybkie rozwinięcie, bo to wszystko ma zaplanowane skutki. :> :D Życzę miłego tygodnia i pozdrawiam, Sissi. ♥

niedziela, 21 października 2012

~Rozdział 8~

Nawet dokładnie nie wiem, na jaki film padł wybór. Świadoma byłam tylko tego, że to horror. Bartek z Dzikiem o mało nie wybiegli z tego pokoju z krzykiem, wysypując całe chipsy, ale mnie to nie ruszało, bo połowy nie widziałam, gdyż nieujarzmiona czupryna Winiarskiego przysłaniała mi cały świat. Chłopcy wypijali już kolejne piwo z rzędu, a ja cały czas sączyłam to jedno, owocowe. Zibiemu pomału odbijała palma i bredził farmazony, jak to go kiedyś goniła lama. Tych spojrzeń jego kolegów z boiska nie da się opisać.
-O, albo wiecie co jeszcze? - zaczął Zbyszek.
-Nie, ale zapewne zaraz nam o tym opowiesz. - mruknął Winiar, który zmieniając swoją pozycję leżenia, pokopał moje uda.
-No dobra, na siłę Wam nie będę opowiadał... - parsknął atakujący i oparł się na łokciu popijając piwo.
-Matko z ojcem! - do pokoju wparował Zagumny.
-A już myślałem, że to Kadziu powrócił... - wescthnął Igła zrywając się z miejsca i teatralnie wycierając łezkę spod oka.
-Sztab idzie! Chować picie, przygotować alty...artyre... - Pawłowi zaplątał się jezyk.
-Artylerię. - rzekłam znudzona i schowałam szklaną butelkę pod łóżko. Wszyscy zerwali się i w popłochu ukrywali alkohol.
-Jak kolejny raz przyłapią nas na piciu, to naprawdę wyleją nas na zbity pysk! - panikował Zbyszek, biegając po pokoju jak poparzony.
-Po pierwsze, to Ciebie złapali na spożywaniu tego trunku, jakim było piwo wysokoprocentowe, a po drugie... nie nas wyleją, tylko Ciebie. - powiedział nad wyraz spokojnie Ziomek, który ukrył swoją butelkę za firanką.
-Co sobie kryjówkę znalazłeś... - pokiwał głową Igła, patrząc na Łukasza. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Wszyscy usadowili się przed komputerem, a ja zmuszona byłam do tego, aby wstać i otworzyć. Pan Sokal, wraz z trenerem Anastasim i drugim trenerem Andreą Gardinim wparowali do pokoju, pod pretekstem sprawdzenia stanu technicznego. Zdziwiona wpuściłam ich do środka, a siatkarze serdecznie powitali swoich "panów" i powrócili do debaty na temat horroru. Trenerzy przespacerowali się wzdłuż pomieszczenia, wszystko dokładnie obejrzeli i życząc dobrej nocy wyszli. Wszyscy głośno odetchnęli z ulgą.
-Było blisko... - powiedział Kurek łapiąc się za serce.
-Noo... - wszyscy go poparli i zabrali się za poszukiwania swoich zgub.
-Ej! To ja chowałem swoją butelkę za szafką! - krzyknął Piter, kłócąc się z Kurasiem.
-Cichy, spoko koko. Są dwie. - Bartek podał piwo swojemu koledze i znów wszyscy wrócili na pozycje wyjściowe.
-Wiecie co, od tych emocji nawet odechciało mi się spać. - oznajmiłam.
-No to się szykuj na nieprzespaną noc. - Kubiak charakterystycznie poruszał brwiami, a wszyscy oprócz mnie wybuchnęli śmiechem.
-To co teraz oglądamy? - zapytał Kurek, buszując po folderach.
-Ja to bym obejrzał... - Zbyszek nie dokończył.
-Doskonale wiemy co byś obejrzał. - powiedzieli wszyscy chórem, a on mrucząc coś pod nosem, zaczął nas przedrzeźniać. Decyzja padła na "Kac Vegas". To nic, że wszyscy oglądali to po tysiąc razy, zawsze bawiło tak samo, a każdy ryczał ze śmiechu, wyginając się we wszystkie strony.
-Ciszej tam, cholera jasna! - Możdżon oburzony naszym zachowaniem walił pięścią w ścianę. - Z narzeczoną się rozmawia!
Nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi, choć zrobiło się odrobinę ciszej. Maciupinkę. Tak tyci-tyci. Następne piwa, następne promile przybywające do krwi. Ja skończyłam na Redds'ie i połowie "normalnego" piwa, ale nie smakowało mi, więc oddałam je Kurkowi.
-Jak wy będziecie się ruszać na tym boisku...- westchnęłam wpychając całą garść chipsów do ust.
-Szszspoko, damy rade.. - wybełkotał ZB9. - Ile razy juszszż sie tak gralo, co ne, chlopaky?
Oni tylko przytakując głowami poparli Zbyszka. Film dobiegł końca, a nasze kochane złotka, postanowiły, że będą się zbierać. Dzięki Ci, Panie Boże! Bartek zwinął swój sprzęt i wyszedł. Reszta zrobiła tak samo, a Zibi zaczął mnie ściskać i dziękować za melanż. Po chwili Kubiak odciągnął go ode mnie i przeprosił, po czym obydwoje także zmyli się równie szybko, a ja zostałam z tym bałaganem sama.
-Dobranoc, dżentelmeni! - krzyknęłam za nimi.
-Dobra, doktorówno, chyba nie myślałaś, że Cię z tym zostawimy. - powiedział Igła i razem z Ziomkiem oraz Pitem wrócili, aby zabrać śmieci. Zadowolona, otworzyłam okno, aby odór tego piwska się wyniósł i wskoczyłam pod kołderkę. Budzik ustawiony na 8:28 i można było W KOŃCU usnąć.
-Dobranoooooc! - krzyknął mi przez ścianę wstawiony Zibi.
-Mhm. - odparłam i zasnęłam.
***
Budzik, punkt 8:28 i ta melodyjka, której nie znoszę, ale nie zmienię jej, bo żal mi innych pioseneczek, które także mogę znienawidzić. Niczym zombie zwlokłam się z łóżka i ruszyłam ku łazience. Tam szybkie ogarnięcie się, prysznic, lekki makijaż, ubranie się i można było zejść na śniadanko. 
-Co tam, kochasiu? - poklepałam Zibiego po plecach. Powiem szczerze, że nie był pierwszej świeżości. 
-Zejdź ze mnie, proszę. - jęknął atakujący i wziął sporego łyka, czarnej jak smoła kawy. 
Poza nim, to raczej wszyscy dobrze się trzymali. No, przynajmniej tak wyglądali. Wzięłam sobie sporą porcję sałatki greckiej, sok pomarańczowy i dwie grzanki, po czym wróciłam do siatkarzy. Winiar odrywając kawałki chleba, wpychał je sobie na siłę do buzi, Igła bawił się omletem, Zibi co chwila chodził po kolejne porcje kofeiny, a Kurek zasypiał twarzą w naleśnikach, przy czym Kubiak sikał ze śmiechu. Znacząco spojrzałam się na Piotrka, który jako jedyny jadł normalnie i wymieniliśmy lekceważące spojrzenia. 
-Idziesz na trening? - zapytał się po chwili.
-No, chyba nie mam innego wyjścia. - wzruszyłam ramionami i włożyłam chrupiącego tosta to ust. - Tylko mam nadzieję, że dzisiaj nie biegamy! - dodałam przestraszona.
-My nie roboty... - zaśmiał się. Odetchnęłam z ulgą i nabiłam sporo sałaty na widelec. Zatrzymał się on w połowie mojej drogi do jamy ustnej, która tylko czekała na kolejną dawkę witaminek do przegryzienia. 
-Winiar, dobrze się czujesz? - spojrzałam na Michała z lekkim obrzydzeniem, który maczał swoją kromkę chleba w herbacie. 
-Nie. - odparł krótko i odłożył mokry chleb na talerz i przypatrywał sie jak kropelki herbaty spływają po jego brzegach.
-Wy naprawdę nie możecie pić. - szepnęłam, aby trenerzy ani sztab nic nie usłyszeli. Po sycącym, albo i nie (dla niektórych) śniadaniu, ruszyłam razem z chłopakami na salę, ale oni wcześniej poszli się przygotować. Usiadłam na krzesełkach obok trenerów i dokładnie studiowałam zawartość apteczki. Co chwila można było usłyszeć jęki zawodników i piski podeszw o parkiet. Już po ponownym przejrzeniu leków i różnych maści, znudzona zabrałam się za uzupełnianie kosza z piłkami. Biegałam po sali jak głupia i trafiałam do celu. Nie raz dostałam piłką, która akurat leciała na aut. Dobrze, że nie była to zagrywka Zibiego, albo Kurka, ale dzisiaj to chyba nie musiałam się o to martwić. Kusiło mnie, aby dać chłopakom kilka rad, na temat ich gry, ale po pierwsze nie byli w stanie mnie słuchać, a po drugie co ja mogłam i wiedziałam, według nich. Wyczerpani i zmachani usiedli na parkiecie i zachłannie łykali wodę. Usiadłam obok nich i słuchałam o czym gadali. Nie była to może debata na poziomie spraw państwa, ale nie wiedziałam, że siatkarze mogą rozmawiać o najnowszym odcinku "Na wspólnej". Z chęcią przyłączyłam się do nich, bo był to mój ulubiony serial, ale trener wyraźnie zdenerwowany dzisiejszym lenistwem swoich podopiecznych, skończył przerwę i zarządził ćwiczenia zagrywek. 
-Agata, mamy propozycję! - krzyczał Kubiak z drugiego końca boiska. 
-No? - odparłam podnosząc głowę z kolan. 
-Chcesz poodbierać nasze serwy?
Parsknęłam.
-Przecież Wy mnie zabijecie! Nie ma mowy, noł łej! - upierałam się.
-Oj no weź, takie leciutkie baloniki będziemy Ci puszczać! - ciągle namawiał.
-Nie. I kropka! Którego słowa nie rozumiesz?
-Raz chociaż! Proszę, proszę, proszę... - Michał rzucił piłką w moją stronę.
-Mam to traktować jako rzucenie rękawicy i wyzwanie na pojedynek?! - teatralnie zakasałam rękawy i mocno odbijając piłką, stanęłam po drugiej stronie siatki. Głośno przełknęłam ślinę i przyjęłam prawidłową pozycję. Trener jeszcze próbował odradzić mi ten poraniony pomysł, ale jak już tutaj stoję, to nie zrezygnuję! Kubiak skupił się i podrzucił piłkę.
-Nieeeeeee! - krzyknęłam i zbiegłam z boiska. Michał zdziwiony złapał piłkę i wszyscy wybuchnęli śmiechem. - Zabiłbyś mnie! Na bank!
-To odbierz zagrywkę od Możdżonka, on nie umie serwować. - Winiar wskazał na kolegę, a on gniewnie się na niego spojrzał.
-Mhm. - zaplotłam ręce na klatce piersiowej i usiadłam na krzesełku. Po interwencji Anastasiego siatkarze w końcu zabrali się za zagrywanie. Mocne piłki, jak rakiety przelatywały przez siatkę, a ja miałabym to niby odebrać. Dobre sobie. Po 2 godzinnym treningu, zawodnicy ruszyli do pokoi, aby się odświeżyć, a ja odetchnęłam z ulgą, że wyszłam z sali żywa i bez złamanej ręki.
-No to kiedy zrobisz pożytek z nowej koszulki, skoro nie chcesz grać? - podszedł do mnie Igła i objął ramieniem.
-Pożytek to ja z niej zrobię, kiedy oprawię ją w złotą gablotkę. - mrugnęłam okiem.
-Cwaniara. - Libero dźgnął mnie palcem w żebra, a po chwili dodał: - Jutro grasz z nami.
-Ale...
-Nie ma ale i zero wymigiwania się! A, no i załóż koszulkę. - Igła ruszył do swojego pokoju, a ja rzuciłam się na łóżko i wyjęłam swój nowy skarb z torby. "Szkoda ją przepocić przecież!" powiedziałam sama do siebie i powiesiłam koszulkę w szafie.
Godzina za godziną mijała, a ja cały czas leżałam na łóżku, sącząc pomarańczowy soczek w kartoniku i oglądając powtórkę wczorajszych "Rozmów w toku".
-Ale no się nie zgodzi! - usłyszałam dziwne krzyki na korytarzu. - Mówię Ci, nie ma sensu nawet tam pukać! - zdziwiłam się i podeszłam bliżej drzwi. Przestraszona odskoczyłam od nich, kiedy ktoś głośno zapukał. Szybko otworzyłam i moim oczom ukazał się Kubiak.
-Cześć... - powiedział niepewnie.
-No hej. - jednym ruchem ręki zaprosiłam go do środka, a na korytarzu zauważyłam Kurka, Pita i Zibiego wijących się ze śmiechu. Popukałam się w czoło i poszłam za Dzikiem.
-Słuchaj, jest taka sprawa... - zaczął.
-No słucham. Ciasteczko? - zapytałam podając mu opakowanie biszkoptów.
-Nie, dziękuję. - nerwowo pocierał rękami. -Dobra, walnę prosto z mostu!
-No tak będzie najlepiej... - odparłam z buzią pełną ciasteczek.
-Ale tylko się nie śmiej. - powiedział zupełnie poważnie.
-No móóóów. - niecierpliwiłam się.
-No więc...

________________________________________

Haaa, lubię urywać w najmniej spodziewanym momencie. ;>>  Rozdział nadwyraz długi, ale mam nadzieję, że się spodoba, bo jest tam kilka wątków humorystycznych. :D W bliżej mi nie określonym czasie, możecie spodziewać się następnego rozdziału. :) Pozdrawiam, Sissi. ♥

sobota, 20 października 2012

~Rozdział 7~

Zabrałam się za rozpakowywanie moich tobołków. Wszystko starannie składałam i odkładałam do szafy. Kiedy walizka była już pusta, wcisnęłam ją gdzieś w kąt i rzuciłam się na łóżko. Odpaliłam telewizor i leciał akurat jakiś serial. Szczerze to w Anglii brakowało mi tych polskich tasiemców. Pod głowę podłożyłam masę poduszek i w skupieniu przyglądałam się telewizorowi. Chwilę potem usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
-Można? - usłyszałam głos Kubiaka.
-Proszę, proszę... - odparłam.
-Nie ma wylegiwania! W tej chwili się przebierać i na trening! - Michał wyciągnął mnie z łóżka, chwytając za kostki, kiedy zauważył, że odpoczywam sobie w najlepsze.
-Na jaki treeening, lekarzem jestem. - odparłam powracając do pozycji leżącej.
-No i co, zawsze musisz nas pilnować! - kolejny raz podjął próbę zwalenia mnie z łoża.
-Michaaaaaaał!- jęknęłam. -Gdzie ja mam trenować?!
-No chodź, raz sobie pobiegasz, to wyjdzie Ci to na zdrowie... - usiadł obok mnie. Tylko się na niego popatrzyłam, głęboko westchnęłam i pokiwałam głową.
-No dobra... - może rzeczywiście, jak raz się przebiegnę, to nic mi się nie stanie.
-Zuch dziewczyna! - Michał aż klasnął w dłonie. - To ja nie przeszkadzam. Za 20 minut zapraszamy do recepcji.
Wyjęłam z szafy jakieś spodnie dresowe, bokserkę i zapinaną bluzę z kapturem. Włosy związałam w wysokiego kucyka, mocno zawiązałam buty i wyszłam z pokoju. Tam już zgraja siatkarzy. Przywitali mnie z wielkim entuzjazmem. Zameldowałam się trenerowi Anastasiemu i wszyscy ruszyliśmy ku pobliskiemu laskowi.
-A jednak Misiek Cię przekonał? - obok mnie znalazł się Zibi.
-No tak, w końcu biorę za Was poniekąd jakąś odpowiedzialność, co nie? - mrugnęłam okiem. Zibi tylko wyszczerzył rządek swoich białych zębów.
-Ścigasz się? - powiedział dosyć pewny siebie i swoich możliwości.
-Chcesz się ścigać z kobietą? Zbyszek, proszę Cię.. - przewróciłam oczami.
-Same rządacie równouprawnienia! - oburzył się.
-A co równouprawnienia mają do wyścigów ze słabszą kobietą? - wybuchnęłam śmiechem.
-Mądrala...
-Dobra, dobra... - poklepałam go po plecach i szybszym tempem pobiegłam przed siebie, zostawiając Zibiego w tyle.
-Pani doktor jak wyrwała do przodu! - krzyczał za mną Igła. Pomachałam im, nawet się nie odwracając i trzymałam swoje tempo. Obiegliśmy cały las wokół, a ja biegłam na czele. Nikomu nie chciało się mnie wyprzedzać, więc do samego końca prowadziłam. Wparowałam do ośrodka nieźle zmachana, a za mną po kolei przybywali chłopaki. Wjechałam na górę windą i udałam się do swojego pokoju. Co do otwierania drzwi to muszę jeszcze nabrać wprawy. Po nieco dłuższym czasie weszłam do środka, zrzuciłam z siebie spocone ciuchy i wzięłam kąpiel. Jak dobrze, że wynaleźli takie cudo jak prysznic! Potem wyszłam z łazienki i znów położyłam się na łóżku. Usłyszałam pukanie i uderzyłam się w czoło.
-Kto tam?! - krzyknęłam.
-Pacjent...
Podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Przed nimi stał Winiar, trzymający się za palec.
-Opatrzysz? - powiedział ze skruszoną miną wskazując na skaleczenie.
-No opatrzę, opatrzę. Wchodź. - zaprosiłam go do środka i chwyciłam za apteczkę. -Co zrobiłeś?
-Kuraś mnie ugryzł... - oznajmił całkiem poważnie. Z lekko drwiącym wzrokiem spojrzałam się na niego i zaśmiałam się.
-No ale szczerze...
-No mówię, Kurek mnie ugryzł. - odparł, a ja zawinęłam mu palec plastrem.
-Będziesz żył. - przeczochrałam mu włosy.
-No to dzięki za słowa otuchy... - powiedział i kiedy już miał wychodzić, odwrócił się i zapytał:
-Gramy dzisiaj w karty z chłopakami, wpadniesz?
Nie wiele myśląc zgodziłam się, a Michał zareagował bardzo żywiołowo. Zamknął za sobą drzwi, a ja zadzwoniłam do mamy. Dłuższą chwilę zajęło mi opowiadanie o siatkarzach i o całym ośrodku. Potem spojrzałam na zegarek, na dworze było już dosyć ciemno. Zarzuciłam na siebie beżowy, rozpinany sweterek i wyszłam z pokoju.
-O, jesteś! A właśnie po Ciebie szedłem. - spotkałam na korytarzu Bartka.
-Chyba boję się z Tobą iść... - powiedziałam cicho.
On zrobił wielkie oczy.
-Dlaczego?! - przestraszył się.
-Bo gryziesz ludzi po palcach. - wybuchnęłam śmiechem.
-Ha ha ha... - przewrócił oczami. - Raz mi się zdarzyło i wielkie halo! Chodź wreszcie, bo chłopaki czekają.
Razem z Kurasiem ruszyliśmy do pokoju Igły i Ziomka. Tam już cała reprezentacja, pomijając kilku osobników.
-Nie odgryzł Ci palca?! - krzyknął Winiar, jak tylko zobaczył mnie z Bartkiem.
-Chciał, ale mu uciekłam. - wzruszyłam ramionami i wgramoliłam się pomiędzy Igłę i Kubiaka. Ziomek rozdał wszystkim karty, a na rozgrzewkę zarządziliśmy KUKU. Wszyscy skupieni na grze, ostrożnie wymieniali się prostokątnymi kartonikami.
-Kuku! - krzyknął Bartek. Jak się potem okazało przegrał Jarosz.
-Dobra Jarski, kto nie ma szczęścia w kartach, ten ma w miłości... - pocieszył go Igła i poklepał po plecach. Potem szybka partyjka w pokera, ale ja nie umiałam w to grać, więc tylko się przypatrywałam jak Zibi blefuje. Nawet nie wiem kiedy, ale oczy same mi się zamknęły, a głowa opadła na ramię Dzika. Po chwili ocknęłam się i zorientowałam się gdzie ja jestem.
-O sorry... - powiedziałam przecierając oczy.
-Nic się nie stało. - odparł Michał szczerze się uśmiechając. - Możesz tak leżeć ile Ci się podoba.
-Dzięki, skorzystam, ale teraz już się chyba będę zbierać, zaraz kolacja.
-No to co pójdziemy razem. - oznajmił Winiarski. - Poczekaj sekundę, dokończymy kolejkę.
-Spoko. - znów oparłam się o bark Michała i przyglądałam się grze.
-Bieganie chyba Cię wykończyło, co nie? - szepnął mi do ucha.
-Nie tyle bieganie, co podróż. - głośno ziewnęłam, zasłaniając usta. - Przepraszam.
Chłopcy szybko dokończyli partyjkę i wszyscy razem zeszliśmy do stołówki. Oni jak zwykle góry jedzenia, a ja siedziałam nieprzytomna i godzinę przeżuwałam jeden kęs kanapki, wpatrując się w jeden punkt.
-Co śpiąca królewno? - Zibi przerwał moje rozmyślania nad tym, jak właśnie pracuje moja szczęka i jaką pracę ona wykonuje.
-A co ma być? - wzruszyłam ramionami dokańczając kanapkę. Wypiłam gorącą, malinową herbatę i słuchałam jak Igła sypie sucharami na prawo i lewo. Byłam na tyle nieobecna, że większości w ogóle nie rozumiałam. Trener jeszcze przekazał siatkarzom kilka informacji na temat jutrzejszego poranka, a dzisiaj mieli już czas dla siebie. Zapraszali mnie na nocny seans filmowy u Kurka i Pita, ale powiedziałam, że raczej nie wpadnę, bo jestem zmęczona. Podziękowałam za posiłek i wróciłam do pokoju. Przebrałam się już w pidżamę i wskoczyłam pod kołdrę. Po niecałych 15 minutach usłyszałam pukanie do drzwi. "Oni mnie wykończą!" pomyślałam i ruszyłam, aby otworzyć.
-Ty nie chciałaś przyjść do nas, to my przyszliśmy do Ciebie. Szykuj miejsce, bo chłopaki organizują prowiant. - Kurek znacząco poruszał brwiami i ni stąd, ni zowąd wszedł do pokoju jak do siebie, a zanim Cichy Pit, bez jakiegokolwiek słowa. Ustawił laptopa na telewizorze i przyszykował już odpowiedni folder z filmami.
-Ale chłopaaaki... - westchnęłąm i usiadłam na łóżko przypatrując się co Bartek tam wyrabia.
-Czy to tutaj zamawiano chipsy, Coca-Colę i owocowe piwko? - do środka wparował Igła, niosąc całą reklamówkę żarcia. Uderzyłam się w czoło i rzuciłam w tył.
-Dobra, dobra... już nie udawaj, że nas tu nie chcesz! - Krzysiek dźgnął mnie palcem z żebra i pomachał butelką żurawinowego Redds'a przed oczyma.
-Ja bym Was nie chciała, no proszę... - sztucznie się uśmiechnęłam i poprawiłam włosy, związując je gumką.
-Zaraz przyjdzie reszta, a do tego czasu zjemy chipsy! - Bartek teatralnie potarł ręce i rzucił się na przekąski.
-Jesteśmy! Mamy piwo! - krzyknął Zibi wchodząc do pokoju razem z Kubiakiem i przy okazji potykając się o kabel od laptopa Bartka.
-Zamknij się debilu i przymknij drzwi! - Igła trzepnął go w tył głowy i odebrał trunek.
-No to co oglądamy? - rzekłam obojętnie.
-Horror? - zaproponował Piotrek.
-Ja to bym obejrzał - Zibi nie dokończył, bo przerwał mu Krzysiek.
-Tak, wszyscy doskonale wiedzą co byś obejrzał, horror może być. Agata?
-Jasne, z chęcią obejrzę. - odparłam sarkastycznie. Bartek odpalił seans, zasłonił wszystkie okna, a w tym czasie do pokoju wbiło się kilku pozostałych zawodników. Bartek razem z Kubiakiem leżeli na podłodze i zjadali całe chrupki, a reszta gnieździła się na dwóch złączonych ze sobą łóżkach popijając alkoholem. Nie wiem czy to dobrze, ale to oni będą mieć przerypane, nie ja.

_______________________________________________________

Przepraszam za "dziwność" tego rozdziału, ale w końcu jest! :D Dziękuję za komentarze i wszystkie wyświetlenia! Następny rozdział już jutro! Serdecznie zapraszam, Sissi. ♥

czwartek, 18 października 2012

~Rozdział 6~


-Dobra, co Wy kombinujecie? - zaplotłam ręce na klatce piersiowej i bacznie się wszystkim przypatrywałam, dopóki autokar nie szarpnął i nie poleciałam w tył. Cały autobus wybuchł gromkim śmiechem, a ja spaliłam cegłę.
-Nic Ci nie jest? - wymruczał Zagumny.
-Nie, nie... wszystko okej. - odparłam.
-Mówiłem, że nie można wstawać podczas jazdy! - oburzył się kierowca. Kurek jednym szybkim ruchem pociągnął mnie za dłoń i wylądowałam na siedzeniu obok.
-No co dla mnie macie? - już nie mogłam doczekać się niespodzianki.
-No nie wiem czy takie ciamajdy warte są takiego prezentu... - pokiwał głową Winiar, a wszyscy go poparli.
-Ej, no dzięki! Nie dość, że będę leczyć Wasze kontuzje, to Ci mnie jeszcze od nieudaczników wyzywają... ja sobie zapamiętam. Zamiast tabletek przeciwbólowych, dam Wam te na przeczyszczenie! - warknęłam i wróciłam do pana Sokala.
-Pani doktor! Niech się pani nie obraża! - krzyczał Igła. Obejrzałam się w tył, a tam Winiar unoszący w górę czerwono-białą koszulkę z moim nazwiskiem i wielką 8 z tyłu. Do moich oczu napłynęły łzy, przypomniałam sobie całe młodzieńcze lata, te wyczerpujące treningi, pot, krew i łzy, te przeklinanie trenera i buntowanie się, bo nie można było iść na imprezę tylko halę. Szybko, ale ostrożnie podeszłam do chłopaków i każdego mocno wyściskałam.
-Skąd wiedzieliście?! - krzyknęłam podekscytowana.
-Susie... - odpowiedzieli wszyscy chórem, a zaraz potem wybuchnęłam śmiechem.
-Mam nadzieję, że godnie będziesz nosić tą koszulkę! - rzekł Krzysiek klepiąc mnie po ramieniu.
-No jasne!
Podróż od razu wydała się lepsza i ciekawsza. Nawet ten fałsz Bartmana bardzo mi nie przeszkadzał, a co więcej dołączyłam się do niego. Po niecałych 3 godzinkach dotarliśmy do najbardziej znanego ośrodka sportowego w Europie, czyli witamy w Spale! Chłopcy szybko wypakowali się z autokaru, chwycili walizki i pobiegli w stronę hotelu.
-Dzięki, naprawdę... - syknęłam pod nosem i dźwigałam walizkę, a na ramieniu wisiała mi równie ciężka torba. Zanim doszłam do recepcji, siatkarze byli już porozdzielani po pokojach, więc nie miałam innego wyjścia. Według nich, dostałam najlepszy pokój, ale co ja tam wiem... muszę wierzyć im na słowo, w końcu to ja tutaj jestem pierwszy raz. Wszyscy na raz wpakowali się do windy, przez co niechciała ruszyć.
-Dobra grubasy, kto idzie schodami?! - krzyknął Zibi. Wszyscy karcąco się na niego spojrzeli, a on posłusznie razem ze swoją walizką wyszedł z windy. Za nim jeszcze Cichy Pit, Kurek i Jarosz. Drzwi od razu się zamknęły i siatkarze ruszyli ku górze.
-Nie idziesz? - zapytał zdziwiony Kurek, gdy zauważył, że zostałam na dole czekając na windę, która zaraz powróci.
-Nie dam rady wlec się po schodach z tymi tobołami! - odparłam.
-No to daj, pomogę. - kolejny raz chwycił za moją walizkę i ruszył w kierunku schodów. "No!" pomyślałam i dumnie kroczyłam za Bartkiem. - Jaki masz numer pokoju? - zapytał odstawiając mój bagaż.
-Yyy... 66 - odrzekłam spoglądając na kluczyk.
-No to tam. - wskazał prawidłowe drzwi szeroko się uśmiechając, a ja podziękowałam i poszłam do pokoju. Najpierw mozolne próby otworzenia drzwi, szarpanie ich i uderzanie w nie, ale nic nie pomagało. Aż w końcu z opresji uratował mnie przechodzący właśnie Igła.
-O, masz sześćdziesiątkę szóstkę, czyli musisz lekko przekręcić kluczykiem do połowy, a potem mocno szarpnąć klamką i przekręcić do końca. O tak. - pokazał mi wszystko i drzwi bez żadnych szwanków otworzyły się na oścież. Zdumiona podziękowałam i wrzuciłam torby do środka. "Najlepszy pokój, ta jasne..." powiedziałam sama do siebie i rzuciłam się na łóżko. Muszę przyznać, że łóżka to są tutaj naprawdę wygodne. Na leżąco rozpięłam kurtkę i zsunęłam buty. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
-No cześć i jak tam? - zapytał wchodzący do pokoju Dzik.
-Aklimatyzuję się... - odparłam.
-Widzę, że dałaś radę z drzwiami..- zaśmiał się. - Lodówki pod telewizorem radzę nie otwierać.
-Z drzwiami to mi Igła pomógł. A co z tą lodówką? - oparłam się na łokciach.
-Półki odpadają i czasem stroi fochy, i nie chce mrozić. - wzruszył ramionami.
-Aha, a Wam to na pewno mrozi jak ta lala! - parsknęłam kiwając głową.
-Ja tam nie narzekam... jak się rozpakujesz, to zapraszamy do stołówki. - uśmiechnął się i wyszedł mocno trzaskając drzwiami. Mam nadzieję, że się nie zatrzasnęły i będę mogła wyjść! Odstawiłam walizki koło szafy, rozpakuję je kiedy indziej, bo teraz nie mam ochoty i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, owinęłam się ręcznikiem i wyszłam po ubrania, bo zapomniałam wziąć ich ze sobą do łazienki. Wychodząc przywaliłam komuś drzwiami. Serce zabiło mi mocniej, a tym kimś okazał się Zibi.
-O, a ja się zastanawiałem, kto z nas ma różową walizkę! - zaśmiał się.
-Widzisz, a tutaj niepozorna pani doktor. - uśmiechnęłam się sztucznie.
-Dobra, ja nie przeszkadzam, ale narzuć coś na siebie, bo na obiedzie chłopaków nam rozkojarzysz!
-Dzięki za radę. - popchałam go w stronę wyjścia i otworzyłam walizkę. Wyjęłam dżinsy, T-Shirt i  Conversy  . Włosy starannie rozczesałam i uplotłam niedbałego warkocza. Do kieszeni wepchałam telefon i zabierając kluczyki z szafki nocnej chwyciłam za klamkę. Jedno mocne szarpnięcie i mogłam wyjść. Potem męczarnia z kluczykiem... już chciałam zostawić otwarty pokój, ale akurat wtedy spróbowałam zamknąć je sposobem Igły. Sukces! Z radości i dumy aż klasnęłam w dłonie i zbiegłam po schodach do stołówki. Tam już stado naszych, głodnych wielkoludów, zajadający pomidorową. Serdecznie przywitałam się z paniami wydającymi posiłki i usiadłam przy stoliku, gdzie nikogo nie było.
-Pani doktor! Co to ma znaczyć?! - oburzył się Krzysiu. - Zapraszamy do nas!
-Po pierwsze Igła, ja mam imię. - odparłam i zabierając ze sobą talerz ruszyłam w stronę ciągle głodnych siatkarzy.
-Smacznego! - powiedzieli wszyscy chórem, a ja podziękowałam. Dziwnie się czułam jedząc w obecności tylu znanych osobowości. Niby normalni, niby spoko, ale jednak sławni! Bałam się, żeby nic mi nie kapnęło, albo nie wyleciało z buzi. Oni już jedli 2 danie, a ja ciągle męczyłam zupę. W końcu zjadłam, a został po niej tylko brudny talerz. Szczerze, to nie byłam już głodna. Wróciłam do stołu bez niczego.
-A co, już zabrakło żarełka dla Ciebie? - powiedział Winiar, nawet nie spoglądając na mnie znad talerza.
-Nie, po prostu nie jestem głodna... - odparłam rumieniąc się.
-Dobra, dobra! Nie ma, że nie jesteś głodna. Jesz mięso? - zapytał się Kurek.
-No jem...
-No i git. - Bartek ruszył w kierunku szwedzkiego stołu i nakładał czegoś bardzo dużo. Szczęśliwy i uśmiechnięty wrócił do nas i postawił przede mną górę kotletów i ziemniaków, a obok postawił miseczkę z surówką. Z szeroko otwartymi oczami spoglądałam tylko na jedzenie i Bartka.
-Smacznego. - powiedział. Chwyciłam widelec i nabijając na niego kotleta wzięłam go do ust. Był na prawdę dobry, ale ja na serio już nie mogłam nic wcisnąć.
-Bartek, ja na prawdę nie mogę... - westchnęłam przeżuwając mięso.
-No doobra, nie będę Cię zmuszać. - odebrał mi talerz i sam zabrał się za spożywanie całej jego zawartości. Zaśmiałam się tylko i wróciłam do pokoju, dziękując za posiłek. Napisałam SMS'a do mamy, że jestem w Polsce, wszystko jest okej i że może niedługo pojawię się w Bełchatowie. Ona zaraz po tym odpisała, że cieszy się i życzy powodzenia na nowej drodze życia. Jakiej drodze życia?! Po prostu, nowa przygoda...

______________________________________________

Ta da daaaaaaam. :D Jest 6 rozdział. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. ;) Serdeczne podziękowania za wszystkie komentarze, piszcie ich jak najwięcej, bo to niezwykle motywuje! ;3 Następnego epizodu można spodziewać się już w sobotę. Pozdrawiam. Sissi. ♥