wtorek, 30 lipca 2013

~Rozdział 84~

Z żadnym z siatkarzy już od dawna nie utrzymywałam kontaktu. Ciągle rozmyślałam co u nich, jak turniej i treningi. Ciekawa byłam też tego jak doktor Sokal radzi sobie beze mnie. Czy oni w ogóle odczuli to, że mnie zabrakło? A może wlaśnie jest im lepiej... Bez kobiety w kadrze, która zawsze ganiła ich za durne dowcipy. Tęsknię za nimi... Tak cholernie mi ich brakuje. Ale nie mam wyjścia, za godzinę odlatuje mój samolot.


Rozchyliłam torbę, z której wyciągnęłam paszport. Przekartkowałam go, z przerażeniem poszukując biletu. Od początku wydawało mi się, że schowałam go do brązowej książeczki, jednak tam go nie było. Wysypałam całą zawartość torby na podłogę i przeszukałam każdy jej zakątek. Otworzyłam portfel, a w oczy rzuciło mi się zdjęcie Michała. Przymknęłam powieki, wzdychając głęboko. Jak się potem okazało, bilet cały czas znajdował się właśnie w skórzanym portelu. Opanowałam sytuację, przywracając się do porządku. Nagle na swoich oczach poczułam czyjeś ciepłe dłonie, które szczelnie zasłaniały mi cały świat. Przeraziłam się i spanikowałam, od razu atakując człowieka z łokcia.
-Agata, spoko, to ja. - syknął znajomy mi głos, a ja zasłoniłam usta rękoma.
-Boziu, Piter, przepraszam, zaskoczyłeś mnie. - rzuciłam się na ratunek siatkarzowi.
-Raczej będę żył, ale moja mama to wnuków się raczej nie doczeka. - posmutniał, a ja skrzywiłam się znacząco. - Co ty tu robisz?
-O to samo mogę zapytać ciebie. - szturchnęłam jego ramię.
-My wracamy z turnieju. - wyszczerzył się. - A ty co, na wycieczkę? - zerknął na moją walizkę.
-Wracam do Anglii. - ucięłam, miażdżąc w dłoni bilet samolotowy.
-Gdzie? - pisnął.
-Do Anglii, nic mnie tutaj nie trzyma. - obojętnie wzruszyłam ramionami.
-Jak to nic nie trzyma? Michał, rodzice, brat, dom... my. - ściszył głos.
-Nie Piotruś... - pogładziłam jego ramię. - Nie ma Michała, ani nas. To wszystko przeminęło z wiatrem, ja i wy musimy zacząć nowe życie. Bez siebie. - zdobyłam się na nikły uśmiech.
-Agatkaa! - usłyszałam radosny pogłos dobiegający zza moich pleców, po czym zaraz odczułam go na swoich plecach, jako Zati robiący za worek ziemniaków. - Jak cię tu przywiało?
-Wyjeżdżam. - pokazałam mu bilet.
-Wracasz do Ferdka? - zapytał, a ja przytaknęłam kiwając głową. - A co z nami?
-Poradzicie sobie. - ukazałam rząd swoich zębów. Obydwoje pokiwali przecząco głowami.
-Odkąd nie ma w kadrze Zbyszka, Michała i ciebie już nic nie jest takie samo. Atmosfera całkowicie się popsuła, przegrywamy mecz za meczem, trener na wszystkich się wyżywa, a Sokal nie wyrabia z papierami. Wszyscy za tobą tęsknią, tylko nie potrafią tego pokazać. - odezwał się Piotrek.
-Muszę iść na odprawę. - ucałowałam obydwóch jednocześnie żegnając się z nimi.
-Zostaw nam chociaż namiary na ciebie. - poprosił Paweł, a ja nabazgroliłam im mój adres oraz telefon kontaktowy. Jeszcze raz życzyłam powodzenia i ruszyłam w stronę długiej kolejki.

Lot minął mi szybko, starałam nie przypominać sobie ile rzeczy właśnie straciłam i odcięłam się od nich, rozpoczynając nowy rozdział w swoim życiu. Na lotnisko wpadła po mnie Susie. Wyściskałyśmy się za wszystkie czasy i opowiadałyśmy ile to przez te kilka miesięcy zdołało się zmienić. Zajechałam pod jej dom odbierając walizkę i wracając do siebie. Żółty garbus cały czas stał na tym samym parkingowym miejscu, lecz krawędź jego drzwi zaczęła lekko zachodzić rdzą. Przejechałam ręką po masce samochodu i wbiegłam na górę. Przekręciłam zamek wchodząc do środka. Pachniało mi sterylnym mieszkaniem, którego nie można porównywać do domu w Polsce. Wyjmując z walizki pierwsze lepsze ciuchy skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam długi, odświeżający prysznic, następnie bezradnie otworzyłam lodówkę, myśląc, że nic w niej nie ma. Myliłam się. Wspaniałomyślna Susie zadbała o wszystko i mogłam delektować się odgrzewanymi kotletami.
Na drugi dzień pojawiłam się w pracy. Personel przywitał mnie bardzo uprzejmie, pojawiło się kilku nowych stażystów, a ja chciałam tylko porozmawiać z ordynatorem.
-Dzień dobry, można? - wychyliłam się zza białych drzwi.
-Pani Agata, proszę bardzo. - uśmiechnął się promiennie, wskazując krzesło tuż przed nim. - Co panią tu sprowadza?
-Chciałabym wrócić do pracy. - odparłam krótko.
-A co z pracą z reprezentacją? - zaciekawił się.
-Wynikło kilka drobnych nieporozumień i musiałam odmówić współpracy... - spuściłam głowę.
-Wie pani, że tutaj posada zawsze będzie na panią czekać...
-Wiem. - ucięłam. - Ale jest jeszcze jedna sprawa...
-Tak?
-Jestem w ciąży. - wydukałam, a oczy ordynatora wyraźnie się powiększyły. - Niedługo i tak musiałabym pójść na urlop...
-Nie ma sprawy. - wzruszył ramionami. - Jak narazie lekarzy ortopedów mamy pod dostatkiem, więc nie masz się o co martwić.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się lekko.
-Chce pani spisać umowę teraz, czy później? - zapytał.
-Teraz. - odrzekłam, pstrykając zielono-białym długopisem. Machnęłam kilka parafek, ciesząc się, że tak łatwo udało mi się wszystko sprowadzić na prostą linię.

Wieczór jak zwykle spędzałam w towarzystwie Susie, opowiadając kolejne historie, które miały miejsce w reprezentacji. Na samo wspomnienie chciało mi się śmiać i jednocześnie ryczeć. Przypomniałam sobie niedowład Pita i reklamówki Pawła. Jak wszyscy razem uciekaliśmy przed dzikiem, który potem okazał się psem. Ile bajecznych przygód przeżyłam razem z nimi. Nigdy nie pozwolę im zniknąć. Nigdy...
-Ktoś pukał? - zapytała zdziwiona Susie. Było już przed dwudziestą trzecią.
-Pójdę zobaczyć... - po cichu zwlekłam się z kanapy i na palcach doszłam do wejścia. Zerknęłam przez "judasza", a moim oczom ukazały się czerwone kwiaty. Z impetem otworzyłam drzwi i ujrzałam cały bukiet pięknych róż.

________________________________________________________________________

Tak bardzo przepraszam Was misiołki! :c 
Na wakacjach tak się rozleniwiłam, że ju nawet pisać nie umiem... Nic nie jest takie super jak kiedyś. :c 
Te upały wyciągnęły ze mnie wenę! Tak! 

Pozdrawiam, znużona Sissi. ♥


środa, 17 lipca 2013

~Rozdział 83~

Pustka wypełniła moje serce, sprawiając, że pękło w pół. Padłam na kolana, schylając się do podłogi, w którą wchłaniały się łzy kapiące z moich policzków. Krzyczałam. Potwornie krzyczałam, zwołując tym samym całą reprezentację. Krzysiek podniósł mnie chwytając za barki. Nie był radosny, bez słowa dał mi chusteczkę do wytarcia się i poprzedził wyjście z pokoju głębokim westchnięciem.
-Co ty dziewczyno narobiłaś... - odezwał się Winiarski. Bałam się spojrzeć im w oczy. Czułam się jak szmata. Wstydziłam się tego co zrobiłam, wstydziłam się przede wszystkim siebie. Wyminęłam wpatrujących się we mnie siatkarzy i wybiegłam z hotelu, nie zważając na to, czy ktoś właśnie mnie wołał.
Spotkałam się z ciepłym powietrze, które od razu podrażniło moje mokre policzki. Wytarłam je szybko kierując się w jedną z uliczek. Ludzie mijali mnie szepcząc coś do siebie, lecz ja puszczałam te głosy mimo uszu. Błądziłam tak kilka godzin, w końcu postanowiłam, że wrócę do hotelu. Spakuję się i wrócę do Polski pierwszym samolotem. Gdy kroczyłam korytarzem, na którym tliły się pojedyncze żarówki usłyszałam jak drzwi od pokoju trenera rozchylają się, a z niego wychodzą siatkarze. Wszyscy w milczeniu, patrzeli na mnie smutnym, a jednocześnie karcącym wzrokiem. Stałam jak zamurowana wpatrując się w Michała.
-Zniszczyłaś wszystko... - powiedział zachrypniętym wzrokiem. Zmarszczyłam czoło, rozchylając wargi, aby coś odpowiedzieć. Zapytać. Ten jednak nie zamierzał dłużej ze mną rozmawiać. Zbyszek także wyminął mnie bez słowa. Nie wiedziałam co się dzieje.
-Krzysiek... - złapałam nadgarstek Ignaczaka resztkami sił. Zgromił mnie wzrokiem.
-Zadowolona jesteś z siebie? - prychnął wyrywając swoją rękę. - Przez ciebie straciliśmy podstawowego atakującego i przyjmującego w środku sezonu. Jak chcesz ich teraz zastąpić?! O to ci chodziło?! - stopniowo podnosił głos.
-Ja przepraszam... - odrzekłam bezdźwięcznie.
-Nie chce mi się z tobą gadać. - warknął i trzasnął drzwiami swojego pokoju. Wtedy nie miałam już żadnych barier. Jedyne co mi teraz pozostało, to spakowanie się i wyjechanie jak najdalej. Dla nikogo już nic nie znaczyłam. Wpadłam do swojego lokum, wyjęłam walizkę i nawrzucałam tam multum swoich ubrań, po czym udałam się do trenera.
-Proszę. - usłyszałam zza zamkniętych drzwi.
-Panie Anastasi, ja... - nie dokończyłam, bo mężczyzna przerwał mi moją wypowiedź.
-Nie mamy o czym rozmawiać, panno Werner. Przez ten wyczyn jaki obydwoje popełnili musiałem wyrzucić ich z kadry...
-Ale niech pan tego nie robi. - czułam jak w moich oczach znów pojawiają się łzy.
-Nie, panno Werner. Dla takich wybryków nie ma taryfy ulgowej.
-To wszystko przeze mnie...
-Nie obchodzi mnie, czy to przez panią, czy nie. Wszystko musi mieć swoje skutki. A pani do czego ta walizka? - wyjrzał, by dostrzec mój bagaż.
-Zwalniam się... Nie mogę już tutaj dłużej pracować. Dziękuję za wszystko co pan dla mnie zrobił, ale ja naprawdę już nie potrafię...
-Jak to zwalnia się pani? - szerzej otworzył oczy.
-Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś na pana natknę, trenerze. - zdobyłam się na nikły uśmiech i wyszłam z jego pokoju. Ze złą nowiną poszłam także do doktora Sokala, tam złożyłam krótkie ustne co prawda wypowiedzenie. Po części byłam z siebie zadowolona. Zadowolona, bo potrafiłam usunąć się ze środowiska, które już nigdy nie będzie takie samo.
Zatrzymałam taksówkę i poprosiłam, by zawiozła mnie na lotnisko. Kierowca posłusznie dowiózł mnie do miejsca docelowego, a ja zaczynając nowe życie zdjęłam pierścionek z palca i przewiesiłam go przez łańcuszek, który kiedyś dostałam od Michała. Nie umiałam się go tak po prostu pozbyć. Dostarczał mi zbyt wielu przyjemnych wspomnień, lecz wpakowałam go na dno walizki.
Przekroczyłam próg gmachu lotniska i skierowałam się w stronę kas z biletami. Najbliższy lot do Francji, skąd udam się do Polski odbędzie się za niecałe trzy godziny. Dobrze, że chociaż w tym aspekcie szczęście mi sprzyja. Kupiłam bilet za swoje ostatnie pieniądze znajdujące się w portfelu i czekałam na swój środek transportu, który odwiezie mnie do Polski, mając nadzieję, że choć trochę odrywając od wspomnień. Choć trochę, bo jedno wspomnienie właśnie trzymam w sobie i muszę dopilnować, żeby ono wiodło jak najlepsze życie.
Godzina dwudziesta trzecia z minutami, samolot jak zwykle miał spore opóźnienie. W stronę Francji skierowałam się po dwunastej w nocy. Usiadłam na swoim miejscu, wbijając kark w siedzenie. Obserwując siedzącą przede mną parę zebrało mi się na refleksje, które poskutkowały słonymi kroplami bezwładnie cieknącymi po moim policzku. Miałam wszystko i to straciłam. Miłość, szczęście, przyjaźń, wspaniałych ludzi wokół siebie. A ja jak zwykle zaprzepaściłam te bogactwa jednym, za dalekim posunięciem. Ile jeszcze razy będę w stanie zepsuć sobie życie?
-Coś się stało? - zapytał mężczyzna po angielsku siedzący obok jednocześnie wyrywając mnie z obłoków przemyśleń.
-Nie, nie... - odpowiedziałam w pośpiechu wyciągając chusteczki.
-Może mogę jakoś pomóc? - wyjął je szybciej ode mnie, wręczając mi kolorowe opakowanie.
-Niby jak? - prychnęłam, wycierając zakatarzony nos.
-Możemy porozmawiać. - obojętnie wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego zdezorientowana. Nie byłam przychylna co do tego pomysłu, bo przecież nie będę chwalić się swoimi przeżyciami z obcym dla mnie facetem.
-To nie jest dobry pomysł. - odparłam, oddając mu chusteczki i dziękując serdecznie.
-Teoretycznie nie, ale w praktyce sprawdza się wyśmienicie. - posłał szeroki uśmiech, a ja nie wierząc w siebie, coraz bardziej przekonywałam się co do tej propozycji. W sumie co innego mi pozostało, a zrobi mi się lżej na duszy.
-Poznałam kiedyś pewnego mężczyznę, siatkarza... - zaczęłam wzdychając głęboko. - Przebywał u nas w szpitalu z kontuzją nogi. Razem ze swoim przyjacielem załatwił mi posadę u siebie w sztabie. Skorzystałam, bo z kolei nie miałam innej opcji. Stopniowo się poznawaliśmy, zaprzyjaźniłam się z reprezentacją...
-A skąd pani pochodzi? - przerwał mi.
-Z Polski. - odpowiedziałam, a ten skinął głową.
-W Polsce macie dobrą drużynę. - stwierdził, a ja przytaknęłam. Bo przecież jest najlepsza.
-Są tam tacy genialni chłopcy, każdy na swój sposób inny, indywidualny, z każdym mogłam porozmawiać o czymś konkretnym. W końcu Michał... Ten co miał kontuzję, poprosił mnie o to, abym z nim była. Zgodziłam się. Po drodze oczywiście nie obyło się bez małych lub większych kłótni, ale zawsze wychodziliśmy zwycięsko. Kiedy byliśmy w Wenezueli oświadczył mi się. Było tak pięknie i romantycznie. Ja tylko nie powiedziałam mu jednego... - zacięłam się. Nie potrafiłam sobie o tym przypomnieć.
-Tak...? - brunet nalegał, abym odpowiedziała.
-Zdradziłam go. - opuściłam głowę, a z moim oczu znów kapały łzy.
-Rozstaliście się? - zapytał, a ja przytaknęłam kiwając głową.
-Nie umiem się z tym pogodzić, żyję ze świadomością, że przeze mnie straciłam człowieka, którego tak mocno kochałam. Do tego zaszłam w ciążę...
-I teraz pani ucieka przed tym wszystkim?
-Nie widzę już dla siebie przyszłości wśród tych ludzi, nienawidzą mnie. A Michała i jego przyjaciela wyrzucili z reprezentacji za bójkę... - wytarłam policzki.
-A jak mniemam zdradziła pani swojego narzeczonego z jego przyjacielem?
-On wtedy jeszcze nie był moim narzeczonym, ale tak.
-Dziecko jest pani narzeczonego, czy jego przyjaciela?
Zamarłam.
-Michała... - wydukałam po cichu.
-Gdyby zmienić bieg historii i ojcem pani dziecka uczynić tego przyjaciela, byłby niezły scenariusz do filmu.
-Do jakiego filmu? - zmarszczyłam czoło.
-Jakiegoś taniego romansidła. - zaśmiał się cicho. - Ale proszę się nie martwić... Inni mają gorzej.
-Wiem, że mają gorzej, ale dla mnie tragedią jest własne życie, więc właśnie nad nim planuję się użalać...
-Moja żona była w ciąży z bliźniakami. Chorowała też na raka. Wczoraj urodziła, lecz przeżył tylko jeden syn, a sama umarła. Jutro jest jej pogrzeb, a ja zostawiłem wszystko, lecąc aby się pożegnać. Pogodziłem się z myślą, że to ostatnie dni jej życia, dlatego nie lamentuję, tylko żyję dalej, bo wiem, że muszę wychować syna jak najlepiej. Tak, jakby zrobiła to żona. Nie możemy uciekać przed problemami, tylko musimy stawić im czoła...
Słuchałam go z szeroko otwartymi oczami.
-Przepraszam... - powiedziałam cicho.
-Nie ma pani za co, czasu się nie cofnie. - wzruszył ramionami. Podziwiałam go. Podziwiałam za wytrwałość, siłę i odporność, a jednocześnie sama ganiłam się za tchórzostwo. Rozmawialiśmy aż do końca lotu, rozstaliśmy się we Francji, wcześniej wymieniając się adresami mailowymi. Obiecaliśmy, że będziemy sobie doradzać jak najlepiej tylko mogliśmy. Po godzinie przesiadłam się w następny samolot, tym razem już bezpośrednio do ojczyzny.

W Bełchatowie byłam przez ósmą rano, podróż samolotami, pociągami i busem wykończyła mnie totalnie.
-Cześć mamo. - powiedziałam, uśmiechając się przez łzy i ciskając walizką o ziemię rzuciłam się w jej objęcia.
-Co ty tutaj robisz? - zapytała, ściskając mnie mocno.
-Musiał być jakiś powód, żeby odwiedzić swoją rodzinę? - zapytałam. - Nie cieszysz się, że wróciłam?
-Cieszę się, cieszę, tylko odkąd jesteś z 'trzynastką', to w domu często nie bywasz. - wpuściła mnie do środka. 'Trzynastka'. A serce zabiło wtedy mocniej.
-Wcale nieprawda... - urwałam temat, witając się z ojcem i Filipem.
-Gdzie Michał? - zapytał nastolatek. Już chciałam bezwiednie wzruszyć ramionami, ale zrezygnowałam.
-Mają teraz ciężki sezon, muszą dalej trenować...
-To czemu ty przyjechałaś, a on został? - dopytywał.
-Fiflak, lekcje masz odrobione? - zapytałam.
-Wakacje... - mruknął.
-Wakacje, a ty wstajesz o ósmej rano? - zaśmiałam się nerwowo.
-Jadę na wycieczkę rowerową z kolegami...
-O ósmej. - kontynuowałam.
-O ósmej. - warknął, chwytając bluzę z oparcia fotela.
-Uważaj na siebie. - mama przemierzwiła jego włosy, a młody wyleciał z domu, trzasając drzwiami.  -Co tak naprawdę się stało? - westchnęła rodzicielka zwracając się do mnie, siadając spokojnie na kanapie i dopijając ostatki już rozpuszczalnej kawy.
-Nic, co miał się stać... - nalałam sobie mineralnej wody do szklanki i od razu zanurzyłam w niej usta.
-Ja was zostawię, podleję kwiatki... czy coś. - uciął ojciec i w mgnieniu oka uciekł z salonu.
-Pokłóciliście się?
Wolno przytaknęłam, kiwając głową.
-O co poszło?
-Zniszczyłam wszystko. - ucięłam, chowając twarz w dłoniach.
-Rozstaliście się? - zauważyła brak pierścionka na moim palcu.
-Jestem skończoną idiotką... - powiedziałam bezdźwięcznie, a mama przywołała mnie do siebie ruchem rąk. Tak jak kiedyś ułożyłam się na jej kolanach, a ona głaskając mnie po głowie wysłuchiwała żali, które leżały mi na sercu. Powiedziałam wszystko, co do malutkiego szczegółu. Wszystko było mi jedno. I tak więcej stracić nie mogę.
-Wiesz czyje to dziecko? - zapytała, a ja zaprzeczyłam. - Trzeba będzie zrobić badania.
-Żadnych badań. - uniosłam się. - Chcę żyć w świadomości, że jest to dziecko Michała.
-A co jeśli jednak nie?
-Nie ma innej opcji, mamo. - zacisnęłam zęby.
-Dobrze wiesz, że różnie to bywa... - westchnęła.
-Mamo, proszę cię, nie chcę już o tym rozmawiać, wszystko jest już skończone...
-A co planujesz teraz zrobić, jak chcesz zarabiać...
-Wyjadę z powrotem do Anglii, tam posada czeka cały czas. - urwałam.
-Żartujesz? - parsknęła.
-Nie. Nie chcę siedzieć wam na głowie, a Bełchatów to już nie jest miejsce dla mnie.
-Jak to nie jest dla ciebie?! - wyraźnie podniosła głos.
-Mamo, chociaż z tobą nie chcę się kłócić... Już postanowiłam.
-Nigdy za tobą nie nadążę, dziecko. - czule pocałowała moje czoło. - Zrobię ci śniadanie, na pewno jesteś wygłodzona...

______________________________________________________________________

Rozdział planowałam opublikować już wcześniej, ale szczerze Wam powiem, że miałam za dobry humor, żeby pisać smutne rzeczy. : o A dzisiaj właśnie jest przeciętnie, dlatego dokończyłam i jest. ;-) 
Jak bardzo cieszycie się ze srebra na uniwersjadzie?! :D

Pozdrawiam, Sissi. ♥

sobota, 13 lipca 2013

~Rozdział 82~

Tak na początek miśki Wy moje. :*
Te wszystkie turnieje, mecze, rozgrywki, to tylko moja szalona wyobraźnia, więc nie wiem, w którym roku albo co więcej miesiącu to było, lub jaki był wynik. Wszystko jest wymyślone♥
Dziękuję za uwagę, KLAPS, i jedziemy z tym koksem! Zapraszam na następny epizod. :*

~*~

Wszyscy zestarzeliśmy się o miesiąc, kiedy to nadszedł czas na pierwszy w tym sezonie poważny turniej. Puchar Świata. Multum przygotowań, masa spóźniających się samolotów... Albo ewentualnie nas spóźniających się na samoloty, kilkanaście stewardess poderwanych przez Zbigniewa B. i łącznie brak czasu na jakikolwiek odpoczynek, co równa się zero mojego kontaktu z Miśkiem. Nawet pokoje mieliśmy oddzielne! Wieczory musiałam spędzać samotnie... Albo z Marcinem Możdżonkiem, który nabawił się kontuzji kolana i przychodził na mini zabiegi, przez co we wszystkich meczach zastępował go Grzesiu Kosok. Razem z kapitanem analizowaliśmy wszystkie ruchy naszych, a i momentów śmiechu nie zabrakło, bo wbrew wszystkim pozorom, el capitano to niezły żartownić jednak!
Ale wracając do Michała, oczywiście nie było tak, że nie odzywaliśmy się do siebie w ogóle, bo on zasuwał na treningu, a ja musiałam zajmować się kolanami Igły, które powoli odmawiały posłuszeństwa. Nie... Krótki buziak, nawet nieraz spacery do sklepu i z powrotem się zdarzały, gdyż aż tak szaleni byliśmy.
Pewnego jakże ciepłego dnia, zaczęło dziać się ze mną coś złego. Miałam zawroty głowy, często wymiotowałam. Chłopcy żalili się, że miewam humory jak baba w ciąży. Z problemem udałam się do Oskara Kaczmarczyka. Nie wiem dlaczego nie do doktora Sokala... Chociaż może wiem, on nie zdobywał mojego zaufania, jako potencjalny pracodawca.
-Cześć Oskar, mogę zająć chwilę? - wychyliłam się zza drzwi jego pokoju, uprzednio oczywiście pukając.
-Ty zawsze. - wyszczerzył się w moim kierunku i zdjął laptopa ze swoich kolan. Przymknęłam za sobą owe "wrota" i przysunęłam do jego łóżka krzesełko, na którym przycupnęłam. - Co się stało?
-Mam do ciebie prywatną sprawę. - skrzywiłam się, a on szerzej otworzył oczy ze zdziwienia, jakby myślał "Ty? Przyszłaś do mnie?! Ja mam żonę i dziecko!". - Mógłbyś załatwić mi wizytę u... - zacięłam się. Jakoś nie mogłam wypowiedzieć nazwy tego lekarza w obecności mężczyzny, tym bardziej praktycznie obcego.
-U... - próbował wymusić odpowiedź.
-Zacznę inaczej. - westchnęłam głęboko. - Podejrzewam, że jestem w ciąży... - nawet nie zauważyłam, że w rękach skubię białą pościel.
-W czym jesteś?! - pisnął.
-Ciszej. - skarciłam statystyka.
-Jak to w ciąży? - zmarszczył czoło.
-Jakoś tak wyszło. - uśmiechnęłam się pod nosem. - Pomożesz mi? - uniosłam wzrok.
-Nie przyjmę porodu. - przeraził się.
-Chcę tylko, żebyś załatwił mi wizytę u ginekologa...
-To nie do mnie, przecież jest Sokal...
-Ale ja przyszłam do ciebie. - urwałam.
-Jesteś pewna? Te sprawy... Wiesz... Kobiece. - skrzywił się.
-Zawsze chodzę jak w zegarku, teraz czekam już drugi tydzień... - przewróciłam oczami.
-No i niby jak mam ci dziewczyno pomóc... - jęknął bezradnie.
-Przecież masz tutaj znajomości, zadzwonisz tu, tam, a ja już sobie poradzę. - uśmiechnęłam się promiennie. On nie był przychylny do tego pomysłu, tym bardziej, że byliśmy w obcym kraju, może być różnie.
-Masz szczęście, że życzę wam jak najlepiej... - pokręcił głową.
-Ale niech to zostanie między nami jak narazie... Chcę zyskać pewność.
-Jasne. - mrugnął okiem i od razu chwycił z telefon. Ja wyszłam z pokoju, zostawiając go samego. Odetchnęłam, że miałam tę rozmowę już za sobą, a jednocześnie bałam się, że Jarząbek może coś palnąć i tyle będzie z niespodzianki.
Po skończonym treningu chłopaków, Oskar podszedł do mnie i oznajmił, że wizytę mam jutro z samego rana, ale nie pozwoli mi jechać samej, dlatego załatwił mi... Nowakowskiego. Ta... To tak, jakbym jechała sama.
-A on nie musi być na treningu? - zapytałam z wyrzutem.
-Załatwiłem mu delegację. - odparł zadowolony.
-Dobra, dzięki bardzo. - objęłam statystyka, byłam mu bardzo wdzięczna za to co dla mnie zrobił, ale Cichego to nie przeboleję.
-Mam być zazdrosny? - obok nas pojawił się Kubiak, przypatrując się temu wszystkiemu ze smutną miną.
-Nie radzę. - zaśmiał się Oskar.
-No to porywam moją - zaakcentował - kobietę. - wyszczerzył się i chwycił moją dłoń. Skierowaliśmy się w stronę piętra, na którym znajdowały się wszystkie pokoje, a moja głowa cały czas zaprzątnięta była rozmyślaniem na temat tego, co aktualnie rozwija się w moim wnętrzu. Bałam się tego co będzie, czy damy sobie radę...
-Czemu jesteś taka blada? Źle się czujesz? - zapytał Michał, gdy leżąc na łóżku, tępo wpatrywałam się w sufit jego pokoju. Pokręciłam przecząco głową. - Na pewno wszystko okej? - przejął się wyraźnie, od razu kładąc rękę na moim czole, sprawdzając czy mam temperaturę. Zupełnie jak mój ojciec. Odpowiedź na jego pytanie sama cisnęła mi się na usta.
-To ze zmęczenia. - odparłam ciągnąc go za nadgarstek. Nakłoniłam siatkarza do tego, aby położył się tuż obok mnie i abym mogła spokojnie wtulić się w jego tors, co już dawno nie miało miejsca. Czułam się bezpiecznie, a wszelkie obawy odeszły w zapomnienie. Wiem, że jeśli tylko będziemy razem, nic nam nie straszne.

Z lekarzem dogadałam się po angielsku. Oczywiście Piotrek nie wszedł ze mną do gabinetu, za co byłam mu wdzięczna, bo pchał się tam jak do sklepu ze słodyczami. Moje podejrzenia stały się prawdą. Za osiem miesięcy na świecie pojawi się dziecko. Nasze dziecko.
-Będę chrzestnym?! - pytał, rozanielony Pit.
-Pomyślimy. - ostudziłam jego zapał, klepiąc ramię.
-To zapytam Dzika. - uciął obrażony.
-Żadnego Dzika! To ma zostać wyłącznie między nami. - pogroziłam mu palcem.
-Nie zamierzasz go powiadomić, że zostanie ojcem? - zdziwił się. - Ja bym chciał, żeby matka mojego dziecka, uprzejmie mi o tym powiedziała...
-Powiem. Spokojnie. - zaciągnęłam go do taksówki. - Ale sama. - dodałam, gdy już wsiedliśmy do auta.
-Ale się chłopak zdziwi. - zaśmiał się, pocierając rękoma.
-Na pewno nie mniej niż ja. - poparłam środkowego i poprosiłam kierowcę o dotarcie na wcześniej wypowiedziany przeze mnie adres. Już po kilkunastu minutach byliśmy w hotelu, a mnie tak śmiesznie ściskało w dołku. Bałam sie jego reakcji? Ale dlaczego. Przecież i tak prędzej, czy później pomyślelibyśmy o potomku, więc czemu to właśnie ten moment nie może być prawidłowy. Chłopcy jeszcze nie wrócili z hali, a ja z każdą minutą coraz bardziej się denerwowałam. Pomimo tego, o czym wcześniej wspominałam.
Wybiła dwunasta. Siatkarze znaleźli się już w hotelu, a Misiek nie byłby sobą, gdyby nie zajrzał do mojego lokum.
-Jak się miewasz? - uśmiechnął się promiennie, opierając się o ścianę.
-Bardzo dobrze. - odrzekłam.
-Co dzisiaj robisz?
-Muszę zająć się Możdżonem... Ale jak tylko będę wolna zajdę do ciebie. - mrugnęłam okiem. - Mam dla ciebie news'a.
-News'a? - zaciekawił się. - Czekam cierpliwie. - cmoknął w powietrzu i wrócił do siebie, a ja przebrałam się w reprezentacyjne ciuchy i czekałam na środkowego. Gdy tylko się pojawił, od razu zajęłam się jego odnóżem. Bez przeciwbólowego zastrzyku nie dało się obejść. Po zaaplikowaniu na jego kolanie maści i owinięciu go elastycznym bandażem, byłam gotowa do stoczenia boju z narzeczonym. Może wyolbrzymiam, ale tak właśnie się w tamtym momencie czułam. Przeczesałam włosy ręką, uśmiechnęłam się do swojego lustrzanego odbicia i westchnęłam głęboko. W myślach cały czas powtarzałam sobie, że wszystko będzie jak w najlepszym porządku. Wyszłam na korytarz i przeszłam kawałek odnajdując drzwi Kubiaka i Bartmana. Wyciągnęłam dłoń, by zapukać... Zawahałam się. Powtórzyłam czynność, lecz tym razem już lekko obiłam kostkę palca o drewniany prostokąt. Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, więc zapukałam jeszcze raz. Znów zero reakcji. Zdziwiona lekko chwyciłam za klamkę i pchnęłam drzwi.
-Michał! - wrzasnęłam, zdzierając sobie gardło i rzucając się na ratunek siatkarzom. Kubiak mocnymi ciosami obijał twarz przyjaciela. Odrzucił mnie odpychając jednym ruchem, zostawiając ślad krwi na mojej bluzce.
-Ile to już trwa?! - wykrzyczał, a ja poczułam jakbym już to kiedyś przeżywała. Łzy przysłoniły mi cały widok. - Odpowiedz! Ile to już trwa! - zacisnął pięści, z której kostek kapała krew. Głos mu drżał, słychać było ból i cierpienie. - Długo już tak się ze mną bawicie?!
-To nie jest tak... - wyszeptałam, wbijając ciało w ścianę.
-A kurwa jak?! Pieprzycie się po kątach, tak?! - podszedł bliżej mnie, a w moim gardle stanęła ogromna gula.
-Nie. - odparłam bezdźwięcznie, czując jak po policzku spływa mi coraz więcej łez. W jego oczach także połyskują słone krople.
-Myślałem, że cię znam, że cię kocham, jesteś tą jedyną... - szeptał. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak cię kochałem...
-Michał... - chciałam go dotknąć. Nie potrafiłam. Zbyszek w popłochu wybiegł z pomieszczenia.
-Nie ma już dla nas szans, Agata... - zacisnął szczękę, a na jego skroniach utworzyły się lekkie wzniesienia. - Możesz zachować pierścionek, on i tak już nic nie znaczy... - wierzchem dłoni, otarł krwawiącą wargę i wyszedł z pokoju po drodze kopiąc i tak połamane już krzesło.
Straciłam go. Ja naprawdę go straciłam...

______________________________________________________________

Ale te wakacje są pracowite! : o 

A teraz czas na pytanie konkursowe no. 6 :D 

Co było przyczyną naderwania ścięgna w udzie przez Agatę?

Na odpowiedzi czekam w komentarzach. ♥ (osoba, która wcześniej usunęła swój komentarz, nie będzie brana pod uwagę. Biorą udział tylko zarejestrowane osoby, chyba że podpiszą się w anonimowych).
Za pierwszy komentarz - 3 pkt.
Za drugi - 2 pkt.
Za trzeci - 1 pkt.
Także więc, kto pierwszy ten lepszy! : ) A, no i pamiętajcie, odpowiedzi na wszytkie pytania zawarte są w rozdziałach. ;>

Pozdrawiam, Sissi. ♥

niedziela, 7 lipca 2013

~Rozdział 81~

-Co chcesz mi przez to powiedzieć?! - unosi się, nie mogąc pohamować swoich nerwów. 
-Ale to naprawdę nie było tak jak myślisz... - jęczę, poprzez zadławione łzami gardło. 
-Ile to już trwa?!
-To była jednorazowa przygoda, nic między nami nie ma...
-Myślałem, że Cię znam. Myliłem się. - dodaje, mrużąc oczy i lustrując mnie nimi dokładnie. - Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego, po prostu zniknij z mojego życia...
-Ale...
-Żadnego "ale". Między nami wszystko skończone, Agata... 
-Agata! Agaaataaa! - usłyszałam przeraźliwy wrzask i poczułam trzymające mnie w uścisku dłonie, które potrząsały mną na wszystkie możliwe strony świata. Przebudziłam się, nerwowo rozglądając po pomieszczeniu, w którym się znajdowaliśmy. - Już spokojnie. - Michał uciszył mnie ciepłym głosem i przytulił mocno, przyciągając do swojego torsu. Moje serce biło jak oszalałe, jakby ktoś od wewnątrz uderzał młotem. Przywoływałam do siebie sceny ze snu, a łzy samowolnie pojawiły się w moich oczach. - Co się stało? - zapytał cicho, gładząc moje plecy. 

-Śniło mi się, że cię tracę... - odparłam, a pojedyncza łza znalazła tor, którym mogła sobie popłynąć. Skubana! A tak z nią walczyłam, no...
-To tylko zły sen. - szepnął, całując mnie we włosy. - Przestań o tym myśleć...
-To wszystko było takie przerażające, jak z horroru... - opowiadałam, a w głowie cały czas widniała mi ta sytuacja.
-Proszę cię, nie myśl już o tym... Nic takiego nie będzie miało miejsca, rozumiesz? - westchnął głęboko, a ja lekko przytaknęłam głową. "Nic takiego nie będzie miało miejsca..." . Mogę ci zaufać?

-Ej, nie bierzcie tylko tej nowej herbaty. - ostrzegł nieco zniesmaczony Kosok, krzywiąc swoją buźkę na wszystkie strony.
-A co jej jest? - zapytałam, podnosząc czajnik z zawartością i już miałam wlewać wrzątek do kubka.
-Nie wiem, ty jesteś lekarzem. - wspomniał Piter, a wszyscy przemilczeli tę jakże cenną uwagę. Misiek nie zważając na ostrzeżenia kolegów zaparzył sobie ów napój i podszedł do stołu, co zrobiłam także ja. Obydwoje jednocześnie zanurzyliśmy w nim usta. Nasze reakcje były całkiem odmienne. Ja z wielkim trudem połknęłam ciesz, a Kubi zachwycił się jej smakiem.
-Chcesz spróbować? - zwrócił się do Ziomka. 
-O niee... - przeraził się. 
-Chcesz?
-Co to jest?
-No herbata.
-Herbata zielona?
-No spróbuj... Naprawdę. 
Żygadło niepewnie przechwycił tekturowy kubeczek, powąchał jego zawartość po czym delikatnie upił z niego herbaty.
-Kosa, a ja mam pytanie... - zwróciłam się do środkowego.
-Taa...? - zaciekawił się, unosząc wzrok znad talerza.
-Fuu, co to za dziadostwo?! - wydarł się rozgrywający, plując napojem do okoła.
-Masz szczęście, że nie siedzę tutaj w samych, nowych majtaskach. - wtrącił Zati, próbując pozbyć się plamy z treningowych spodenek.
-Nie dziadostwo, tylko herbata. - wciął obrażony Dziku, odbierając od kolegi kubek. Jak widać tylko jemu zasmakował ten wynalazek jakim jest pomieszanie posmaku metalu z rdzą, a do tego dolali zielonego barwnika i posłodzili cukrem.
-Czekam na twoje pytanie. - oznajmił Grzesiu, a ja natychmiast się zreflektowałam.
-Dlaczego w czasie całego mojego pobytu z wami, usłyszałam twój głos góra trzy razy? - posmutniałam.
-Bo nie wiem, czy wiesz, ale Kosa dojechał na zgrupowanie nieco później. - do naszej rozmowy wciął się Igła, a brunet poparł jego słowa skinięciem głowy.
-Mówisz...? - zamyśliłam się, próbując przypomnieć sobie pierwsze godziny, minuty i sekundy w Spale.
-Tak. - westchnęli oboje, a ja znów potwierdziłam stwierdzenie, że jestem wyrodną panią doktor.
-Ale nie jesteś wyrodną panią doktor. - uśmiechnął się szeroko. Czyta w myślach?!
-Dzięki, że tak uważasz... Od razu lżej mi na duszy... - lekko uniosłam kąciki ust.
-Lubię sprawia ludziom przyjemność. - dodał po chwili, a wszyscy zmierzyli go zszokowanym spojrzeniem. - Znaczy... W sensie... Ku*wa. - chlipnął, pakując do ust swoją kanapkę.
-A o co biega? - zapytał rozpromieniony Pawełek.
-To za dużo na twój mózg, kolego... - westchnął Bartman.
-Sugerujesz, że mój mózg jest mały? - obruszył się młody libero.
-Właśnie tak. - odpowiedział atakujący z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
-Agata, słyszysz, on mnie obraża. - zacisnął wargi w cienką linię.
-Poskarżysz się mamusi? - parsknął Zibi.
-Zbigniewie, opanuj swój gniew. - nakazał Ignaczak.
-Zbigniew, gniew. Dobre. - zaśmiał się Nowakowski.
-Nie no, drużyna debili. - załamał się Bełtman (hehehe) i chwytając swoją kromkę chleba w dłoń wstał od stołu, a za nim ruszył Kuraś razem z Winiarskim. Elita od siedmiu boleści... Jakby to powiedział Paweł od spadającego liścia? A nie, nie będę przytaczać, za dużo tam treści plus pięćdziesiąt dwa.
Po skończonym posiłku wszyscy planowaliśmy udać się na basen. A co, czasem odprężyć też się trzeba.
-Zamierzasz w tym pójść? - burknął Michał, gromiąc mnie błękitno-stalowym spojrzeniem od czubka małego palca, aż po ostatniego, brązowego włosa na szczycie głowy.
-Wyobraź sobie, że na basenie pływa się w stroju kąpielowym... - skwitowałam.
-Przecież on więcej odsłania, niż zasłania. Nie pójdziesz w tym. - powiedział ostro.
-A w czym? W golfie? - przewróciłam oczami, zstępując z nogi na nogę. Czułam się, jakbym słuchała kazania swoich rodziców na temat... Ocen z wf'u.
-Nie rozbierzesz się przy tych napalonych samcach i kropka! - rzucił swoją bluzę w moim kierunku.
-Misiek... - jęknęłam zrezygnowana.
-Nie miśkuj! Będziesz leżała na leżaku, przykryta nawet kocem jeśli będzie trzeba.
-Tak? - uniosłam brew. - Ty też leziesz w samych gaciach. A jeżeli tam będą jakieś kobiety? Widziałam, że łuczniczki przyjechały na zgrupowanie... - zaplotłam ręce na piersiach, cwianiacko przygryzając wargę.
-Co to ma do rzeczy? - zdziwił się.
-Nie pozwolę sobie na to, żeby jakieś inne panny oglądały mojego faceta bez koszulki.
-Przecież mężczyźni chodzą bez koszulek!
-Ale ty nie będziesz. - fuknęłam, odrzucając jego bluzę.
-Aga, ale przecież to całkiem inna sytuacja. - już miał iść w moją stronę, ale nienieniee, nie ma tak łatwo, panie Kubiak!
-Nie aguj! Leżysz na leżaku obok mnie, przykryty tym samym kocem, albo ja idę w tym stroju i nie widzę twoich fochów, a ty spokojnie pluskasz się w kąpielówkach, to jak?
-Pod twoim skrzydłem stałem się pantoflarzem, wiesz? - uśmiechnął się lekko. Oj Kubiak, już nie mów, że ci się nie podoba taka moja mała dominacja, hę?
-Wiem. I nawet mi to pasuje. - wyszczerzyłam się od ucha do ucha. No teraz mogę ci pozwolić skraść tego całusa. Ewentualnie osiem. Jak się bawić, to się bawić.
Owinęłam się fioletowym ręcznikiem, nasunęłam jakże gustowne klapeczki, oddające hołd polskiemu narodowi, czyli wyprawa pod tytułem "Agata i jej podróż na basen w klapkach Kuboty". Jakiś gest patriotyczny można tutaj wyczuć, nieprawdaż?
-Uuu, burżuazja. - zawył Kurek, widząc moje obuwie.
-Kto bogatemu zabroni. - odrzekłam wymijając go. Do naszej ekipy zaciągnęło się także Żylątko. Po wcześniejszym zapytaniu go, czy nie ma aktualnie żadnego treningu odpowiedział, że u nas jest lepiej, hehe. A potem będą się nas czepiać, że przetrzymujemy nielegalnych emigrantów.
Wszyscy powskakiwaliśmy sobie do chłodnej wody, ale ja oczywiście przedtem musiałam wywalczyć swoje w ponownej wojnie z narzeczonym. Jeśli tak ma być cały czas, to na basen będę chodzić z Pitem.
-O ile zakład, że wskoczę do basenu z tamtej najwyższej trampoliny? - odezwał się Piotrek. Żyła. Nie Nowakowski. Dlaczego oni muszą mieć tak samo na imię?!
-Taki zakład to sobie możesz w nos wsadzić. O pięć dych, że nie skoczysz z zawiązanymi rękoma. - odezwał się Bartman.
-Zbyszek. - wcięłam się. Jaki frajer wymyśla takie zakłady?!
-Cicho. - uciszył mnie ruchem ręki.
-Ja nie skoczę?! - pisnął narciarz, ochoczo kierując się w stronę schodków.
-Skoro skoczek, to skoczy. - westchnął Zator, odprowadzając go wzrokiem.
-On się przecież utopi! - krzyknęłam, ale zapomniałam, że w tej reprezentacji nie ma osoby posiadającej choć cząstki rozumu. Oprócz Gumy, ale jego nie było razem z nami. Wolał "Rozmowy w toku".
-Ja się utopię?! - Żyła chyba mnie wyśmiał, chociaż on śmieje się cały czas, więc nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Zibi razem z Żylątkiem weszli na najwyższą trampolinę, a dopiero tam siatkarz związał mu nadgarstki linką od koła ratunkowego, którą przegryzł Piter. Ten to ma zgryz.
-Skoczysz i pięć dych jest twoje. - atakujący poklepał jego ramię, a skoczek skinął głową.
-Nie mogę na to patrzeć. - zakryłam oczy dłonią, choć i tak palce SAME rozchyliły się. Ach ta kobieca ciekawość...
-Amen. - powiedział środkowy i zacisnął kciuki.
-Modliłeś się? - zapytał Igła.
-Nie, zamawiałem pizzę. - odpyskował Piotrek, a w tamtym momencie wszystkie pary oczu powędrowały na skaczącą osobę Piotrka. Z krzykiem spadał w dół, uciszając się dopiero po zetknięciu z taflą wody. Wszystkim zaparło dech w piersiach, ale nie dlatego, że nie mogli wyjść z podziwu. Ale dlatego, że Piotrek nie pojawiał się na powierzchni dłuższy czas.
-Utopił się? - zapytał Winiarski, wychylając głowę, żeby cokolwiek dojrzeć.
-Pomóż mu ktoś, może on naprawdę już nie żyje! - panikowałam, próbując wypchnąć Kubiego w stronę krawędzi basenu.
-Uspokój się. - warknął Bartek.
-Jak mam się uspokoić?! Jesteście totalnie głupi! A Bartman to już w ogóle debil nad debilami!
-Mam pięć dych?! - odezwał się skoczek.
-Zejdę na zawał. - schowałam twarz w dłoniach.
-Co tak długo?! - Zbyszek ruszył mu na pomoc.
-Gatki mi spadły, musiałem je wynurkować...
-Jak je wynurkowałeś? - zapytał Dziku.
-Nie wynurkowałem. - Piotrek wyszczerzył się, a ja momentalnie poczułam rękę przyjmującego na swoich oczach.
-Fu! - skrzywiłam się.
-Nie gadaj, że jesteś goły! - wydarł się Zatorski.
-No sorry, mam związane ręce, a one leżą na dnie...
-Czad! - dodał młody libero. - Ja je uratuję! - wskoczył do wody. A ja cały czas widziałam przed sobą ciemność... Michał naprawdę szczelną ma tę łapę.
-Nie wychodź tylko. - ostrzegł Kubiak, zwracając się do nagiego osobnika.
-Wiem, wiem, nie chcę, żebyście popadli w kompleksy, hehe. - już oczami wyobraźni widziałam jak podstępnie się teraz uśmiecha, skubany.
-Mam! - krzyknął Paweł. - Dostanę połowę twojej wygranej?!
-Za co niby? - prychnął Zbyszek.
-Za to, że musiałem podziwiać jego sprzymierzeńca od dołu... - odpowiedział.
-Bo jebnę. - Winiarski roześmiał się w głos, a cała reszta zrobiła to samo.
-Zakładaj te majtasy i wyłaź. - wymamrotał Zbyszek. A ja ciągle nie widziałam co wokół mnie się dzieje.
-Dobra, już. - westchnął Misiek, odsłaniając mi cały świat.
-Jasność. - zmrużyłam oczy, bo niezwykle raziło mnie to świecące słońce.
-Hohoho, pięć dyszków, będzie świętowanie. - Piotrek zacierał ręce.
-Ej, no paanie, my już robiliśmy integracyjną imprezę, teraz czas na was. - wtrącił Ignaczak.
-Po co druga integracyjna impreza? - wciął Cichy.
-Jak się nie odzywałeś, to było mega dobrze, ale widzę, że ostatnio się rozbrykałeś koleżko. - ale hejty w stronę naszego Pita. Zibi, coś nerwowy ostatnio jesteś.

_________________________________________________________________________

Rozdział miał pojawić się w sobotę, ale opublikowałam go minutę po północy, więc chyba nie jest źle, hm? ;-))
Jak tam uczucia przed kolejnym meczem z Amerykanami? Nastroje bojowe? :D Bo u mnie bardzo!
Pozdrawiam, Sissi. ♥

wtorek, 2 lipca 2013

~Rozdział 80~

Wokół błysnęły lampy, a z nich wyleciało kilka pojedynczych iskier. Drzwi zaczęły trzaskać, a na zewnątrz zagrzmiały pioruny... No doobra, przesadzam. Kobieta po prostu weszła do stołówki, stukając swoimi obcasami. Zero jakiejkolwiek tragedii.
-Mama...? - dało się usłyszeć przeraźliwy jęk. Wszystkie pary oczu skierowały się na tego jednego osobnika.
-Piotruś... - kobieta rozłożyła ręce, lecąc w objęcia swojego syna. On wyrwał od stołu, biegnąc prosto w jej stronę.
-Oho... - wymamrotał Kubi, smarując swój chleb wiśniowym dżemem. Kompletnie nie rozumiałam celu wizyty mamy Piotrka... Przecież oni trenują i ciężko pracują, nie mając czasu na schadzki z rodziną, a tu proszę... Ciekawe co powiedziałby na to trener...
-Pf, to ja też zaproszę swoją mamusię. - chlipnął Zator, przeżuwając swoje śniadanie.
-Chyba nie musiałeś jej zapraszać... - mruknął Winiarski, pokazując głową w stronę wejścia. Pawła oczy aż zabłyszczały, rażąc swoim blaskiem wszystkich na około. Chciałoby się zapytać, gdzie aktualnie znajdują się moje przeciwsłoneczne binkle.
-Co to dzisiaj, Dzień Dziecka? - fuknął zniesmaczony swoim włosem w posiłku Bartman. Zbyszku! Jesteś geniuszem! Przecież dzisiaj pierwszy czerwiec.
-No bez jaaaaj. - jęknął Kosok, odrzucając widelec z nabitą na niego wędliną. - Ile razy ona jeszcze do nas przyjedzie?
-Wy byście nie chcieli, żeby wasza rodzicielka was odwiedziła? - zapytałam, a wszyscy z mordem w oczach, jednogłośnie odpowiedzieli "nie". Pani Nowakowska, jak i Zatorska ze swoimi wyrośniętymi latoroślami dotarli do naszego stołu. Przywitały się serdecznie, a ja kolejny raz musiałam się przedstawiać. Myślałam, że już każdy zna mnie w tym towarzystwie...
-Pokaż Piotrusiu, co mamusia ci kupiła. - zaświergotała kobieta.
-Mamo. - westchnął środkowy.
-Piotrze. - syknęła surowo.
-No prosimy Piotrusiu... - wtrącił Igła. Siatkarz po wcześniejszym wywróceniu oczami z ozdobnej torby wyjął prezent od rodzicielki.
-Nie, to nie może być prawda. - wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem.
-Gustowne, na serio. - powiedział Ziomek, który jako jedyny zachował powagę, widząc przed sobą bokserki w zielone baranki. Co dziwne, Paweł dostał takie same, tylko, że w czerwonym kolorze. Co czerwone, to zboczone, czyż nie?
-Koniec tego przedstawienia mamo, muszę wrócić do pracy.- cóż ja słyszę, Piterson postawił się swojej matce?! Rozbrykał się młodzieniaszek, no, no.
-Wyganiasz mnie? - wyraźnie posmutniała.
-Tak. - zacisnął wargi w cienką linię.
-To ja do ciebie z prezentem, pamięcią i otwartym sercem, a ty tak po prostu chcesz się mnie pozbyć? - niedowierzała.
-Tak. - powtórzył poprzedni gest.
-O nie! - pogroziła palcem. - Chodź Marzenko, napijemy się kawy. - pociągnęła swoją jak mniemam koleżankę za łokieć i oderwała ją od objęć z synem. Wszyscy zadziwieni przyglądaliśmy się tym zdarzeniom.
-Czeeść, hehe! - na stołówcę rozbrzmiał optymistyczny głos.
-Łaaa, Piotruś! - pisnął Nowakowski i klasnął w ręce. Wszyscy plasnęli dłonią o czoło. W pomieszczeniu znaleźli się też pozostali skoczkowie witając się jedynie skinięciem głowy. Piotrek z Piotrkiem długo nie porozmawiali, bo mama siatkarskiego Piotrka zaraz zbeształa swojego syna za tak nietrafne znajomości. Hej, hej, czy Żylątko jest nietrafne?! Ja tak nie uważam! Trzy, dwa, jeden, wszyscy obrażamy się na mamę Pita.
-Nie wierzę, jedna babka, a taka rozróba. - Zibi pokręcił głową, kończąc swój posiłek.
-Nie obrażaj naszego gatunku, jasne? - trąciłam pięścią jego ramię.
Wszyscy odnosząc brudne talerze do okienka, ruszyliśmy do swoich pokoi. Tam można było choć na sekundę położyć się na łóżku i odetchnąć, lecz zaraz trzeba było ruszać na trening.
-Przepraszam, ale panie nie mogą wejść na salę. - oznajmiłam, zatrzymując kobiety przed wejściem.
-Dlaczego? - zapytała Zatorska.
-Po pierwsze nie mają panie odpowiedniego obuwia, po drugie na treningu mogą przebywać wyłącznie upoważnione do tego osoby, a po trzecie rozpraszałoby to naszych siatkarzy. - wyrecytowałam.
-A pani kim jest, że może tam tak bezkarnie przebywać? - Nowakowska założyła ręce na piersiach.
-Lekarzem. - posłałam szeroki uśmiech, a im zrzedły miny.
-To my przejdziemy się po okolicy. - poinformowały i ruszyły w drogę, a ja zatrzasnęłam za sobą drzwi sali. Jak zwykle całe trzy godziny przesiedziałam na tyłku, wpatrując się w to, jak pracują nadgarstki naszych atakujących. Urzekające zajęcie.
-Wiesz co... - zaczął Michał, gdy wyszliśmy z treningu. Pokręciłam przecząco głową. - Albo nic... - westchnął.
-No mów. - dźgnęłam go palcem z brzuch.
-No nie. - wyszczerzył się, odpierając moje ataki.
-Michał! - przystanęłam, zagradzając mu dalsze przejście.
-Wstydzę się. - opuścił głowę.
-Powiedziałeś A, to teraz B, gadaj. - podparłam się pod boki.
-Moim refleksjom nie warto poświęcać uwagi. - ominął mnie szerokim łukiem, a ja uwiesiłam się na jego szyi. Dotarliśmy do pokoju, a ja wciąż nie dawałam mu spokoju.
-Powiesz mi w końcu o co chodzi? - rozłożyłam się na łóżku. Zaprzeczył, a ja miałam ochotę go udusić. W żaden sposób nie udało mi się wykrzesić z niego tego, co chciał mi powiedzieć. Powoli zaczęłam bać się tych wieści... Kto wie, co mu wpadło do głowy. Michał szybko zniknął za drzwiami łazienki, a ja leniwie przełączałam kanały w telewizji. Nagle do pomieszczenia wpadł Kuraś.
-Włącz na regionalny! - wrzasnął, wyrywając mi pilota z dłoni.
-Ja to miałam zrobić. - odparłam, ale co się będę z słabszym siłować... Wtedy moim oczom ukazała się reklama, którą kręcili siatkarze.
-Podmienili nam głosy, rozumiesz to?! To po co ja uczyłem się tej roli, skoro oni i tak zrobili swoje!
-Może nie mieliście wystarczająco dobrej dykcji... - poklepałam jego ramię.
-Najpierw wciskają nas w stroje wiewiórek, tęczy i cholera wie jeszcze czego, a potem zarzucają nam, że nie mamy dobrej dykcji?!
-Bartek, wyluzuj, to tylko reklama...
-Zhańbili nasz wizerunek! - warknął. - A wielka pani Nowakowska robi teraz wykład temu maminsynkowi, że dał się wciągnąć w takie bagno i przebrać się za wiewiórkę!
-Co się dzieje? - z łazienki wyszedł Kubi, poprawiając swój T-Shirt.
-Akurat twoje wejście, kochanie... - zaśmiałam się, wskazując na ekran telewizora. Różowy Misiek prezentował się całkiem okazale.
-Ha, mistrz aktorstwa. - uznał Dzik z radością w głosie.
-Dobrze, że twoja mama nie widzi w czym brałeś udział... - zwróciłam się do narzeczonego.
-Ja tam bym chciał, żeby mój syn przebrał się za różowy kolor. - posłał nikły uśmiech.
-Serio...? - jęknął Kuraś, wyłączając telewizor po skończonej reklamie. - Chciałbyś mieć syna geja?
-Najpierw, to ten syn musi się pojawić. - wtrąciłam. Co oni sobie myślą! Kompletnie pominęli mnie w rozmowie o dzieciach, skoro bez nas, kobiet, co najwyżej psem mogliby się zaopiekować.
-No właśnie. - Michał głęboko westchnął, a mi zaczęły chodzić po głowie różne analizy jego słów.
-Dobra Siurak, wypierdzielaj. - cisnęłam poduszką w przyjmującego.
-Wystarczyło poprosić! - bąknął i wyszedł z pokoju, po cichu domykając drzwi.
-Powiedz mi w końcu co cię trapi. - usiadłam po turecku obok Michała i objęłam dłońmi jego rękę.
-Ostatnio, kiedy nie mogłem zasnąć - zaczął. - Rozmyślałem sobie... - głośno przełknął ślinę, jakby to, co zaraz miał powiedzieć nie mogło wydostać się przez jego gardło. - Doszedłem do wniosku, że kiedy już ci się oświadczyłem, to... To już poważniej powinienem planować swoją przyszłość. - spojrzał mi w oczy, w których malował się niepokój.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - wcięłam drżącym głosem.
-Chcę stworzyć idealny, rodzinny dom i jak najszybciej się z tobą ożenić. - uniósł kąciki ust. - A potem zasadzić drzewo i zbudować na nim domek dla naszych dzieci. - rozpromienił się jeszcze bardziej.
-Ale przecież... - nie dokończyłam, bo w porę mi przerwał.
-Wiem, że jeszcze niedawno nie chciałem się mieszać w to wszystko, ale teraz zrozumiałem, że jesteś najważniejsza i nie mogę cię stracić. - mocno mnie objął.
-Przyjęłam twoje oświadczyny, głupku. - zaśmiałam się cicho. - Nie mógłbyś mnie stracić.
-Wiesz co, nawet myślałem nad imionami dla dzieci...
Niedowierzając uniosłam wzrok.
-Co sądzisz o Hubercie i Basi? - wyszczerzył się.
-Idealnie. - uśmiechnęłam się i musnęłam jego wargi. Czyli jak dotąd to na czym stoję nie było niczym udowodnione. Stąpałam po cienkim lodzie? I chyba nadal stąpam, czując, że w każdej chwili nasze szczęście może legnąć w gruzach, a cebulowe obrączki rozpuszczą się w naszych żołądkowych kwasach. Przesadzam? Przesadziłam już kiedyś i niezmiernie tego żałuję, myślami powracając do tego codziennie.

-Tak mamo, będę jadł dużo owoców i warzyw. - wymamrotał znudzony Paweł, żegnając się ze swoją matką.
-Masz tu dziesięć złotych, kup sobie coś słodkiego. - powiedziała pani Nowakowska, próbując jakoś przeżyć to ciężkie rozstanie ze swoim synalkiem. Ale cóż, szerokiej drogi, adios drogie panie!
Kiedy one wyszły, obydwaj siatkarze odetchnęli z ulgą.
-Coraz poważniej myślę o tym, żeby na stałe przeprowadzić się do Rzeszowa. - burknął środkowy, zmierzając w kierunku swojego pokoju.
-Ale majtki to mi się przydadzą, akurat skończył mi się świeży komplet. - dodał zadowolony libero.

________________________________________________________________________

Pierwszy, wakacyjny rozdział! ;-)
Krótki, prawda, ale mam już pewne plany na następny....... ;>
Pozdrawiam, Sissi. ♥