sobota, 18 stycznia 2014

~Rozdział 96~

Patrzcie, odwrotna liczba 69, która po prostu poprzedza liczbę 70, co nie? :D

* * *

Atmosfera w mieszkaniu była nieco napięta i myślę, że nawet Szczepan to odczuwał. Ba, on najbardziej. Michał pomagał mi w opiece nad małym, wyręczał mnie we wstawaniu w środku nocy i jeździł na profilaktyczne badania. Wspólnie wybraliśmy łóżeczko i wózek. Kubiemu sprawiało to wielką frajdę i jak szalony biegał między sklepowymi wystawami.
Kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że Zbyszek wyszedł ze szpitala i jest już w Rzeszowie, natychmiast zapakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy w drogę. Podróż była niewiarygodnie męcząca, lecz po południu byliśmy już na miejcu. Znaleźliśmy się pod odpowiednimi drzwiami, a Michał kilka razy zapukał w drzwi. Otworzył nam nieco rozczochrany brunet.
-O, Kubiakowie... - rozpromienił się.
-Siema. - przyjmujący przywitał się z przyjacielem uściskiem dłoni. Ja natomiast zostałam porządnie wyściskana przez Bartmana.
-Jak tam, szkrabie? - atakujący zwrócił uwagę na Szczepana. Malec zareagował siarczystym płaczem. 
-No nieźle Zibi, no nieźle... - westchnął Misiek i przejął ode mnie nosidełko. Przeniósł się do sąsiedniego pokoju i tam zajął się dzieckiem. 
-Kawy, herbaty...? - gospodarz domu wskazał na kuchnię.
-Nie, dzięki, karmię... - uśmiechnęłam się lekko. 
-A, rozumiem. - podrapał się po karku. - Ale i tak przejdźmy na salony. - wyszczerzył się i zaprowadził mnie do głównej części swojego lokum. Nie powiem, zrobiło na mnie niemałe wrażenie. 
-Jak się czujesz? - zaczęłam.
-W miarę... - poruszył ramionami. - Ale do gry prędko nie wrócę. - wskazał na usztywniający gorset pod koszulką.
-Uu... - skrzywiłam się.
-Zdrowie najważniejsze. - stwierdził. - No ale co tam u was? Widzę, chłopczyk rośnie jak na drożdżach.
-Oj tak. - westchnęłam. - Ale my właśnie w tej sprawie. 
Zbyszek przyjął nieco zdziwiony wyraz twarzy. 
-Chodzi o... - nie dokończył.
-O to kto jest ojcem. - przerwałam mu. On pokiwał twierdząco głową, jakby dopiero przetwarzał te informacje. 
-Michał...
-Nie może się z tym pogodzić. - kolejny raz dokończyłam.
-A co jeśli...
-Nie wiem. - parsknęłam śmiechem z besilności. - Widzę jak on się z nim zżył, byłby to dla niego cios poniżej pasa...
-Byliśmy głupi. - skwitował.
-Nie przypominaj, proszę. - schowałam twarz w dłoniach. - Największy błąd mojego życia.
-Co się stało, to się nie odstanie. - wzruszył ramionami.
-Ty to jednak jesteś filozoficzny. - prychnęłam.
-Dobra, dawaj ten sprzęt, załatwimy to raz, a porządnie. - nakazał. Wyjęłam z torebki specjalistyczne patyczki, którymi miałam pobrać wymaz z wewnętrznej części policzka. Nie mogłam jednak, to wszystko za bardzo mnie stresowało. Zbyszek sam poszedł do lusterka, a po chwili przyniósł mi wacik z próbką jego DNA. 
-Posądzisz mnie o alimenty, jak coś? - zapytał, popijając wodę. 
-A będziesz chciał ze mną zamieszkać i zajmować się dzieckiem? - pokręciłam głową. 
-W ostateczności. - odparł po chwili. 
-Błagam, żebyś nie był jego ojcem. - wymamrotałam pod nosem.
-Mówiłaś coś? 
-Nie, nie. - wyrzekłam się. - Po wszystkim, będziemy się już zbierać. - dynamicznie wstałam z kanapy.
-Już? Oszalałaś? - próbował mnie zatrzymać na miejscu.
-Zasnął. - z pokoju wyszedł Michał, jak najciszej zamykając drzwi. 
-No widzisz. Zamówię coś do jedzenia, pogadamy... - siatkarz mrugnął okiem i zniknął w kuchni. Kubiak usiadł na przeciwko mnie, skubiąc poduszkę.
-Masz już próbkę? - zapytał.
-Mam. Jutro wyślę do analizy. - odpowiedziałam. Michał przytaknął mi i powrócił do dalszego skubania poduszki.
-wiesz... - zaczął. - Nawet gdybym nie był ojcem, będę kochał go jak syna...
Na tą wieść nie wiedziałam, czy mam zacząć płakać, czy zacząć szczerze sie uśmiechać. Dlatego tez uniosłam kąciki ust, a do moich oczu naszły łzy. Takie tam combo.
-Myślę, ze nadam sie w roli chrzestnego...
-Misiek, proszę cię, skończ...
-Uprzedzam. - urwał. - Nigdy nic nie wiadomo, prawda? A wolę cię uprzedzić, że chcę mieć kontakt z dzieckiem.
-Dlaczego ty mi to robisz?
-Ale co?
-Doprowadzasz do tego, że popadam w jeszcze większe poczucie winy. Dosyc juz sie nacierpiałam. Zamiast mnie wspierać, jeszcze bardziej mnie dołujesz.
-W czym mam cię wspierać? W bieganiu za Zbysiem i załatwianiu testu na ojcostwo?! Myslisz, że ja tego nie przeżywam?! Wiesz jakie to upokorzenie?!
-Wiem. - odparłam ocierając łzy. - Dlatego wszystkim nam tego oszczędź, będzie co ma być!
-Ta... - parsknął. W tamtym momencie dolaczyl do nas zadowolony Zbyszek. Albo nie słyszał naszej rozmowy, albo tak doskonale udawał. W sumie co.mial udawać, jemu jedno dziecko w tę, czy we w tę.
-Zamówiłem pizze. Może byc? - usiadł obok mnie. Oboje z Michałem pokiwalismy głowami. - Co wy tacy niemrawi? Zabili wam kogoś?
-Nie śmieszne... - burknął Kubiak.
-Serio, co wam?
-Jednak będziemy sie zbierac, co Agata? - przyjmujący wstał z kanapy chwytając moja reke.
-Ale pizza... - zdziwił sie Zbyszek.
-Innym razem, czy coś... - mruknął Michal i skierował sie w stronę pokoju w zamiarze zabrania stamtąd Szczepana. Ja ubrałam płaszcz I wcześniej żegnając sie z Bartmanem z powrotem znaleźliśmy sie w aucie i drodze powrotnej do Żor. Droga minela nam w ciszy. Gdy minęliśmy próg mieszkania, Michał od razu zaszył się w łazience, a po chwili wrócił z próbką swojej śliny. Starannie ją zapakowałam, po czym obydwa opakowania włożyłam do koperty wypełnionej bąbelkami.
Na drugi dzień udając się na spacer ze Szczepanem zahaczyłam o pocztę. Kupiłam znaczek i po wcześniejszym głębokim odetchnięciu wrzuciłam próbki do skrzynki. Teraz pozostało mi się jedynie modlić...

Czas, który upłynął do uzyskania wyników badań niezwykle się dłużył, lecz w końcu nastała ta chwila. Michał przyszedł ze spaceru z małym z kopertą w dłoni.
-Otwórz. - podał mi ją.
-Nie, ty to zrób... - oddałam mu papierowe opakowanie.
-Nie bądź dzieckiem. - wcisnął mi wyniki na siłę. Odetchnęłam głęboko i policzyłam do trzech. Na ostatnią cyferkę rozszarpałam kopertę, wyjmując z niej białą kartkę. Odgięłam ją i zaczytałam się w piśmie.
-I...? - zniecierpliwiony Michał wycierał spocone dłonie w dżinsy. Oczy naszły mi łzami. - Agata... - ponaglał.
-Czekaj. - szukałam wzrokiem odpowiedniej informacji, na temat tego, kto jest biologicznym ojcem.

_____________________________________________________________________

Większość rozdziału pisałam na telefonie, więc przepraszam za jakieś drobne literówki. :((
Kto zaczął już ferie? Ja muszę poczekać jeszcze miesiąc ;x 

Pozdrawiam, Sissi♥

piątek, 10 stycznia 2014

~Rozdział 95~

Huberta nie udało nam się nikomu oddać, więc musiał zadomowić się na tyłach ośrodka. Do tej pory nie wiem, czy obsługa hotelu cokolwiek wie o jego istnieniu, ale nie wnikajmy...
Termin mojego porodu nieubłaganie się zbliżał, a ja czułam się coraz gorzej. Byłam przerażona stanem mojego zdrowia, dlatego szybko pojawiłam się w szpitalu. Doktor bez wahania umieścił mnie w jednej z sal, a ja byłam bliska załamania. Z dzieciątkiem działo się coś niedobrego. Michał spędzał ze mną dnie i noce, ciągle czuwał, zaniedbywał treningi, a przy okazji siebie. Czułam jego obecność i dla mnie było to niesamowicie ważne.
-Mógłbyś chociaż sięgnąć po maszynkę... -oznajmiłam, gładząc jego mocno zarośniętą brodę.
-Nie mam potrzeby. - uśmiechnął się blado. W ogóle, był niemrawy i małomówny. Żaden przytoczony temat nie trwał dłużej niż dwie minuty. Nie pytałam co go trapi, bo znając życie i jego, i tak by mi nie powiedział.
Dni mijały, a z dnia na dzień przybywało mi skurczów. Czułam się okropnie, nie mogłam doczekać się porodu.
Dwudziestego piątego października na świat przyszedł cztero kilogramowy Szczepan. Wszystko udało się pomyślnie, na brzuchu jedynie widniało kilka podłużnych blizn po cesarskim cięciu.
-Jak się czujesz? - ujrzałam wydłużoną szyję Michała zza rogu, która kończyła się uśmiechniętą twarzą.
-Nie mogło być lepiej. - odparłam półśpiąca. Kubiak wręczył mi bukiet kwiatów, które natychmiast włożył do dzbanka z wodą.
-Przystojny jest. - stwierdził dumny tatuś, siadając przy łóżku i obejmując moją dłoń.
-Czemu mnie to nie dziwi... - westchnęłam.
-Jestem z was dumny... - uniósł kąciki ust, co zrobiłam także ja. Bacznie mi się przyglądał, ale ja nie miałam siły walczyć na spojrzenia. Usnęłam, nawet nie wiedząc kiedy.
Obudziłam się, gdy dwaj panowie Kubiakowie, pochłonięci byli poznawaniem siebie nawzajem. Michał liczył małemu nawet palce, a Szczepan ewidentnie sprawdzał jego cierpliwość, krzycząc wniebogłosy.
-Chyba jest głodny. - wtrąciłam.
-Dzięki Bogu, sam byłem bliski płaczu. - siatkarz odetchnął z ulgą i oddał mi dziecko. - To boli? - zapytał po chwili, przypatrując się jak karmię.
-Uwierz, że nie. - odparłam kontynuując czynność. On, jak zahipnotyzowany przypatrywał się całemu zdarzeniu.

Po tygodniu spędzonym w szpitalu, po wykonanych wszystkich możliwych badaniach w końcu zostałam wypuszczona do domu.
-Zawiozę was do Żor, potem wrócę do Spały po resztę twoich ciuchów, bo znając tamtych debili zostawili je w pokoju...
-Ci debile po pierwsze nie mieli klucza. - przerwałam mu, wyciągając kluczyk do pokoju z torebki.
-A.. No to daj mi go, spakuję wszystko i wrócę.
-Przecież to prawie 3 godziny drogi. - zdziwiłam się.
-Masz rację, zdrzemnę się w domu.
-Pojedziesz jutro. - skwitowałam.
-No ok... - westchnął głęboko, pomagając mi wsiąść do auta.
Po drodze zmagaliśmy się ze strasznie marudzącym maluchem i z trudem udawało nam się nad nim zapanować, lecz do Żor dojechaliśmy cali i zdrowi. Ten przyjazny szczęk klucza w zamku przyprawił mnie o wielki uśmiech.
-Zobacz, tutaj możemy urządzić pokój Szczepkowi. Spójrz, okno na podwórko, do tego dosyć spory, co sądzisz? - od razu po wejściu do mieszkania, zaczął planować remonty.
-Ale liczysz się z tym, że będę musiała wyprowadzić się do mamy? - odłożyłam dziecko do prowizorycznego, składanego łóżeczka nabytego w szpitalu. Trzeba wybrać się na porządne zakupy...
-No tak, ale będzie gdzie ulokować szkraba. - wyszczerzył się.
-Najważniejszy jest wózek, łóżeczko i ubranka! No i powoli trzeba będzie myśleć o chrzcie.
-Zrobimy chrzest połączony ze ślubem. - delikatnie poruszył ramionami, obejmując mnie w pasie.
-Myślisz czasem, Kubiak... - poklepałam jego policzek.
-Czasem. - pokreślił i próbował mnie pocałować.
-Żadnego całowania, dopóki nie zgolisz tego buszu. - poklepałam jego policzek.
-Szantaż. - burknął, zamykając się w łazience. Dumna z siebie, ułożyłam się na łóżku, ukradkiem spoglądając na śpiącego Szczepana. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Wyobrażałam sobie, jak odprowadzam go w pierwszy dzień szkoły, jego pierwsze oceny, zebrania, może zakocha się w siatkówce, albo koszykówce, albo piłce nożnej, nieważne. Będę wspierać jego pasje i zainteresowania. Będę tolerować dziewczyny, które będzie sprowadzał do domu, denerwować, gdy nie będzie wracał późno do domu. Będę pokazywać mu świat i pomagać spełniać marzenia. Chcę by był szczęśliwy. Chcę żeby miał wszystko czego zapragnie.
-Pasuje? - w drzwiach stanął Misiek.
-Ciszej. - uciszyłam narzeczonego ruchem ręki. - Pasuje. - dodałam unosząc kąciki ust.
-No to tam, na czym skończyliśmy? - zamyślony, podrapał się po karku.
-Idę wziąć prysznic, zerkaj na Szczepana. - poklepałam go po plecach i tym razem ja zakluczyłam się w łazience. Odprężyłam się i jednocześnie przywróciłam do porządku. Tego było mi trzeba.
-Gratulacje dla młodej mamy! - usłyszałam, gdy wyszłam z pomieszczenia. Zaskoczona pdychaodziękowałam jedynie i zmierzyłam wzrokiem wszystkich zgromadzonych w Kubiakowym mieszkaniu.
-Nic nie wiedziałem. Na mnie nie patrz - wyprzedził Misiek.
-Myśleliście, że się nie dowiemy! Ha! - Piotrek pogroził nam palcem. - Chcieliście to ukryć! Ale nasze tajne źródła dają radę...
-Jak się tym posługiwać... - jęknął Zatorski dziubiąc bobasa brzuch, za co zaraz dostał burę od Winiarskiego. - Nie działa... - posmutniał.
-Przestań, będzie miał traumę do końca życia, a nie może być samo przybity jak ty, ma na nazwisko Kubiak. - wciął się Kubi.
-Oja, przegiąłeś. - chlipnął libero.
-Jak się czujesz? - zapytał Winiarski.
-Zamierzałam odpoczywać, ale... - westchnęłam.
-No, ale te tłumoki, kumam... - spojrzał na nich litośnie. Ja wbiłam identyczne spojrzenie w Winiara. - Co?
-Nic. - urwałam.
-Chcę być chrzestnym. - zgłosił się Piotrek.
-Ale... - zaczęłam.
-Ale niech chrzestna będzie jakaś wporzo, 90,60,90, i będzie git!
-Zator, daj temu dziecku spokój, no ja chrzanię... - odezwał się ojciec.
-Bawię się z nim. - odparł siatkarz.
-Ty go tykasz. - zauważył Winiarski.
-A co, mam z nim zacząć piłkę kopać? - pokręcił głową.
-Ale on śpi. - wtrąciłam.
-A dlatego się nie rusza... Wszystko jasne. - libero roześmiał się i usiadł na łóżku. - Ale ogólnie to podobny do Zbyszka, nie?
-Paweł, wyjdź, no ja pierdole... - powiedział Kubiak.
-Michał... - próbowałam go uspokoić.
-Niech stąd wyjdzie, bo mu zajebię w ten przygłupi ryj. - wysyczał przez zęby.
-Dobra, zabieramy się, cześć. - Winiarski pociągnął obydwóch siatkarzy za sobą i wyszli z mieszkania.
-Nie pozbędę się tego z głowy, chcę potwierdzenia, że to dzieko jest moje. - powiedział zdecydowanie.
-Mówiłeś, że... - nie skończyłam.
-Wiem co mówiłem. Ale chcę testów.
Zgodziłam się. Byłam przygotowana na wszystko.

__________________________________________________________________________

Witam w 2014 roku! ;-)

Pozdrawiam, Sissi.♥