sobota, 23 lutego 2013

~Rozdział 60~

Cała nabuzowana i wkurzona, z pełną głową treści, którą miałam wygłosić tym pacanom i matołom z impetem wkroczyłam do ich pokoju. Oni nerwowo i pospiesznie schowali coś za plecami. Zdziwiłam się. W końcu nie zawsze wszyscy coś przed Tobą chowają, kiedy wchodzisz.
-Co tam macie? - zapytam spod uniesionej brwi.
-Nic. - odezwał się Piter wystraszonym głosem.
-No. - poparł go Zator.
-Jasne. - skwitowałam.
-A co? - rzucił Kubiak.
-No pytam się. - trzasnęłam drzwiami, a zdenerwowany Nowakowski podskoczył w miejscu i wydał dziwny pisk. Dosyć niemęski.
-Puka się, jak się wchodzi! - warknął Winiar.
-Lekarzem jestem, mam pierszeństwo. - burknęłam i usiadłam obok speszonego Dzika, który natychmiast zmienił miejsce.
-Przyszłam tutaj po to, aby się na Was wyżyć... wiecie za co. - westchnęłam i spojrzałam na nieźle zlękanego Pita. - Zati, idź stąd, nie chce na Ciebie krzyczeć.
-Ale ja chcę posłuchać, jak dostają burę. - wyszczerzył się i wygodnie usadowił.
-No więc...
-Nie zaczyna się zdania, od "no więc". - wciął się Zibi.
-Zamknij się patałachu, to przez Ciebie byłam na argentyńskim komisariacie debilu! - trąciłam go łokciem.
-Jak się nie umie szybko biegać... - poruszył ramieniem.
-To przez Zatora! On się wywalił na środku drogi!
-Ej, miałaś na mnie nie krzyczeć. - posmutniał, a Piter zaśmiał się cicho, lecz kiedy spotkał się z moim groźnym wzrokiem natychmiast zamilkł.
-Przepraszam... - powiedziałam. - Dlatego chcę na Was nakrzyczeć, ale sami wiecie, że nie umiem... w zamian za to, musicie powiedzieć mi, co ukrywacie za plecami. - zgromiłam wszystkich wzrokiem, a z kolei wszyscy prześwidrowali Nowakowskiego i Zatorskiego.
-Co ja. - pisnął środkowy. - Zapałkę mam... - wystraszony wyjął kawałek drewienka.
-Zapałkę?! - zdziwiłam się.
-Wiesz, nie miałem czym wzniecić ognia... mięsko chcieliśmy sobie upiec. - oznajmił, a wszyscy wywrócili gałkami ocznymi.
-Mięsko. - parsknął Kurek.
-Pokazywać łapy! - nakazałam, ale siatkarze pokręcili głowami.
-Są brudne... - skrzywił się Ignaczak. - Chyba nie chcesz oglądać czarnych rąk, prawda?
-Chcę. - ucięłam. Wszyscy spojrzeli tylko po sobie, a nagle Zbyszek wyrwał się przed szeregi.
-Panowie, zapomnieliśmy przecież wózki oddać! - pacnął się w czoło.
-Ale przecież... - zaczął Pit, ale sekundę później dostał stopą Kubiaka w piszczel.
-No, szybko musimy to zrobić, bo trener się o wszystkim może dowiedzieć... - powiedział, a wszyscy siatkarze, oprócz oczywiście Pawła pospiesznie wyszli z pokoju.
-Zati, o co chodzi? - zapytałam. Wiedziałam, że Pawełek nie umie kłamać.
-Ale co chodzi? - uniósł brew.
-O co chodzi im! - warknęłam.
-Im? Kto to? Nie znam... - zamyślił się.
-Zator! - wrzasnęłam. - Co Wy knujecie znowu?
-Znowu? Kiedy ostatnio coś kombinowaliśmy... - wzruszył ramionami.
-Czyli coś macie na sumieniu!
-My? Nie... grzeczni jesteśmy. - wyszczerzył się.
-Jak mi powiesz, to nikomu Cię nie wydam... - powiedziałam już lekko spokojniejszym tonem.
-Ej, wiesz co, chyba muszę lecieć, słyszałem, jak Żyła mnie woła. - dynamicznie wstał z łóżka i pognał do drzwi.
-Żyła w Argentynie?!
-Jak w Spale może siedzieć, to w Argentynie też. - rzucił na odchodnym i trzasnął drzwiami.
Wiedziałam, że nic się od nich nie dowiem, więc dałam sobie spokój. W końcu i tak się wyda, oni nigdy nie zaplanowali takiego idealnego przestępstwa. W sumie, niedługo Pituś się wygada... daję głowę. Nagle usłyszałam dźwięk komórki. Przeraziłam się, w pospiechu zaczęłam poszukiwać źródła tej dziwnej muzyczki. Nie wiem kogo był to telefon, na którym wyświetlił się napis "mamusia♥". Wybiegłam na korytarz i ujrzałam Pawełka biegnącego w moją stronę.
-To mój, to mój, to mój, oddawaj! - wrzeszczał, a ja wysunęłam rękę, aby oddać mu jego własność. Z otwartego pokoju, kilka metrów dalej usłyszałam charakterystyczny śmiech jednego z osobników płci męskiej, dobrze mi znanej reprezentacji matołów.
-Czy Cię grzmi?! Krzysiu...!
-Co Krzysiu, co Krzysiu. Moja wina, że Ty wyciągnąłeś najkrótszą?!
-Podmienię Zatiemu... - zaśmiał się. - Jak ktoś coś mruknie Zatiemu, to powiem wszystko Adze. - oczami wyobraźni widziałam już jak grozi wszystkim palcem.
-Co mi powiecie...? - wkroczyłam do pokoju ni stąd, ni zowąd.
-Aaa, przecież mieliśmy iść oddać wóózkii... - Kuraś pacnął się w twarz i znów wszyscy wybiegli na zewnątrz.
-Gdzie wszyscy? - zapytał Piotrek, który właśnie wyszedł z łazienki. - Usłyszałem fajną mielodyjkę, wpadła mi w ucho, nie wiesz jak się nazywała?
-Zapytaj Zatiego... gada z mamusią.
-Dobry pomysł, pójdę. - rzucił szybkim uśmiechem i już miał wychodzić, ale ja w porę złapałam skrawek jego koszulki. - Puść, ciśnie mnie. - jęknął próbując się wygramolić.
-Co Cię ciśnie? - zapytałam zdziwiona.
-Pęcherz. - odparł smutny. - Wszyscy tak w popłochu wybiegli, myślałem, że ćwiczą ewakuację przeciwpożarową, to ja też wybiegłem... i nie zdążyłem, a Ty mnie jeszcze trzymasz...
Puściłam biednego Pita, w końcu zrobiło mi się go trochę szkoda... biedny, nie zdążył załatwić swojej potrzeby fizjologicznej, przez mamę Zatiego. W tamtym momencie przybiegł Paweł.
-O kuuurde, najkrótsza mi się trafiła. - podniósł złamaną zapałkę z łóżka.
-No mi też. Piątka. - wystawił dłoń w kierunku Pawła, a ten zacisnął pięść w celu przybicia żółwika.
-Wolę żółwiki. - oznajmił libero.
-Nie, piątki lepsze. - bąknął Pit.
-Nie, żółwiki lepsze...
-Chcesz coś zarzucić piątce?!
-A Ty żółwikom?! Patrz, nauczę Cię nowej odmiany... żółwik. - wystawił pięść. Zdziwiony Nowakowski także to zrobił. - Sikający, ha! - zaśmiał się, a Piter nagle pognał do toalety. - Obraził się? Nie chciałem go zasmucić... - posmutniał Paweł.
-Źle musiał to wszystko zrozumieć. - westchnęłam i wyszłam na korytarz, już miałam ich dość, ciągle coś kombinują. Nagle wpadł na mnie Guma.
-Agata, słuchaj, boli mnie brzuszek, masz jakieś tabletki? - zapytał.
-Jasne, chodź ze mną, to Ci dam. - oznajmiłam i zaprowadziłam go do siebie. Znalazłam odpowiednie opakowanie i wycisnęłam jedną na jego rękę. - A wiesz gdzie reszta bandy?
-U Sokala...
-U Sokala!? - pisnęłam.
-U, miałem nie mówić. - posmutniał i zniknął za drzwiami pokoju. Boże, masakra...
Zakluczyłam się w pokoju i już z niego nie wychodziłam. Szykowałam się do mycia, ale wtedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Wypad! - krzyknęłam.
-Co wypadło? - odezwał się.
-Jezu. - mruknęłam pod nosem i ruszyłam do drzwi. - Pit?
-No ja.
-Co chcesz?
-Spać.
-U mnie?
-Tak.
-Dlaczego?
-Bo tak jakoś... mam takie widzimisię.
-Bartek chrapie?
-No. - posmutniał. - Ale też mam najkrótszą, dlatego nikt mnie nie lubi. Pomijając Zatiego, ale to jak go nie lubię.
-Co masz najkrótsze?!
-Ee... - zastanowił się chwilę. - Nogi. A co myślałaś?
-Nie myślałam. - speszyłam się. - Właź, ale śpisz oddzielnie!
-O. - otarł wyimaginowaną łzę. Wszedł do środka i od razu położył się na moim łóżku.
-Pit... - wywróciłam oczami.
-Myślałem, że mnie nie zauważysz... - westchnął.
-Nie myśl lepiej. - mrugnęłam okiem.
-A mam myśleć gorzej? - zamyślił się.
-Szuraj na drugie łoże! Ide się myć... - wymamrotałam i zamknęłam się w łazience. Kilkanaście minut później usłyszałam tylko głośny huk, ale puściłam to mojej uwadze, myślałam, że to Nowakowski spadł z łóżka, gdyż tylko on tak potrafi. Wysuszyłam włosy, nasmarowałam ciało balsamem i świeża oraz czysta wyszłam z łazienki i zapaliłam światło, które nie wiedzieć czemu było zgaszone.
-Agata?! - usłyszałam głośny krzyk Kubiaka, który mierzył raz mnie, a raz śpiącego Pita, którego aktualnie przytulał i chyba właśnie odsunęłam go od pomysłu pocałowania środkowego w policzek.
-Michał?! - ja także wydałam z siebie dosyć piskliwy dźwięk.
-Dzik?! - przestraszył się Piter, który wyskoczył z łóżka jak poparzony.
-Myślałem, że to Ty tutaj leżysz... Piter też ma taką aksamitną skórę jak Ty...
-Ja aksamitną skórę?! Od dwóch dni się nie goliłem! No chyba, że Agatka też się nie goli...
Kubiak wyraźnie żałował swoich słów.
-Idę do Zatora, przynajmniej tam jest bezpiecznie... - wymamrotał siatkarz i wyszedł z pokoju.
-Co on tu w ogóle robił? - zapytał zszokowany przyjmujący.
-Chciał spać, bo ma najkrótszą... - skrzywiłam się nieco, nie wierząc w to co mówię.
-Aaa, najkrótszą. - pokiwał głową. - Znaczy... jak to najkrótszą?
-No nogę najkrótszą, jaki Ty niedomyślny jesteś Kubiak!
-Po nazwisku to możesz do Nowakowskiego, a nie do mnie, mała...
-Dobra, dobra. - poklepałam jego policzek.
-Chcesz coś, bo idę spać.
-No ja też bym chciał się przespać...
-Przespać to możesz się z misiem, a nie ze mną, Kruszyno... - posłałam mu całusa w powietrzu.
-Uuu, riposta się wyostrza. - zagwizdał Piter.
-Co Ty tu jeszcze robisz?! - krzyknęliśmy oboje.
-Zostawiłem kapcie... - oznajmił i odebrał swoją własność. - Dobranoc, ale nie bądźcie za głośno... wiecie, jutro mecz.
-No, to idź spać, Kubiak. - zaakcentowałam.
-Dobra, Werner. - odparł siatkarz i rzucił się na moje łóżko.
-No i dobra... to ja też idę. - zgasiłam światło, wzięłam swoją mini poduszkę i ruszyłam do pokoju Zbyszka. On przywitał mnie bardzo otwarcie.
-Wiedziałem, że prędzej czy później znudzicie się sobą, ale nie wiedziałem, że aż tak szybko. - pokręcił głową. - Jak chcesz, to możemy złączyć łóżka, będzie cieplej... Bo wiesz, tutaj w Argentynie noce są dosyć zimne.
-Jasne. Mam kołderkę. - posłałam szeroki uśmiech i wskoczyłam na materac.
-Wypad Werner, moja miejscówka! - do pokoju wtargnął Misiek.
-Od dzisiaj moja... - wzruszyłam ramionami.
-To śpimy razem... - ułożył usta w dziubek.
-Oho, a potem miękkie kolana! - burknął atakujący.
-A podobno Pituś ma najkrótszą... - westchnął Kubiak i położył się obok.
-No i co znowu o mnie gadacie! - usłyszeliśmy zza drzwi.
-Bo masz najkrótszą!
-No wiem, ale nie musisz mnie dobijać!
-Idź spać, jutro rano trzeba wstać! - krzyknęłam, a wszelkie rozmowy się uciszyły.
***
-Zbiórka o 15! - krzyknął trener Anastasi.
-Ooo... - zasmucił się Piter. - Popołudniowa drzemka poszła się ...
-No dokończ Piter, dokończ... - ponaglał Krzysiu. 
-Obiecywałem mamie, że nie będę dokańczał, jak mi każesz! Bo mi prezentu na Dzień Dziecka nie da...
-Kolejne gacie w owieczki? - westchnął Bartman.
-To były baranki! - burknął środkowy. 
-Dobra, mamy dziesięć minut do zbiórki, brać toboły, skupić się i grać. - Winiar klasnął w dłonie, ale nikt go nie posłuchał. Piter robił sobie manicure, Bartman przyglądał się swoim wargom, Kubiak ćwiczył zeza, a Zator patrzył się na nich jak na debili, a przecież sam nim był!
Kilkanaście minut później siedzieliśmy już w autokarze na salę. 
-Słyszeliście nową piosenkę Weekendu? - usłyszeliśmy głos Winiara.
-Nie. - odpowiedzieli wszyscy, oprócz Zatiego, bo on wiedział. On wie wszystko.
-No to Wam zanucę. - stwierdził Michał. 
-Nieeee.... - jęknęli wszyscy siatkarze, plus ja. 
-Zero szacunku dla artystów. - oburzył się przyjmujący i stuknął czołem o szybę. Dziku mądrala i inteligent przypomniał sobie, że musi założyć soczewki. Wyjął je z opakowania i w skupieniu zakładał je na oczy. Pomijając te nierówne, argentyńskie drogi. I Pita, który próbował go rozśmieszyć. Nie wychodziło, to takie smutne. 
-Dobra, teraz coś widzę. - siatkarz pomrugał kilka razy oczami i uśmiechnął się szeroko. - Teraz jesteś sto razy piękniejsza... - wszyscy uderzyli się w czoło, tylko Zati głęboko westchnął, jakny rozpływał się nad słowami Miśka.
-Nie słódź, nie słódź... - pokręciłam głową.
-Bo będzie jeszcze słodsza, niż dotychczas! - swoje trzy grosze dorzucił Zibi. Kubiak posłał mu złowieszcze spojrzenie. 

Po odsłuchaniu kilku piosenek w intonacji Winiara dotarliśmy na miejsce. Chłopcy ruszyli do szatni, a ja usadowiłam się na korytarzu. Mieliśmy jeszcze dwie godzimy do meczu. Siaktarze rozgrzewali się, ja przygotowałam kilka papierów, pomogłam Oskarowi w statystykach. także ten czas minął bardzo szybko. Gdy doszło do rozpoczęcia spotkania, wszyscy byli bardzo zdenerwowani. Piter zaczął obgryzać swoje paznokcie, które wcześniej sobie przygotował, a przecież miał je zapuszczać! 
W pewnym momencie meczu, gdy praktycznie akcja już należała do naszych, Kruszyna padł na boisko i nerwowo gładził dłoniami podłogę. Ziomek zatrzymał piłkę łapiąc ją w dłonie, a wszyscy ruszyli na pomoc Dzikowi. Ja także. Przerażona, już myślałam, że coś mu się stało.
-Stop, stop, stop, stop! - wymachiwał rękoma. - Zgubiłem soczewkę! 
-Debil... no debil. - załamał się Zbyszek. 
-Gdzie ona jest... - zastanawiał się Kurek.
-Jakbym wiedział, to bym tutaj nie klęczał! - odpyskował Kubiak.
-Hehe, musisz trenować. - odezwał się Nowakowski, dumny z siebie, a reszta siatkarzy naskoczyła na niego, nie wiem czemu. On chyba zrozumiał swój błąd, który nie wiedząc czemu popełnił. Argentyńczycy oburzeni opóźnianiem gry, zaczęli coś do nas krzyczeć, dlatego Igła poszedł załagodzić sytuację. Zati pokazał im jakże zacnego środkowego palca, przez co wszczęła się istna tragedia, więc wszyscy siatkarze ruszyli pod siatkę. 
-Kuurna, mieliście stać w miejscu! - jęknął Misiek. - Teraz już jej nie znajdę...
-Misiek! - zawołał go trener. - Schodź z boiska! Zmienię Cię! 
-Kuurna... - załamany ruszył na ławkę, idąc slalomem. chyba nie zauważył tej ławki, bo usiadł na podłodze. Z dosyć głośnym hukiem. - O, nie widziałem... - zawiesił sobie ręcznik na szyi i obserwował kłótnię swoich kolegów. Obserwował... chyba coś widział. Może. Chociaż zamiast na ławce, klapnął na ziemi. Nie wnikam. 

_____________________________________________________________________


Kto ma dzisiaj urodzinki? No kto?! No Misiaaaczeeek! 
Zdrowia, szczęścia, pomyślności, zero kontuzji, wielu sukcesów, MNÓÓÓÓSTWA ŻOŁĘDZI, jeszcze nie jednej takiej legendarnej akcji, w której pójdzie jak DZIK W ZÓŁĘDZIE, no i spełnienia najskrytszych marzeń. (czyt. podróż na Majorkę, bo ładnie wygląda na zdjęciach. hehehehe, moja krew.) 

Wszystkiego najlepszego, stary. ;* 

Ty do mnie powiedziałeś "stary" ?  :o 

Coo, ale wtopa. 

Lepiej mi powiedzcie co z prezentami!

O żesz kurczaczki niedokarmione... zapomnieliśmy o prezentach...

Widziałem, że Winiar ma torta...

Wcale nieee, to tylko kwiatek. 

Ha, nie wiecie, że ja mam torta... ;>

Mmm, tort. :3 

No to smacznego, ja jestem na diecie... : *

Żołędziowy tort.... : 3 Wiecie jak mnie zadowolić... 

Patrzcie ile Magneto niesie wódy... : o 

Mnie nie widzicie... ja nic nie mam.

Ja zaklepuję cytrynówkę!

Tobie już starczy!

A myślałem, że wcisnę się na imprezę i to ja przejmę cytrynówkę... :c


No to bawmy się! :D 


Co się dzieje na imprezie Kubiaczka, zostaje na imprezie Kubiaczka... ;-))) 

Chociaż mieliśmy małe przecieki..... :D 


Pozdrawiam, Sissi. ♥
Idę balować razem z nimi. ;> 











wtorek, 19 lutego 2013

~Rozdział 59~

Gdy rozlokowaliśmy się po pokojach mieliśmy chwilę dla siebie, potem trening i obiad. Oczywiście ja tej chwili dla siebie nie zaznałam, bo tak to jest jeśli połowa drużyny postanawia, że wbije sobie do Agaty, bo przecież ona lubi jak sie ją odwiedza, tym bardziej jeśli jest prosto po podróży.
-I co, masz coś w barku? - miłe przywitanie, nie ma co.
-Soczek ananasowy. - pokazałam mu prawie już pusty karton.
-Łee, to tak jak my. - zasmucił się libero. - Takie przywitanie, a zero polskiego zaopatrzenia. - westchnął i rzucił się na łóżko.
-Polish welcome kurwa mać! - do pokoju wpadł rozbawiony Zbyszek. - Wiecie co znalazłem w barku?! Sok z jakiegoś cholernego mango! Mogliby się jakoś przystosować do polskich warunków... - atakujący także zajął drugą połowę łóżka. A gdzie musiała siedzieć Aga? Na półce obok telewizora!
-Ty masz chociaż mango, a my ananasa. - chlipnął Krzyś.
-Też macie ananasa w barku?! - nie kurde, całą reprezentację w pokoju!
-Zero oryginalności... - Zibi pokiwał głową. - Kuraś, idź zapytaj się co będzie na obiad...
-Stawiam na ananasa w sosie z mango. - zamyślił się.
-Kotleta by dali i byłoby super. - wymamrotał Ignaczak. - Śpieszymy się na trening, Zibi chodź. - Igła pociągnął siatkarza za rękaw i wspólnie wyszli z pokoju.
-Kuraś, trening macie... - wspomniałam, oczekując jakiejkolwiek reakcji od siatkarza.
-A właaśnie! Wiedziałem, że o czymś zapomniałem! - pacnął się w czoło i poczłapał za swoimi kolegami. Ja przebrałam się w reprezentacyjną koszulkę, która była na mnie nieco za duża, chwyciłam apteczkę i pognałam do recepcji, bo tam była zbiórka. Sala była oddalona od hotelu o kilkanaście kilometrów.
-I tak na głodniaka iść grać? - zasmucił się Piter. - Mój organizm nie będzie wystarczająco wydolny, aby wbijać takie gwoździe jak zazwyczaj...
-Ja tam zaopatrzyłem się w paluszki. - obok nas znalazł się Bartman, ze swoimi nierozłącznymi wypieczonymi, słonymi paluszkami.
-Daj jednego. - środkowy wyciągnął dłoń.
-Chcesz żebym umarł z głodu?! - warknął Zbyszek i odszedł kawałek dalej. Po kilku minutach czekania w końcu pojawił się trener Andrea, wraz ze swoim zastępcą Andreą. Andrea z Andreą. Spostrzegawczość.
-Wszyscy są? Dwa, cztery, sześć... nie chce mi się liczyć... - westchnął i ruszył do autokaru.
-O patrz, a gdyby mnie nie było? - oburzył się Kubiak.
-Nikt by nie płakał. - stwierdził Igła.
-No jak niee! - sekundę później znalazłam się obok nich. - Pierwsza bym po niego wracała! - wyszczerzyłam się.
-Serio? - wszyscy siatkarze na raz się skrzywili mierząc kolegę wzrokiem.
-Po co tutaj wracać... ani to przystojne, ani wysokie... wada wzroku sięgająca minus pięćdziesiąt, stopa czterdzieści siedem, obwód pasa sto osiemnaście, sepleni, lubi oglądać "wojownicze żółwie ninja" i ubóstwia biologię! Po chu...usteczkę tutaj wracać?! - Zbyszek dokładnie opisał mi Michała.
-Mamy brzydszych w tej ekipie. - wtrącił się Bartek.
-Mówisz o sobie? Lubię tą twoją samokrytykę. - Piter poklepał ramię przyjaciela.
-Ohoho, patrzcie na tego cwaniaka! - Bartek przestrzelił potylicę Piotrka.
-Nie ma cwaniaka, na warszawiaka... - zanucił Bartman pakując się do autokaru. Tam także elementy wskazujące na to, że Polska w Argentynie ma szczególne znaczenie. Na przykład płyta "Boys'ów" jako przewodni gatunek muzyki podczas podróży. W tym czasie wszyscy słuchawki na uszy i żyjemy we własnym świecie. Winiar tylko sobie podrygiwał, przy "jesteś szalona" czy coś... ale w sumie, do czego on nie podryguje! Nie podrygujący Winiar, to nie Winiar!
Po dwudziestu minutach jazdy eskortowanej przez tabuny policji dotarliśmy na salę.
-Czuję się jak jakaś gwiazda filmowa... - Piotrek wysiadając z autokaru teatralnie westchnął, dziękując policyjnej eskorcie machnięciem ręki.
-Bo jesteś chudy, wysoki i niezbyt mądry? - wtrącił Kurek, a wszyscy zaśmiali się pod nosem.
-Koczkodany niedomyte. - bąknął środkowy i obrażony skierował się do szatni, stawiając jak największe kroki, aby jak najszybciej zaszyć się w szatni.
-To było chamskie... - zmarszczyłam brwi i uderzyłam Bartka w ramię.
-No, chamskie.pl Bartek. - zaśmiał się Igła. W całym obiekcie panowało dziwne gorąco, bo jak się potem okazało, zepsuła się klimatyzacja. Weszliśmy na salę, bardzo długa rozgrzewka, krótkie rozciąganie, żeby jakoś przygotować te zastałe mięśnie do wysiłku i praca nad zagrywką oraz przyjęciem sposobem dolnym.
-Ała Bartek! To bolało! - wrzasnął Nowakowski, gdy oberwał niewiarygodnie szybką piłką w bark.
-Sorry! - przyjmujący tylko uniósł rękę.
-Piter, może chcesz bandażyk? Doktor Agatka Ci pomoże! - roześmiał się Bartman.
-Aga, oni się ze mnie śmieją. - Cichy zrobił minę obrażonego dziecka. I co ja miałam zrobić, biedna? Podeszłam do niego, opryskałam bark schładzającym spray'em, przemierzwiłam włosy i wróciłam na swoje miejsce.
-Masz szczęście, że go nie przytuliłaś! - Dziku zabawnie pogroził mi palcem.
-Chciałam. - poruszyłam ramieniem. - Bo już dawno nie tonęłam w niczyich ramionach... - westchnęłam teatralnie.
-Uuu... - zawyli wszyscy.
-Grabisz sobie... - znów to zrobił.
-Czekaj, czekaj, on Ci pokaże! - wciął się Ignaczak. - Ale wieczorem!
-Jak będę coś słyszał, przenoszę się do kogoś! - Ziomek podniósł rękę, szukając punktu zaczepienia.
-Boże, aż mi nie dobrze. - skrzywił się Zatorski.
-Przestańcie! - warknęłam. - Grać, bo mecz z tymi wielbicielami Polaków sam się nie wygra!
I w ten właśnie sposób siatkarze zaprzestali już swoich dogryzek i skupili się na grze. Zati odbierając zagrywkę od Bartmana wybił sobie kciuka. Szybka reakcja, opatrunek, lód, ale i tak raczej Igła nie będzie miał jutro zmiennika...

Po czterogodzinnym, wyczerpującym treningu, nadszedł czas na powród do hotelu, obiad i regeneracja na stole fizjoterapeutów. Tego najbardziej się bali. Łysego terrorysty...
Szybki prysznic i do autokaru. Tam zupełna cisza. Jak nigdy! Nawet Winiar poszedł spać, co niezwykle mnie zdziwiło. Totalnie wypompowany Kubiak opadł sennie na moje ramię, a mnie aż zsunęło z siedzenia od nadmiaru jego ciężaru. Argentyńskie drogi jeszcze bardziej sprawiały, że na miejscu pośladków, spoczywały sobie plecy. W takiej oto pozycji dojechałam do hotelu.
-Moje plecy... - skrzywił się Kubiak, prostując kończyny.
-No. - poparłam go, także się rozciągając. Szybko wyszliśmy z autobusu i pognaliśmy na obiad, na który i tak byliśmy już spóźnieni.
-Krewetki?! - pisnął Kurek. - Czy my wyglądamy na takich, którzy jedzą krewetki?!
-Jest z nami krewetka, jest z nami sałata, nie ma z nami schaboszczaka, gdzie jest kurczę schaboszczak. - zanucił Piter. Z takim właśnie ekwipunkiem na talerzu, doczłapaliśmy do swojego stołu, rozsiadając się wygodnie. Wygodnie... wszyscy ściśnięci byli jak sardynki. Połowa drużyny siedziała na jednej ławce, a druga miała do dyspozycji siedem krzesełek.
-Krzysiu, weź ten gruby tyłek... - Winiar próbował usadowić się obok libero.
-Przesunąłem się przecież! - burknął.
-Spadaj, idę do Zatora. - prychnął przyjmujący i rozsiadł się obok młodszego zawodnika.
-Aga, usiadłabyś Dzikowi na kolankach, od razu więcej miejsca... - wspomniał Zbyszek.
-Sugerujesz coś? - zmrużyłam oczy. - Sądzisz, że jestem gruba, tak? Powinnam schudnąć? Wiesz co! Cham z Ciebie!
-Uuu, zadarłeś z potworkiem. - szepnął Kurek.
-Słyszałam! - burknęłam. - Więcej nie będę chłodzić Twoich koślawych odnóży!
-Ale...
-Zamknij się!
-Dobra. - jęknął i wrócił do pochłaniania owoców morza.
W ten o to wspaniały sposób zakończyły się rozmowy przy stole. Igła tylko zapodał pomysł abyśmy ruszyli do hipermarketu po jakieś przekąski. Bartman szedł z dala ode mnie.
-Śmieszne wózki. - Piter wysunął jeden z pozostałych kilkunastu pokazując nam blaszany pojazd.
-W Polsce też takie mamy. - prychnął Kurek.
-Ale w Polsce nie ma siedzonek dla dzieci!
-Jak nie?! - oburzyli się wszyscy.
-Nie jeździłeś nigdy nimi? - zdziwił się Zatorski.
-Ty Zati to do teraz takim śmigasz, co? - Bartman zarzucił na młodego libero swoje ramię.
-Dziwisz się, w prawdziwym samochodzie to on do pedałów nie dosięga. - Kurek przemierzwił jego włosy
-To było chamskie... - zmarszczyłam brwi.
-W ogóle chamscy dzisiaj jesteśmy... - zauważył spostrzegawczy Zibi.
-Ty się lepiej koleś nie udzielaj! - pogroziłam atakującemu palcem. - I tak jesteś już u mnie pod krechą!
-O. - siatkarz wytarł wyimaginowaną łzę, po czym wszyscy razem ruszyliśmy do sklepu. Pełno miniaturowych ludzi, którzy z podziwem wpatrywali się w tych wielkoludów, a Ci patrzyli na nich z góry. Jako Ci lepsi... phi! Każdy poszedł w jednym kierunku, czyli na dział ze słodkościami, bo wszyscy mieli potrzebę dostarczenia swojemu organizmowi cukru.
-Chipsy, chipsy, chipsy... - mówił pod nosem Kubiak, prawie biegnąc do półki z wypieczonymi ziemniakami. - Paprykowe, cebulowe, bekonowe... a może solone... - zamyślił się, nie mogąc się zdecydować.
-A może weź te plasterki marchewki? Zdrowsze, lepiej Ci jutro pójdzie. - podsunęłam mu pod nos opakowanie.
-Wyglądam na królika? - skrzywił się. - Wezmę paprykowe... o smaku zielonej cebulki też. - chwycił chipsy mocno przytulając je do siebie. W kasie natychmiast utworzyła się ogromna kolejka. Ogromna, czyli ogromna wzdłuż i ogromna wzwyż. Powoli przesuwaliśmy się w stronę kasjerki, aż w końcu wszyscy zapłacili i wyszliśmy z marketu.
-Ty, a jakbyśmy świsnęli te wózki? Nikt by się nie zorientował... - Zbyszek dyskretnie podszedł do nich, badając ich zabezpieczenie... którego nie było. Takie zaufanie do swoich mieszkańców to drogocenna rzecz. W Polsce nawet psa od drzewa by odwiązali!
-Po co Ci ten wózek? - zapytał Dzik z buzią pełną chrupków.
-Dla zabawy. - poruszył ramieniem. - Moglibyśmy urządzić jakieś wyścigi... potem oddamy. - przeleciał po wszystkich wzrokiem, oczekując poparcia jego pomysłu.
-Posoliło Cię, Bartman. - uciął Kuraś.
-Oj no bawić się nie umiecie! - warknął atakujący i odpiął jeden wózek. - Wchodzicie w to, czy nie? - znów spojrzał na wszystkich, którzy jak stali tak stoją.
-Ja wchodzę. - Piter stanął obok Zbyszka.
-Weźcie nie róbcie maniany, wracamy do hotelu... - jęknął Ignaczak. Popieram, popieram!
-Zjedziemy z tej górki i oddajemy. - ręce Zbyszka ułożyły się jak do modlitwy.
-Zabijemy się! - rzucił Ziomek. - Mam za piękny głos, żeby umierać! Stacja radiowa już mnie zatrudniła!
-Dobra, raz siatkarzowi śmierć. - westchnął Kubiak.
-Misiek! - pisnęłam. Ciągle nie byłam przekonana do tego pomysłu.
-Pożegnaj swojego rumaka, możesz już go nie zobaczyć. - chlipnął Nowakowski.
-Kto nie jedzie, ten ciota! - krzyknął Bartman. Nie trzeba było długo czekać na reakcję, po sekundzie wszyscy dopadli swoje wózki, a ja razem z Zatim stałam ciągle w tym samym miejscu.
-Zator, co z Tobą? - zapytał Ignaczak.
-Jedź Igła, jedź... - machnął ręką. - Jak zginiesz, to w końcu będę miał szansę wykazać się w reprezentacji.
-Z tym palcem to nie wiem. - wtrąciłam, a on szturchnął mnie łokciem.
-Dobra panowie, jedziemy i spotykamy się koło tamtego znaku na końcu. - wskazał Zbyszek.
-Mamo, przepraszam za to, że zbiłem żyrandol w pokoju. - powiedział smutny Kurek i usiadł w wózku.
-Debilu, wysiadaj. - wymamrotał Piter. - Jak chcesz dotrzeć na szczyt górki? Przeteleportować się!?
-O, zapomniałem. - uderzył się w czoło i znów wygramolił się z blaszanego pojazdu. Wszyscy razem ruszyliśmy na start wyścigu. Nie myślcie sobie, że zaprzestałam moich starań o to, żeby zrezygnowali z tego poranionego pomysłu, poranionego Bartmana. Ale jak grochem o ścianę, nic nie pomagało!
-No panowie... na trzy. - zarządził atakujący. - Raz, dwa...
-Ja pierdolę, ochrona! - wrzasnął Kurek, a wszyscy siatkarze w popłochu wystartowali ze swojego miejsca.
-Zajebiście. - powiedziałam pod nosem wpatrując się w mężczyznę, który biegł właśnie w moją stronę.
-Może ucieknijmy? - zapytał Paweł piskliwym głosikiem.
-Dobry plan. - szarpnęłam go za rękaw i ruszyliśmy w długą.

_______________________________________________________

Według mnie rozdział jako ten jeden z gorszych. :C 
Jakoś brak weny... : c Mam nadzieję, że powróci niedługo! ;-)
Pozdrawiam, Sissi. ♥ 

poniedziałek, 11 lutego 2013

~Rozdział 58~

Cztery dni później... może trochę więcej. Pit mi podpowiada, że cztery dni, osiem godzin, szesnaście minut i czternaście, piętnaście, szesnaście... PIT! sekund... Złotopolscy pakują się do Argentyny, żeby pogromić tamtejszych neandertalczyków, Sorry, argentyńczyków. PRZEJĘZYCZYŁO MI SIĘ, Dżizas... 

-Mówię Ci, seks bez miłości to jak jedzenie bez soli... - dało się usłyszeć z korytarza. Hmm, któż to mógłby być. Z tej całej jakże kobiecej ciekawości postanowiłam, że zaprzestanę pakowania się i wyjrzę przez drzwi.
-Jarski?! - pisnęłam. Spodziewałam się innego atakującego. - I Rucy?! - spodziewałam się także innego przyjmującego. Proszę, tacy niemrawi... cicha woda, mieliznę rwie!
-Co? - rozejrzeli się w popchłochu.
-Dobrze słyszałam, seks bez soli... tfu! Seks bez miłości, to jak jedzenie bez soli? - stanęłam z rękoma opartymi na biodrach.
-Niee... - pokręcili przecząco głowami i nagle zniknęli za rogiem korytarza.
-Kochanie? - ze swojego pokoju wynurzył się zdziwiony Dzik. - Mówisz sama do siebie? - uniósł brew.
-Nie? - ja także to zrobiłam. - Przed chwilą był tutaj Jarosz razem z Ruckiem i gadali o... dobra z resztą, idź się pakować! - machnęłam ręką i wróciłam do siebie. Dokończyłam czynność, którą śmieli przerwać mi rude  orzełki. Próbowałam zapiąć walizkę siadając na niej.
-Pomóc? - zza ściany wychylił się Kurek.
-Kurczaczki smażone, co Wy się skradacie jak napalone słonie?! - wydarłam się.
-Napalone słonie? - skrzywił się.
-Mniejsza... - wywróciłam ślepiami. - Przydasz mi się. - przywołałam go ruchem ręki. On ochoczo do mnie podszedł i zarzucił swym ciałem siadając na bagażu.
-Co Ty robisz? - zapytałam zdziwiona.
-No pomagam... - wyszczerzył się.
-Nie o to mi chodziło...
-Nie? - uniósł brwi. - A o co?
-To ja siadam, a Ty zapinasz...
-Jakie znowu zapinam! Agata, pohamuj te swoje żądze do wieczora! - od razu zeskoczył z torby.
-Boże. - schowałam twarz w dłoniach. - Bagaż zapinasz, zamkiem, łapiesz za to COŚ i przesuwasz... 
-A, sorry. - znów ukazał rząd swoich zębów i przystąpił do działania. Wcale nie musiałam siadać na bagażu, Bartuś sobie wyśmienicie poradził. 
-Proszzz! - zaprezentował wszystko zamaszystym ruchem rąk.
-Dziękuję. - przybiłam z nim piątkę, a on zadowolony wyszedł z pokoju.
-Agnes... - do pokoju zaraz po Bartku wkroczył Paweł. - Nie masz jakiejś niepotrzebnej reklamówki... - rozejrzał się po pokoju. - Może być foliowa. 
-Może coś się znajdzie... - wzruszyłam ramionami. - Jak coś to dam Ci znać...
-Nie dam Ci znać, tylko teraz masz mi to powiedzieć, bo nie mam w co się spakować! 
-Nie lepiej zainwestować w walizkę...? - zapytałam po cichu. 
-Nie? - podniósł brew. - Foliowe reklamówki są teraz trendy...
-A. Sorry. - posłałam mu wymuszony uśmiech. - Ale teraz reklamówki Ci na gwałt nie znajdę...
-Po co od razu na gwałt, szybko po prostu. - poruszył ramieniem. Ci wszystko z jednym kojarzą... cóż za proste istoty. - To nie masz? - zasmucił się, a ja równie ze smutną miną pokręciłam głową. - No doobra, pójdę do kogoś innego. - głęboko westchnął i poczłapał na korytarz. Oczywiście nie zamykając drzwi, bo Agata mieszka w Tesco. 
-Agatko, Agatko, Agatko... - wchodzą jak do baru!
-Slucham, słucham, słucham... - znów oderwano mnie od pakowania ostatnich rzeczy. 
-A w sumie to już nic. - Winiar zastanowił się chwilę i tak szybko jak się u mnie zjawił, tak szybko zniknął. 
-Panowie za godzinę zbiórka! - krzyknął trener Anastasi.
-Za godzinę?! A ja nie mam się w co spakować! - kogo obstawiacie? Tak! Dobra myśl, masz u mnie ziarenko słonecznika w nagrodę! Prawidłowa odpowiedź to... w sumie jak wiecie, to co Wam będę mówić. 

Godzina 18, podróż na łódzkie lotnisko... a może to pominę? Nic się nie działo, wszyscy spali jak zabici. Ta, chciałabym. Śpiewali, łazili po całym autokarze, darli swoje przystojne mordki i przyklejali się twarzą do szyb... nie pytajcie po co, oni chyba też tego nie wiedzą. No więc przejdźmy już na lotnisko, parę minut przed wylotem.


-Fajnie złożyło się, że mamy miejsca obok siebie, co nie? - Michał położył dłoń na moim kolanie.

-Co tak. - splotłam moją rękę razem z jego i musnęłam jego usta.
-No przyssane do siebie glonojady, może czas już zaprzestać tej wymiany płynów i skupić się na meczu, co Michał? - usłyszeliśmy głośne pretensje nad naszą głową. - Na treningu miękkie kolana może były śmieszne, ale jak zobaczę na turnieju, że ledwo wybijasz się od ziemi, to nie tłumacz się grawitacją! - Zibi pogroził nam obydwojgu palcem. 
-A czym? - uniósł wzrok wpatrując się w przyjaciela.
-Nie wiem, ja bym powiedział, że za dużo zjadłem i wszystko ciągnie mnie do dołu... - atakujący zastanowił się chwilę. 
-Okej, dzięki. - mrugnął okiem i przyłożył dłoń do jego czoła, wbijając go w siedzenie. - Na czym skończyliśmy? - zwrócił się do mnie głęboko się zamyślając. 
-Poczekaj, daj mi chwilę to sobie przypomnę... - wtrącił Pit, który siedział obok mnie. - Chyba na tej kontroli uzębienia... coś mówiłaś, że Misiek ma siódemkę do zreperowania... trzeba plombę założyć, czy coś... 
-A no tak! - uderzyłam się w czoło. - Muszę jeszcze raz rzucić na to okiem. - uśmiechnęłam się szeroko, co zrobił także Kubiak. Splotłam ręce na jego karku ponownie tonąc w gorącym pocałunku. Przerwało mi stukanie w ramię.
-Sprawdź, czy mu ząb mądrości nie wyrasta. - polecił Nowakowski i powrócił do czytania swojego pisemka. 
-Cenna uwaga... - poparłam go i kolejny raz zatraciłam się w ponętnych ustach Michała. Tym razem przeszkodziła nam stewardessa. Zapięliśmy pasy tak jak kazała i słuchaliśmy wskazówek dotyczących nagłego wypadku. Gdy samolot zaczął się rozpędzać Michał kurczowo zacisnął swoją dłoń razem z moją. 
-Kocham Cię. - wyszeptał jeszcze, spoglądając głęboko w moje oczy. Wpatrywał się w nie przez przeźroczyste szkiełka. 
-Mówisz to, bo myślisz, że zginiemy? - zaśmiałam się.
-Odpowiedziałabyś, że "Ja Ciebie też" i by się chłopak cieszył! - burknął Cichy.
-Czy Wy zawsze do cholery musicie się wtrącać?! - Kubiak spojrzał na kolegę z drużyny.
-Co? My? Nie... -wzruszył ramieniem. 
-Okej, ja Ciebie też. - posmyrałam kciukiem jego dłoń i mrugnęłam okiem. Wznieśliśmy się w powietrze, tym samym budząc strach u Kurka. Do teraz słyszę ten jego pisk... 
Ogólnie lot minął spokojnie, bez niepotrzebnych tragedii i krzyków. Pomijając turbulencje, kiedy to Piter myślał, że wszyscy zginiemy... Bartek od raz podchwycił i o mało nie wyskoczył z tego samolotu. No, to pomijając to wszystko było okej. 
Wysiadając z samolotu na argentyńskiej ziemi powitały nas rzesze fanów. Nas... jasne. Raczej tamtych matołków. Nawet tutaj mają swoich wielbicieli. Ja dyskretnie usunęłam się w cień, żeby nikomu nie zawadzać i nie zbudzać żadnych podejrzeń. Stałam tak sobie poza całym zamieszaniem i przypatrywałam się chłopakom, szczęśliwym i uśmiechniętym, rozdającym autografy, robiącym sobie zdjęcia. Pomyśle, że jeszcze całkiem niedawno oddałabym za to życie, a teraz mam to na codzień i co więcej, czasem mam dość tych ich przygłupich żarcików... chociaż na pewno jednego nie mam dość. Michała. A! I reklamówek Zatiego, które wśród tubylców zrobiły furorę. Kiedy już nasi wyrwali się ze szponów fanów od razu pognali do wyjścia. Michał chwycił moją dłoń, a z tyłu było słychać było jedno wielkie "ooo". Złamałam serduszka nastoletnim panienkom? Przepraszam, nie chciałam, to on zaczął! 
-Ciepło tutaj dosyć... - zauważył Igła zdejmując reprezentacyjną bluzę.
-No całkiem... - zgodził się Winiarski także rozpinając odzież wierzchnią. 
-Ha! A ja, krótkie spodenki mam na wierzchu! - wydarł się Zatorski. - Rozchylam, wyjmuję i mam! - po sekundzie szeleszczenia reklamówką wyjął czarne spodenki. 
-Gdzie je założysz? - odparł znudzony Zbyszek.
-Na tyłek, a gdzie! - mądrze odpyskował Pawełek, mądrze.
-Uuu, pocisk! - zagwizdał Kurek. 
-Pocisk to Ty będziesz miał zaraz z tego Twojego przystojnego ryjka!
-Uuu, po... - zaciął się Krzysio .- ...ćwiartowana porzeczka... - dokończył. 
-To nasz autokar? - wskazał Dzik na dosyć... stary środek transportu.
-To w ogóle jeszcze jeździ!? - zdziwił się Bartman. 
-Chyba wolę już latać samolotem... - chlipnął Kuraś i wszyscy ruszyliśmy w stronę gruchota, którym mieliśmy dojechać do hotelu. Wnioskując bo "autokarze" hotelu też możemy się obawiać... Wpakowaliśmy bagaże do luku i wsiedliśmy do autobusu. Było kilka gaf, takich jak za wysoki Możdżonek, który uderzył czołem w krawędź drzwi, połamany przez Winiara schodek, Zati nie mogący przepchać się z pięcioma reklamówkami między siedzeniami, bo przecież nie zostawi ich z innymi walizkami, wszystko mu się rozwali! 
Po tak jakby bezpiecznym, dotarciu na swoje miejscówki, kierowca powitał nas jakimś słowem, którym nikt nie znał, lecz my odpowiedzieliśmy jakże Polskim "dzień dobry". On chyba też nie zrozumiał... ale ważne, że w końcu wyjechaliśmy w kierunku hotelu. 
Po półtorej godzinie wyczerpującej jazdy, odsłuchaniu latynoskich piosenek, których każdy już ma dość dotarliśmy na miejsce.
-Bajer... - rozmarzył się Piter, który wychodząc z autokaru uniósł głowę wpatrując się w szyld wiszący nad wejściem do budynku. Może nie w szyld, lecz w to co wisiało nad nim. Czerwonym spray'em na białym tle napisane było:
-"Polish welcome, kurwa mać". Czemu nie. - Kubiak wzruszył obojętnie ramionami, a końca śmiechu chłopaków nie było widać. 
-Umrę jeśli w barku znajdę "Polish vodka". - Ignaczak aż płakał. 
-Uwielbiam Argentynę. - posumował Zbyszek ocierający łzy z policzków. Wszyscy razem weszliśmy do recepcji i zamarliśmy. 
-DZIEŃ DOBRY! - powitała nas chyba cała hotelowa obsługa ubrana na biało-czerwono.
-Jeśli do nas przyjadą Brazylijczycy też mamy odstawić się na zielono-żółto? - szepnął Kurek.


_______________________________________________________

Przepraszam, że wczoraj nic nie dodałam, ale brat zabrał ze sobą komputer do pracy. :C Ubolewałam...
A dzisiaj pierwszy dzień w szkole. Zasypiać na polskim, bo pierwszy raz od dwóch tygodni o 6:53 trzeba umieć! :D
Pozdrawiam Was robaczki! ;-** Sissi. <3 


EPICKIE TEKSTY!  - już niedługo ankieta! ;-)

piątek, 8 lutego 2013

~Rozdział 57~

Chlip, coraz bliżej do stóweczki. :C ale nie tak blisko, żeby rozpaczać. Cieszcie się filozofem, HEJ!
P.S. Bo zapomnę... dziękuję za komentarze do EPICKICH TEKSTÓW. <3 Ale akcja nadal trwa. ;> :D

~~~~~~~~~~~~~*~~~~~~~~~~~~~

-Jako iż, że, ponieważ, gdyż, bo zbliża się turniej w Argentynie, to trzeba wybrać najlepszą podstawową szóstkę. - wyszczerzyłam się niemiłosiernie. - Tadaa, testy wydolnościowe to to, co lubię. - potarłam rękoma. Trener Andrea chodził dumny z siebie, jakby on sam wpadł na ten jakże zacny pomysł... dobra, nie będę odbierać mu tej radości. 
-Żartujesz, prawda? - dało się usłyszeć z tłumu siatkarzy. Chciałoby się powiedzieć tłumu skacowanych siatkarskich gapiów. 
-Nie... czy wyglądam jakbym żartowała? - rozłożyłam ręce.
-Tak. - odparł załamany Pit. 
-To Was zaskoczę. Zakładać maski i ćwiczyć!
-A-ale miało być w-wolne... - zająknął się smutny Winiarski. - M-mieliśmy leżeć i o-odpoczywać...
-Odpoczywać będziecie po śmierci. No ruchy, nie mam całego dnia... - westchnęłam. Chłopcy bezradnie ruszyli do kosza z całym sprzętem, który potrzebny był do ćwiczeń. Będzie on mierzył tętno, oddech i bicie serca. Na parkiecie małej sali niedaleko boiska, na którym ćwiczą Złotopolscy rozłożone były przeróżne maty, stołki, krzesełka, ławeczki, drążki, sztangi. A wszystko po to, aby ułatwić trenerowi wybranie tych najlepszych zawodników. Czemu akurat dzisiaj? A niech mają za karę, wredoty jedne! 
-Jak to się zakłada? - zapytał Zatorski zaplątany w kable od maski.
-Boże. - pokręciłam głową. - Zdejmij to... patrz, tutaj masz taki otwór, tutaj wkładasz twarz. Następnie te czarne kabelki podłączasz po tej stronie skrzyneczki, a te czerwone po tej. 
-A co ze skrzyneczką? 
-Przypinasz do spodni... - pomogłam mu ja przyczepić do tylnej kieszeni treningowych spodenek. 
-Mówisz, że czerwone kabelki na prawą stronę? - Bartman we wszystkim się pogubił.
-Nie, czerwone na lewą... 
-Czyli czarne na prawą. - zauważył spostrzegawczy Piter. 
-Nie, czarne na lewą. - zdziwił się Zatorski.
-Co?! Czerwone na lewą! - wrzasnęłam.
-Czyli... jak w końcu? - zapytał Ziomek.
-Czerwone na prawą!
-Ale wcześniej mówiłaś, że czerwone na lewą... - powiedział Kubiak.
-Cholera, przypnijcie jak chcecie! Najwyżej tętno mierzyć Wam będzie w płucach!
-Ale ja nie chcę. - zasmucił się Nowakowski.
-Czyli przypnij czerwone na lewą, a czarne na prawą!
-Okej, ale nie krzycz. - chwycił kabelki i zastanowił się chwilę. - Ale którą prawą? Tą prawą, czy tamtą? - odwracał skrzyneczkę we wszystkie strony.
-Cyferki masz mieć na wierzchu i na tą prawą, po prawej cyferek! 
-Po prawej cyferek... się robi. 
-A co z drugą końcówką kabelków? - zapytał Kurek.
-Przyczep do maski. - odrzekłam.
-Z tyłu, z przodu, z boku, określ się.
-Z tyłu! Chcesz biegać z kabelkami na oczach?!
-Kuurde, to muszę poprawić. - usłyszeliśmy głos Zatiego. 
-A czy to, że się duszę, to ma jakieś znaczenie? - zapytał Możdżon.
-Nie powinieneś się udusić... - wzruszyłam ramionami. - Możesz mieć trudności z oddychaniem, ale to normalne. Najwyżej krzycz...
-Jeśli ktokolwiek mnie usłyszy. - wymamrotał środkowy. Gdy wszyscy stali w rządku z zielonymi maskami na całej twarzy, oplątani dwukolorowymi kabelkami rozdzieliliśmy każdemu zadania. Środkowi ćwiczyli wyskok na mini-trampolinach, przyjmujący plus libero ćwiczyli refleks na kolorowych matach, które wyświetlały różne znaki. Trzeba było na nie nadepnąć, nacisnąć ręką, lub naskoczyć zgodnie z poleceniami. Atakujący skakali na skakance, liczącej ilość skoków. Nie powiem, przyjemnie było popatrzeć na tak męczących się siatkarzy. No przecież wiedzą, że to dla ich dobra, prawda?! Trener Andrea, wraz z Gardinim chodzili wśród chłopców i zapisywali coś namiętnie w swoich notatnikach. Dokładnie się każdemu przypatrywali i analizowali ich postawę. 
-Ile razy jeszcze mam tańczyć na tej śmiesznej macie?! - warknął Krzysiek, kolejny raz skacząc na zieloną strzałkę. 
-To już zależy od trenera... - stanęłam nad nimi. - O, skusiłeś. Czerwone kółeczko było za krótko w polu widzenia. - wystawiłam w jego kierunku język, a ten trzepnął moje ramię. 
-Sto! Sto jeden, sto dwa, sto trzy... - Pit skakał na trampolinie, coraz niżej się odbijając. 
-Nie mam siły. - jęknął Grzesiek. - Dwanaście, trzynaście, czternaście...
-Dawaj Grzesiu, musimy razem wyjść w szóstce! - poganiał go Cichy.
-Możdżon mnie wyprzedził, ma już osiemnaście... 
-Jarski oszukuje! - wydarł się Zbyszek. - Jak on może mieć aż trzysta osiemdziesiąt sześć skoków, jak ja mam tylko dwieście piętnaście?! 
-Uuu, słabiuutko. - zagwizdałam. 
-Bo ja mam na pewno popsuty licznik w skakance. - mruknął. 
-Albo słabą kondycję. - rozłożyłam bezradnie ręce, a on pogonił mnie kolorowym przyrządem do skakania. 
-Nigdy nie mogę dosięgnąć tej niebieskiej strzałeczki... - burknął Winiar. - Jak mam ją nacisnąć, skoro niedawno kucałem na żółtym serduszku, na drugim końcu maty?! 
-Ja miałem gorzej, na zieloną strzałkę musiałem kucnąć, a już na różowy płotek musiałem naskoczyć... - oznajmił Ignaczak. 
Po półtorej godzinie ćwiczeń nadeszła pora na zmianę warty. Atakujący podnosili się na drążku potem dziesięć brzuszków na podłodze i znów podnoszenie na drążku, przyjmujący skakali na drabinki, wspinając się na samą górę, następnie mieli za zadanie dwa razy okrążyć salę i z powrotem parę razy wskoczyć na drabinki. Libero odbierali piłki narzucane przez trenerów, następnie robili przewrót w tył i z powrotem ustawiali się do obrony. Środkowi natomiast przejęli skakanki. 
-Trzysta dwa! - krzyknął Piter, pokazując mi licznik skakanki.
-Brawo, cieszę się. - poklepałam go po ramieniu. 
Po wszystkich siatkarzach pot spływał ciurkiem. Może to nawet lepiej zrobi im na tego kaca-mordercę... chociaż nie, jest jeszcze gorzej. Po kolejnej godzinie treningu, nadeszła chwila wytchnienia. Sportowcy byli nie do życia. Prawie umierali na środku parkietu. 
-To nie wszystko, jeszcze krótki jogging, ale to wieczorem. - ukazałam rząd swoich zębów i pozbierałam maski od chłopców.
-Aga, daj żyć! - wydyszał Bartman. 
-Kondycja musi być! Nie ma lipy! - klaskałam w dłonie. Anastasi dyskutował z Gardinim, sądzę, że mieli już plany na wytypowanie czołowych zawodników. Po odsapnięciu i kilku minutach rozciągania chłopcy ruszyli pod prysznic. 
-U, czemu z Wami tak źle? - na swój trening szli narciarze. 
-Nie pytaj. - odparł Piter, kładąc rękę na ramieniu Piotrka Żyły.
-No to dali Wam wycisk, hehe. - zaśmiał się i wkroczył na salę tortur. 
-I za to Cię właśnie nie lubię! - oburzył się Zibi zwracając się do mnie. - Męczysz nas, dajesz w kość, a potem i tak nagrodę dostaje tylko Michał! 
-Bardziej bym się martwił tym, że ona zrobiła ten trening specjalnie. - poczułam na sobie gromiący wzrok Igły.
-Specjalnie? Co Wy. - machnęłam ręką i czym prędzej pognałam do windy, żeby przypadkiem nie dostali się tam siatkarze. Udało mi się w porę odjechać z parteru. Dochodziły do mnie jeszcze siarczyste przekleństwa na temat obolałych mięśni. Po minucie byłam już w swoim pokoju. Przebrałam się z reprezentacyjne rzeczy i położyłam na łóżku, aby trochę odpocząć przed obiadem. Odpocząć... ja odpoczywam, po łażeniu między skaczącymi siatkarzami. To też męczy! 
Około godziny czternastej wyszłam z pokoju, aby zejść na stołówkę. Zamykając drzwi, zauważyłam wyłaniającego się właśnie Zbyszka i Michała.
-Wywnioskowaliśmy, że jesteś potworem, a nie kobietą. - syknął atakujący.
-Naprawdę miło mi to słyszeć. - uśmiechnęłam się szeroko.
-Cieszyć się z kogoś nieszczęścia? Skandal. - pokręcił głową i we trójkę ruszyliśmy na stołówkę.
-Oo, o wilku mowa. - roześmiał się Krzysiu. 
-Znowu obgadujecie moje różowe slipki? - westchnął Dziku. - One kiedyś był czerwone, jasne?! 
-Co tam Twoje slipki... ale doszliśmy do pewnego wniosku. - siatkarze darli się przez całą jadalnię, nie zważając na to, że na przykład zawodnicy z Serbii chcieliby zjeść w spokoju. Ale niee, bo nasi się drą. Gdy dostaliśmy swoją porcję gotowanego na parze kurczaka, Bartman wyraźnie się skrzywił. Nie lubił takich wynalazków. 
-No, to do jakiego wniosku doszliście... - mruknął Michał, chcąc udając zaciekawionego.
-Pumba z "Króla Lwa" był jakby takim odpowiednikiem dzika, co nie? - zamyślił się libero.
-No tak jakby. - udzieliłam się.
-Timon jest taki nierozgarnięty jak Zbyszek, co nie? - uniósł brwi.
-Noo... tak. - zaśmiałam się, a atakujący zmierzył mnie wzrokiem.
-No więc Pumba ma Timona, a Michał ma Zbyszka! - klasnął w dłonie z zadowolenia. 
-I to koniec obiadowych rozmyślań? - spytał Kubiak, przeżuwając drób.
-Tylko powiedz, że to bez sensu! - Igła pogroził mu palcem.
-Och, jakbym śmiał! - Michał zapowietrzył się.
-Pani trener. - Winiarski wyraźnie zaakcentował. - Czy można sobie odpuścić ten wieczorny jogging? - uśmiechnął się szeroko.
-Nie. - rzuciłam.
-Źle się czuję, boli mnie brzuch i chyba zbiera mi się na wymioty... - od razu złapał się za obolałe miejsce.
-A w tej bajce niedźwiedzie ziały ogniem? - zapytał Nowakowski.
-Nie, ale pluły żrącym jadem. - odrzekł przyjmujący.
-Czyli nie rozmawiamy o tym samym opowiadaniu... - środkowy wpakował do ust kolejną porcję gotowanego kurczaka. Wbrew pozorom był naprawdę dobry.
-Może masz okres? - zapytał Ignaczak, a wszyscy od razu zganili jego zachowanie. - No coo, normalny temat! Aga, może się wypowiesz?
-Krzysiek! - warknęłam.
-W sumie... wyobrażacie sobie, że - Piter nie dokończył, bo siatkarze od razu mu przerwali.
-Skończcie to majaczenie. - wtrącił Zagumny.
-Tak sir. - Igła zasalutował.
Po skończonym posiłku wróciliśmy do pokoi. Tam chwilowy odpoczynek, przebranie się i z powrotem na trening. Tym razem na świeżym powietrzu. Postanowiłam, że pobiegnę razem z nimi, dobrze mi to zrobi. Zbiórka była na dole przed ośrodkiem. Gdy pojawili się już wszyscy, wbrew ich jękom i błaganiom ruszyliśmy w kierunku lasku. Biegłam na przodzie razem z Zatim.
-Może jeszcze szybciej, co?! - syknął Bartman.
-Nie ma sprawy. - wzruszyłam ramionami i pognałam przed siebie. Nie myślcie sobie, że ja pobiegłam, ich zostawiłam w tyle i pójdą sobie do hotelu. Nie, nie, nie, na tyłach czuwał trener Anastasi, więc nie mieli wyjścia, musieli biec.

______________________________________________________

Przepraszam za taką dziwność tego rozdziału i małą śmieszność, ale coś źle się czuję. :C 

Zapraszam także tutaj --> W tanecznym rytmie siatkówki 

poniedziałek, 4 lutego 2013

~Rozdział 56~

-Ała, Zibi... leżysz mi na nosie! - wrzasnął Igła, gdy wszyscy już ładnie układali się na ziemi próbując zasnąć. Nawet narciarze zostali na dłużej! Podsumowując, to naprawdę świetni goście.
-Na jakim nosie... - jęknął ledwo żywy atakujący.
-Zgadnij. - prychnął libero.
-Tym na twarzy?
-Nie, na brzuchu...
-To sorry. - mruknął i nie zamierzał zaprzestać próby zaśnięcia.
-No zeejdź!
-Co Ci znowu nie pasuje?! - Bartman w końcu całkiem wstał uwalniając Krzysia z uścisku.
-Kochani moi, ale ciszej. - szepnął Kurek układając się na moich udach.
-Ty, Ty, Ty, nie za wygodnie Ci?! - Dzik zepchnął jego głowę.
-Położyć się nie wolno? - bąknął.
-Tutaj miejscówka jest zajęta! Zator wolny. - wskazał w kierunku siatkarza.
-Ale Zati jest taki kościsty... - skrzywił się przyjmujący.
-Panowie, ja nic nie mówię i nie pomyślcie o mnie źle, ale chyba mi nie dobrze... - gdzieś z dalekiego kąta pokoju usłyszeliśmy głos Kamila Stocha.
-Ej, żeby potem nie było, że my Was schlaliśmy! - krzyknął Zibi.
-No a nie?! - Winiar dodał swoje trzy grosze.
-My przecież jesteśmy grzeczni... - wciął się Pit.
-Ale Misiek z Agatą już nie... - zaśmiał się Ignaczak.
-A co? - narciarze od razu się ożywili.
-Nie powinienem mówić, ale skoro już tak nalegacie...
-Igła! - wrzasnęliśmy jednocześnie.
-A Tobie nie było nie dobrze dziwnym trafem?! - zwróciłam się do Kamila.
-Musiałaś przypominać? - zasmucił się i wstał powoli wspinając się po ścianie.
-Zatańczyłbym... - westchnął Piter.
-Łóżko masz wolne. - wymamrotał ZB9.
-Nie, ja tu jestem. - odezwał się Ziomek.
-A, to sorry. Czyli Pit nie masz gdzie densić.
-Zawsze pozostaje sufit. - udzielił się Bartek.
-O! Polecam tańczyć na suficie! - oznajmił Żyła.
-Ty to chyba ekspert, co? - Cichy szturchnął go łokciem.
-Na suficie najlepiej tańczy się macarenę! - dodał skoczek.
-Albo ten krok a'la Michael Jackson! - wtrącił Zati.
-Paweł, Ty nie douczony pacanie... To jest "moonwalk"! - zabłysnął Bartman.
-Moonwalk. - parsknął. - To wymyślił... Ja sobie wezmę... Zatiwalk!
-Chyba "jestemdurniemwalk". - atakujący przewrócił ślepiami.
-Nie, Zatiwalk lepiej brzmi i krócej.
-No nawet spoko żeś wymyślił. - pochwalił go Piotrek Ż.
-Nie podlizuj mi się! - burknął młody libero.
-Łazienka to te drzwi? - Stoch stał przed nimi wskazując palcem.
-A nie widzisz kibla?! - warknął Kubiak.
-Jakbym widział, to bym już tam wszedł! - odpyskował narciarz.
-Ziomek, co jest? My nie mamy toalety w łazience? - zdziwił się Igła.
-Jak nie, jak tak. - Żygadło zmarszczył brwi.
Z ludzkiej ciekawości uwolniłam się z objęć Dzika i poszłam pomóc Kamilowi. Wcale nie dziwię się, dlaczego nie widział ubikacji. - Kamil... - westchnęłam. - To szafa. - chwyciłam chłopaka pod rękę i odwróciłam go w drugą stronę.
-O patrz... - wyrwało mu się z tego całego zaskoczenia i podziękował mi szerokim uśmiechem. Zapaliłam mu światło i przymknęłam drzwi.
-Jaką oni mają słabą głowę. - parsknął Winiar. - Toaletę z szafą mylić...
-Dobra, dobra! Kto tutaj się w ciemność wpatrywał! - bąknął Kot.
-Próbujesz mi coś zarzucić? - przyjmujący zakasał rękawy i gotowy był do stoczenia ciężkiej batalii z Bogu ducha winnym Maćkiem.
-Kochani! - drzwi od łazienki otworzyły się z wielkim impetem. - Mam wielką i przeochoczą ochotę spuścić wodę, lecz przeszkadza mi w tym niewiedza o aktualnym miejscu spoczynku spłuczki. - Stoch oparł się o framugę drzwi.
-Ten taki prostokąt, który się wciska. - wyjaśnił Igła.
-Ale żeś mi to dosadnie wytłumaczył! Dzięki stary! - mrugnął do libero okiem, lecz wydawało się jakby jego powieka ważyła co najmniej tonę. Skoczek ponownie wrócił do pomieszczenia, lecz zaraz zawrócił. - Szanuję Cię. - obił swoją klatkę piersiową ręką i wystawił ją w kierunku siatkarza po czym zaszył się w łazience, prawdopodobnie szukając spłuczki.
-Aguś, weź mnie przytul. - powiedział Misiek, megaprzesłodkim głosem, wtulając się wmój biust.
-Przecież przytulam Cię caaaały czas. - odparłam głaszcząc jego plecy.
-All day, all night... - zanucił Pit.
-WHAT THE FUCK?! - wydarł się Zbyszek wskazując trzęsącym się palcem w sam narożnik sufitu, w którym znajdował się olbrzymi, czarny, owłosiony pająk. FU, FU, FU, FU!
-Weź go, weź go, weź go! - piszczałam od razu zeskakując z łóżka. Odkąd pamiętam bałam się pająków, a moi starsi kuzynowie specjalnie znajdowali te najohydniejsze okazy, aby na moich oczach oderwać im odnóża. Na samą myśl o tym przechodzą mnie ciarki!
-Bohater Kubiak uratuje swoją ukochaną! - siatkarz ledwo utrzymując równowagę stanął na łóżku podpierając się pod boki.
-Jezus Maria, padnę na zawał! - z łóżka podniósł się także Zator i dołączył do już całkiem sporego stowarzyszenia osobników uciekających przed pająkiem.
-Cholera jasna, gdzie ta spłuczka... - usłyszeliśmy jazgot Stocha. - Wytłuma - nie dokończył, bo po raz kolejny wychodząc uderzył Pita.
-Ał. - chlipnął środkowy, od razu chwytając się za łokieć.
-Sorry, ale sam wiesz jaka jest sytuacja. - wybełkotał.
-Jaka śmierć będzie bardziej efektowna? - spytał Misiek. - Śmierć poprzez uduszenie go śmierdzącym dezodorantem Zibiego, pokazanie mu twarzy Zibiego i zezwolenie na zgon ze strachu, czy może rzucenie mu Zibiego na pożarcie, potem niestrawność pająka i kopnięcie kalendarz z powodu wycieńczenia i zakrztuszenia się własnymi wymiocinami?
-Obojętnie jak, byle skutecznie! - odrzekł zestrachany Kuraś.
-Czyli wybieramy sposób numer trzy, za jednym zamachem pozbędziemy się dwóch poczwar. - Kubiak potarł rękoma.
-No ejj! - przerażony Zbyszek rozejrzał się po całej elicie.
-Przykro. Wolisz dopuścić o tego, ażeby wszyscy tutaj zebrani zginęli pożarci przez o to tamto stworzenie?! - Michał pokazał na pająka... którego nie było już w narożniku.
-Świetnie, i tak zginiemy. - skwitował Zati i wybiegł z pokoju.
-Cholera jasna! Trzeba było się dłużej zastanwiać jakim sposobem go zgładzić! - krzyknął rozwścieczony Bartek. - A ja nie chcę umierać tak młodo! Mam całe życie przed sobą!
-Przed sobą mam nawet pierwszy, bliski, intymny kontakt z płcią bardziej ładną, niż my, samce. Nie róbcie mi tego, noo! - Nowakowski złapał się za głowę.
-Ty serio jeszcze nie ten... no wiesz... Ten teges? - Kuraś wyraźnie zaakcentował i wykonał bliżej mi nieokreślony gest, wskazująćy na właśnie TO.
-Łączymy się z Tobą w bólu. - Bartman o dziwo zamiast nabijać się z czystego Cichego, objął go ramieniem.
-Dzięki, że mogę liczyć na Wasze wsparcie. - posłał nam wszystkim ciepły uśmiech, a nasze uszy podrażnił dźwięk spuszczanej wody w toalecie.
-Maam! - uradowany Kamil wyskoczył z łazienki, jakby pokonał bobasa w chińczyka.
-Gratulacje. - mruknęłam tylko, przeczyszczając sobie uszy, bo nie wiem, czy cokolwiek jeszcze usłyszę.
-A Wy co tacy niemrawi? - zapytał wszystkich bacznie obserwując. - Krowę Wam wypatroszyli, czy jak...
-No i nawet ją zjedli. - bąknął Zibi poszukując zaginionego szkodnika wzrokiem. W sumie, to po co na tym świecie istnieją pająki?! Ani to pogłaskać, ani przytulić, pokarmu też nie daje. Niby zjada muchy... okej i tutaj plusują, lecz ten plus wśród całej reszty minusów wygląda jak mrówka wobec Możdżona. Wyczuwacie tę różnicę?! Reasumując, pająki dla żywota społeczności potrzebne są jak szczotka do zębów szczerbatemu.
-Jak to cholerstwo się tutaj w ogóle zalęgło?! - Igła był wyraźnie zmartwiony przebiegiem dalszego pobytu w tym pokoju.
-Może chce ktoś nas przygarnąć? - zasmucił się Ziomek.
-Ej, ej! Dacie wygrać jakiemuś tam pająkowi, i dacie się stąd wykurzyć?! - oburzyłam się. - No panowie, nie takich Was znałam! Nie możecie mu odpuścić i pozwolić mu na satysfakcję! Gdzie Wasza odwaga, męstwo i determinacja?! Twardym trzeba być, nie miętkim!
-Miękkim. - Piter odkaszlnął i natychmiast mnie poprawił.
-Jak zwał, tak zwał!
-Ciekawe jak Ty byś się zachowała, jakby u Ciebie zamieszkało takie... takie coś! - prychnął Krzysio. - Byłabyś taka męska?!
-Ja? Męska? Jestem małą, bezbronną kobietką, od męstwa mam swojego bohatera. - wyszczerzyłam się głupio.
-A moim wybawcom kto raczy zostać? - Łukasz rozejrzał się po siatkarzach, lecz nikt nie zgłosił swojej inicjatywy. - Dzięki, zawsze mogłem na Was liczyć. Tylko nie płaczcie jak Wam Guma będzie źle wystawiał i nie będzie komu go zmienić, bo wydaliście mnie na pożarcie włochatemu pająkowi!
-Żeś dowalił jak łysy grzywką o parapet! Po pierwsze Guma nigdy źle nie wystawia, po drugie my nigdy nie płaczemy, a po trzecie... czy ten pająk rzeczywiście był taki włochaty? - skrzywił się Winiar.
-Dobra paniusie, koniec alarmu! - powiedział Kamil podnosząc z ziemi nieżywego już stwora. - Wystarczyła podeszwa buta, trochę siły i jaj w spodniach!
-Wyrzuć go, wyrzuć go, wyrzuć! - pisk znów mi się włączył. Stoch otworzył okno i pozbył się obrzydliwego pająka.
-Żyjemy. - odetchnął z ulgą Piter.
-A dzięki komu?! - Kubiak poruszał brwiami wskazując na siebie.
-Nie, nie dzięki Tobie. - rzekł znudzony Zibi.
-Nie doceniają trudu człowieka. - wybełkotał i z powrotem rozłożył się na łóżku.
-Mam nadzieję, że teraz nie przyjdzie jakaś jego matka, czy cholera wie co i się na nas nie zemści. - Ziomek cały czas ze strachem w oczach rozglądał się po pokoju.
-Spoko koko, mamy Kamila! - mruknął Igła i wcześniej gasząc światło, co musiałam zrobić ja, poszliśmy spać.
***
-Wstawać, szkoda dnia! - do pokoju wparował Zatorski.
-Jakie szkoda, jakie szkoda... - powiedział zachrypnięty Dzik.
-Na dole czeka przepyszne śniadaneczko, jajeczniczka, chlebeczek, kaweczka... 
-Na samą myśl robi mi się nie dobrze. - szepnął Kamil.
-Aga, idź załatw nam wolne... - jęknął Winiarski, walcząc ze swoimi powiekami, których za Chiny nie mógł otworzyć!
-Lecę już, nie widzisz? - trzepnęłam jego ramię. - Niedługo wyjeżdżacie na kolejny mecz, nie ma obijania się! - zaczęłam wszystkich dokładnie budzić, w czym pomagał mi Paweł. Nie szło mi za bardzo, więc wpadłam na pewien pomysł... jak na mnie, to nawet genialny. Zostawiłam ich samym sobie i wybiegłam z pokoju. Za sobą usłyszałam jeszcze krótkie "A ona gdzie?!" i skierowałam się do lokum naszych trenerów. Wywnioskowałam, że już nie śpią, bo słyszałam ciche rozmowy. Kulturalnie zapukałam, a po usłyszeniu głośnego i polskiego "proszę" wtargnęłam do środka.
-Dzień dobry. - przywitałam się z wielkim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Nie dlatego, że cieszyłam się na widok Andrei w pidżamie w kratkę z niebieską żyrafą na piersi, co niezwykle mnie rozbawiło wewnętrznie, tylko na myśl tego, co zaraz mu zaoferuję... nie, nie, złego słowa użyłam. Jaki plan mu wyjawię. O! 
-Co Cię sprowadza tak wcześnie? - zapytał wyjmując reprezentacyjne ciuszki z szafy.
-Mam dla pana propozycję. - zaplotłam ręce za sobą i zaczęłam kołysać się w tył i przód jak mała dziewczynka. 
-Propozycję? - obydwaj trenerzy od razu się zaciekawili. 
***
-Właściwie... czemu nie. - Anastasi spojrzał na Gardiniego, a ten ochoczo pokiwał głową. - Zajmiesz się tym?
-Pewnie! - zasalutowałam. - Ale proszę jak narazie nic nie mówić chłopakom...
-Dlaczego? - obydwoje zmarszczyli czoło.
-To będzie nasz mały sekret... - uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju. Wróciłam do siebie po drodze mijając pokój Igły i Ziomka. Większość już wyszła, lecz niektórzy cały czas gnieździli się na dywanie. Pokręciłam głową i weszłam do siebie od razu napadając na łazienkę. Wzięłam długi, chłodny prysznic, ubrałam się, uczesałam i po wcześniejszym sprawdzeniu godziny skierowałam się na stołówkę. 
-Nie żyję. - zasmucił się Kubiak, który rzeczywiście wyglądał jak trup. Wory pod oczami, blada twarz, przeczochrane włosy... 
-Trzeba było dłużej siedzieć! - dźgnęłam go palcem w żebra. - Zimny prysznic by Ci pomógł... 
-Nie mam siły. - wymamrotał i razem weszliśmy do jadalni. Tam niektórzy już siedzieli, jak na przykład wiecznie piękny, młody i świeży Igła. Odebraliśmy swoją porcję małych naleśników i ruszyliśmy do stołu. 
-Aga, ale naprawdę załatw nam ten dzień wolny. - wybełkotał Winiarski nie mają siły nawet przeżuwać wypieczonego ciasta.
-Już Wam załatwiłam. - ucięłam.
-Kocham Cię. - powiedzieli wszyscy chórem, co zabawnie wyszło. 
-No ja Was też robaczki... - zacisnęłam wargi, aby tylko nie wybuchnąć śmiechem. Po skończonym posiłku, który trwał niezwykle długo, wszyscy wrócili do pokoi. Ledwo zmusiłam ich razem z trenerem, aby poszli na salę chociaż się porozciągać, żeby nie było takiego wielkiego zastoju. Zgodzili się, w końcu rozciąganie to nic złego. Pół godziny i mają z głowy... choć, czy ja wiem. 
-Co to ku*wa jest... - Winiarski stanął w przejściu, co wywołało zaciekawienie wśród grupki człapiącej za nim. 
-Tadaa! - zaprezentowałam salę zamaszystym ruchem rąk. - Mam nadzieję, że zgromadziliście trochę siły na śniadaniu!

_____________________________________________________________________

Jak tam poniedziałek? ;-)  

Pamiętajcie o akcji "Epickie teksty". Dziękuję za całą pomoc, lecz komentarzy mogo by być ociupinkę więcej! :D Wiem, że możecie misiaczki! ;-** EPICKIE TEKSTY <--

Wiecie co? Tak ostatnio sobie rozmyślałam... ostatnio, dokładnie dzisiaj w nocy, jak zakończyć bloga. I wymyśliłam! :D Ale spokooojnie, spokooojnie, myślę, że przy dobrych wiatrach (BRUDNE MYŚLI PRECZ!) do setki rozdziałów dobiję. Boże, najdłuższe opowiadanie ever. :o Ale nie będę potrafiła się z Wami rozstać, więc zaraz po tym zacznę następne opowiadanie, na które już mam pewne plany. I tutaj zwracam się z prośbą (drugą, ale wiecie, że to tak z miłości! :* ) . Czy chcecie, żeby charaktery stworzone w tym o to opowiadaniu były takie same, jak w tym nowym, które MAM NADZIEJĘ wypali i ukaże się po SETNYM (MATKO BOSKO CZĘSTOCHOWSKO I WSZYSCY TAM U GÓRY) rozdziale? :D Czyli wiecie, Pituś-filozof, Zati-ciapa, ITD., ITP... , czy żeby zacząć wszystko od nowa i zrobić ciapę z Zibiego? :D 
Ale to takie tam przyszłościowe plany... jak ja lubię zaginać czasoprzestrzeń!

No i baj de łej namber tu, mój zeszyt z opowiadaniami jest zapełniony od dechy do dechy, a tu proszę, już koniec rozdziałów, które wymyśliłam podczas całego tygodnia bez jakiegokolwiek dostępu do neta! : o Będę siedzieć dniami i nocami, godzinami, dobami! Żeby tylko nie zabrakło mi pomysłów do tej setki! : o

Kończę, bo ten przypis ode mnie zaraz będzie dłuższy niż rozdział! 
Pozdrawiam, Sissi. <3