wtorek, 23 grudnia 2014

Merry Christmas, everyone!

-Proszę, zrób to za mnie... - biedny Piter stał nad wanną, z tasakiem w trzęsącej się dłoni i modlitwą na ustach. - Prosze... Ja po prostu jestem za dobrym człowiekiem na takie czyny... - prawie łzy stanęły mu w oczach. -Czy ty wiesz do kogo mówisz? - prychnął Zatorski. - Ja mrówki nie potrafię strącić!
-No ale ja słyszę, jak on do mnie mówi... "Nie zabijaj mnie Piotrze, jestem niczego winną rybką, chlip". - jęczał środkowy. - Widzisz te jego smutne usteczka? One układają się w podkowę...
-Jak długo jeszcze? - w drzwiach od łazienki pojawił się Ignaczak. Chłopcy z przerażenia podskoczyli, a tasak wyślizgnął się z dłoni siatkarza. Trzech mężczyzn przypatrywało się temu, jak ostre narzędzie, niosące śmierć wiruje w powietrzu i trafia do wanny, która natychmiast wypełniła się krwią, zabijając stworzenie.
-Jak u Hitchcocka... - wydukał młody libero.
-Stefan... - Nowakowski otarł wyimaginowaną łzę z policzka.
-Skończcie płakać mameje, Agata czeka na rybę. - ponaglał Krzysiu. Piotruś bijąc się z samym sobą, wyjął z wody przepołowionego karpia i westchnął głęboko. Miał nadzieję, że będzie smaczny, bo tyle co on się nad nim pastwił, to jego.

-Mówiłam, że na ostatnią chwilę, to tak nie da rady! Wyżej tę bombkę, widzisz, że tutaj jest napaćkane tymi kolorami jak na cygańskim weselu... Zbyyysiu, zdejmij tę czapkę, dzieci tylko straszysz. - instruowała wszystkich doktor Agata.
-Do kuchni! - wrzasnął Kurek. - Do kuchni, do kuchni, do kuchni! Już!
-Ale to tutaj jestem wam potrzebna! - upierała się.
-Karp cię teraz potrzebuje, stracił aż dla ciebie głowę... - przyjmujący pociągnął kobietę w stronę kuchni.
-Ale to robota dla Kubiaka..
-Kubiak właśnie lepi pierogi, dasz sobie radę, jesteś świetna! - mrugnął okiem i wrócił do przyozdabiania choinki. Agata pacnęła rybę koniuszkiem palca, a ona lekko się wzdrygnęła. Kobieta natychmiast odskoczyła, lecz zaraz dokładnie się rozejrzała, czy nikt tego nie widział. Przecież kto boi się nieżywej ryby. Nie wiedziała jednak, że zza kuchennej lady czaił się jeden osobnik! Mianowicie detektyw Pit! Aga kolejny raz przystąpiła do zaznajomieniem się z rybą, chwyciła jej ogon w dwa palce i uniosła. Skrzywiła się na sam unoszący się od niej zapach. Odłożyła ją i chwyciła nóż.
-Pozwól... - obok niej pojawił się Piotrek. - Ja już go znam, to mój kumpel, jeśli ja pozbawię go łusek, pewnie lepiej to zniesie. - rzekł, po czym odebrał od Agaty nóż. Ona, zdziwiona, nie odezwała się ani słowem i wróciła do grupki siatkarzy siłujących się z choinką.
-Chłopaki... - jęknęła.
-Co? - zapytał Winiarski, któremu uszy renifera zsunęły się na ślepia, wydając przy tym wdzięczne brzęczenie dzwoneczkami.
-Ta choinka nie ma igieł!
-No bo Igła przypadkowo trącił, no i tak wyszło... - skrzywił się Bartman.
-Ale już sprzątam! - Krzysiu od razu rzucił się na podłogę, zbierając każdą igiełkę.
-Najgorsze święta ever... - Agata złapała się za głowę.
-Ałaaaaaaaaaaaaaaa! - głośny krzyk dobiegł z kuchni. Wszyscy natychmiast tam pobiegli. - On mnie ugryzł! - wskazał na leżącą na blacie rybę. - Perfidnie! W palec! - machał swoim długaśnym kciukiem przed twarzami siatkarzy.
-Uchlastał sobie nożem pewnie i teraz płacze... Załóż mu jeszcze sprawę w sądzie. - prychnął Zbyszek.
-Nożowi? - zdziwił się Zatorski.
-Rybie debilu!
-To Stefan! - wciął się Piotrek.
-Ej, ludzie... - do kuchni przyszedł Winiarski. - Bo wiecie, mam mały problem.
Wszystkie oczy skierowały się na renifera oplecionego w światełka.
-Pomożecie? - chlipnął bezradnie. Cała drużyna zostawiła Piotrka i przeniosła się na Michała, wywijając nim w każdą stronę. Biedulek.
-Ej... - następna ofiara pojawiła się w pobliżu.
-Co?! - krzyknęli wszyscy.
-Pierogi... - mruknął smutno. - Upadły...
-Same upadły?! Czy twoje niedorozwinięte ręce im pomogły?! - wydarła się jedyna żeńska reprezentantka.
-No ręce... - spuścił głowę.
-No ręce, no ręce... - westchnęła głośno. - No debil!
-Może da radę jeszcze pozbierać. - wtrącił Kurek.
-Nie. - uciął Kubi. - Wpadły w żółty śnieg jak wynosiłem je z letniej kuchni... - wszyscy cichutko parsknęli śmiechem. - I ja też... - śmiechy ustały, bo rozległ się jeden wielki ryk.
-No kuźwa, znoowu, Stefan ty kanibalu! - wrzasnął Piter.
-Po pierogach, po rybie, po choince... - wyliczała Agata. - Ciekawe co jeszcze nas czeka.
-Renifer też jakiś taki nie w stanie... - wspomniał Bartman.
-W stanie, w stanie, chwilowo tylko zaniemogłem. - bronił się Winiarski.
-Wiedziałem, żeby zostać u mamusi... - chlipnął Zatorski. - Mogłem walić tę kadrę.
-E tam, wszystko byłoby takie typowe... - Kuraś wzruszył ramionami. - W sumie, to mamy pretekst, żeby zamówić pizzę. - wyszczerzył się, a wszyscy przystali na jego pomysł. Pomysłodawca wykonał jeden telefon i zaczęło się wielkie czekanie na przysmak.
-Nawet Mikołaj nie raczył nas odwiedzić... - powiedział Zati obrażonym tonem.
-A zostawiłeś mu ciasteczka? - burknął Piter.
-Ty miałeś to zrobić! - odpyskował libero.
-Dzieci, już powinniście wiedzieć, że Mikołaj nie leci na badziewne ciastka. Piwko i czipsy, to taaaak... - zaśmiał się Zagumny.
-Poza tym, Mikołaj nie istnieje. - skwitował Kubiak, a dwóch pociesznych zawodników zgromiło go morderczym spojrzeniem. Teoretycznie, to już dawno powinien leżeć w kostnicy.
-Co ty możesz o tym wiedzieć! - ryknął Zatorski. Zdziwiony Dziku rozejrzał się po pozostałych kolegach z drużyny, nie dowierzając, że taka dyskusja w ogóle ma miejsce.
-Typie - zaśmiał się. - Ile ty masz lat? Pięć?
-Rozumem na pewno... - bąknął Guma pod nosem.
-Nie psujcie mu dzieciństwa... - Piotrek objął przyjaciela ramieniem. Nagle rozlezgł się dźwięk dzwonka do drzwi. Zatorek ruszył jak poparzony, w głebi ducha licząc, że to Santa.
-O... - wydał z siebie jęk rozczarowania.
-Trzy giganty pepperoni, pięćdziesiąt pięć złoty. - rzekł znudzony dostawca. Hojny libero sypnął mu sześć dych.
-To za to, że nie możesz spędzić świąt w gronie rodzinnym. - dodał i przymknął wrota.
-A piątak na pewno mi to wynagrodzi. - parsknął mężczyzna i wsiadł na swój skuterek. Rzecz biorąc pewnie mu zimno, jak tak musi popindalać...
-No to wesołych. - powiedział Paweł, kładąc opakowania pizzy na stole.
-Wesołych. - zawtórowali wszyscy i zabrali się za szamanie.
-To jednak jedne z moich najlepszych świąt. - uznał Kubiak.
-Moich chyba też. - poparł Bartman i trącił Agatę łokciem.
-No jest nawet fajnie. - przewróciła oczami, zajadając się gorącym włoskim specjałem.
-HO HO HO! - rozległo się za oknem.
-Miki! Mój ziomek! - pisnął Zatorski.

___________________________________________________________________

Kochani!

Pewnie nie dowierzacie w to, co teraz czytacie ;o ja też nie dowierzam, że to piszę. Po prostu, siedziałam przed komputerem i poczułam nagły przypływ weny ;o to chyba ta "magia świąt". 
Sissi - chwilowy powrót. (prawie jak tytuł sensacyjnego filmu). Jeju, jak miło to wszystko poczuć jeszcze raz :')))
Nie wiem ilu z Was tutaj zajrzy, ilu z Was jeszcze o mnie pamięta ;o Wiem, że zniknęłam bez żadnego słowa, ale chyba poczułam wypalenie zawodowe. (tak się tłumacz Sissi). 

A, no i oczywiście zdrowych, spokojnych i wesołych świąt, spędzonych w gronie rodzinnym <3 wszystkiego siatkarskiego!:*

Pozdrawiam, Sissi. <3 

czwartek, 20 lutego 2014

~Epilog~

-Agata! - usłyszałam radosny krzyk, wydobywający się od wejścia do mieszkania. Wyjrzałam zza ściany zaciekawiona co niedługo się stanie. - Jedziemy do Włoch! - moja lewa brew uniosła się do góry.
-Co proszę? - parsknęłam.
-Jedziemy do Włoch, chcą ze mną podpisać kontrakt! Rozumiesz to?! Włochy!
-Ale... - nie dokończyłam.
-Nie ma "ale", Szczepek już jest kumaty! - roześmiał się. - Mieszkanie dostanę od klubu, język w tych czasach to też nie problem! A poza tym, ten śródziemnomorski klimat... - rozmarzył się.
Miał rację, moje wątpliwości rozwiały się, a mąż siatkarz w końcu do czegoś zobowiązuje. Nic nie miałam do gadania, bo przecież musiał się rozwijać...


Do Maceraty wyjechaliśmy dokładnie pierwszego września. Początki wiadomo, zawsze bywają trudne; napotkałam kilka barier językowych albo problem z klimatyzacją w domu. Potem jednak zaaklimatyzowaliśmy się, poznaliśmy nowych przyjaciół, lecz z tymi z Polski również utrzymywaliśmy kontakt. Michała nie było w domu całymi dniami, pracował zaciekle, a ja zajmowałam sie domem. Nie satysfakcjonowało mnie to do końca, ale nie miałam innego wyjścia.
We Włoszech spędziliśmy trzy cudowne sezony, po czym postanowiliśmy, że znów wrócimy do Polski. Lecz w międzyczasie na świat przyszła jeszcze jedna Kubiakowa istota-Marysia. W ten oto sposób, w powiększonej wersji wróciliśmy do ojczyzny.

Dzieci podrosły, Szczepan poszedł w ślady ojca i rozpoczął karierę siatkarską, Marysia natomiast została dziennikarką. Michał po zakończeniu swojej drogi zawodnika, wskoczył na fotel trenera i sprawował rządy nad drużyną z Jastrzębia, a co za tym idzie, wróciiśmy na stare śmieci. Marzeniem Szczepana było dostanie się do kadry reprezentacyjnej, ale nie chciał, by cokolwiek zawdzięczał dzięki ojcu i nazwisku. Do wszystkiego chciał dojść własnymi umiejętnościami i ambicjami.
Ja pracowałam jako rehabilitant w szpitalu i od kilku lat wszystko układało się harmonijnie.


Na jednym z uroczystych obiadów, gdzie zebrała się cała rodzina, Szczepan przyszedł ze swoją nowozapoznaną dziewczyną. Przedstawił nam ją, a jak się potem okazało... Pracowała jako lekarz w sztabie. Czy to już nie przypomina jakiegoś scenariusza? Oby im od początku do końca przypominało to Siatkarskie sny...

*.*.*

-Ej, bo to kurde nie jest śmieszne. 
Co nie jest śmieszne, Piotruś?
-Ciągle tylko Kubiak, Agata, Agata, Agata, Kubiak, Agata. My tutaj już nic nie znaczymy?! 
Sorry, ale to oni mieli tutaj główne role. 
-Ale my też się pojawialiśmy, hm?!
Dobra... Opowiedz co u Ciebie słychać.
-Nie lubię się przechwalać, ale dla Ciebie zrobię wyjątek. Pojechałem sobie do Rosji, tam zarobiłem kupę szmalu, zaręczyłem się z Susie, niedługo bierzemy ślub, dlatego wróciłem do Rzeszowa, niedowłady już mnie nie męczą, bo Susie robi mi wieczorne masaże, wiesz, to serio pomaga! 
Okej. Co u innych?
-Żyja. Chyba.
To tak się interesujesz kumplami właśnie!
-Jeju, co ja mam za nimi latać, jak za dzidziusiami?!
Trochę uwagi zawsze możesz im poświęcić...
-Tak jak Ty mi? Dobre sobie... Pf.
Będziesz mi wypominać do końca życia? Kto Cię zrobił gwiazdą tego bloga? Kto wygrał ankietę dzięki mnie? Kto zrobił tak, że całe siatkarskie społeczeństwo widzi w Tobie tylko ciapę miewającą niedowłady?
-Ojaaaaacie, no dzięki bardzo, wiesz...
Beze mnie byłbyś takim szarym Piotrkiem Nowakowskim.
-Beze mnie, moja droga, to ten blog nie wzniósłby się na takie wyżyny!
Oczywiście, ale to JA Cię wykreowałam...
-Ej, nie widzieliście mojej walizki? Albo reklamówki... Albo... Czegokolwiek... Jeju, moje życie nie ma sensu. 


_____________________________________________________________________
________________________________________________________
__________________________________________
___________________________
______________
______
__
_

The End




Dacie wiarę, że to już koniec? Bo ja pisząc ostatnie zdanie, niedowierzałam.
Kurczę, poświęciłam temu opowiadaniu kawał czasu. To był mój taki pupilek wśród wszystkich blogów, zawsze przyjemnością było pisanie dla Was rozdziałów, czy wymyślanie nowych epickich tekstów. Poczułam, że staliście się moją jakby rodziną, która zawsze przeczyta moje wypociny nie zależnie od tego jakie by one nie były, albo skrytykuje za to, że w ostatnim czasie tak bardzo dałam ciała. Nie wiedziałam, że dodając pierwszy rozdział Siatkarskich tak bardzo się z tym wszystkim zżyję. To stało się codziennością, czymś, bez czego nie mógł istnieć dzień. Pisanie epizodów, to jakby przeniesienie w inny świat, ten lepszy; oderwanie się od rzeczywistości, często zapomnienie o problemach. Tutaj mogłam być kimkolwiek tylko chcę. Podzieliłam się z Wami miłością do siatkówki i pisania, poczuciem humoru, pomysłowością. W moim tajnym dokumencie mam zapisane najlepsze komentarze od Was, które dodawały mi otuchy i wiary w siebie. ;)) Wiedziałam, że to dzięki Wam piszę to wszystko i ma to sens.
Dziękuję Wam za wszystko. Za to, że byliście, jesteście i mam nadzieję będziecie.
Przygodę z blogowaniem będę kontynuować, ale "siatkarskie sny" na zawsze zostaną tym opowiadaniem, które zapamiętam na zawsze i czuję, że dość często będę do nich powracać.
Jej, dobra, koniec tych wywodów, bo serio mam spocone oczy.;(
Jeszcze raz dzięki, dzięki, dzięki, dzięki!

Ostatni raz na tym blogu napiszę...
Pozdrawiam, Sissi♥




Gdy Ignaczak piłkę odbiera, to Zatorski na ławce trenera poniewiera, lecz jak Ziomek nam wystawi, to się atakujący w niebiosach sławi. Możdżon blokuje, świat zawojuje, a Winiarski ma odbiór wcale nie płaski, więc piłka leci do Zagumnego, on już wie co z nią zrobić, dla niego nic w tym trudnego. Będzie kiwka, zwód wspaniały, a potem w blasku fleszy moment chwały. Trener Andrea na nas się drze, ale to tylko pomaga naszej grze. Agata siedzi jak na szpilkach, jej brzuch jest wtedy cały w motylkach. Kuraś nasz guru, znów ze środka atakuje, niech powiedzą tylko, że my to zwykłe...
-Piotrek! - Igła przerwał jego genialny trans.
-Zbóje! Bartman i jego ręka nadzwyczaj mocna, wbija piłkę w parkiet, niczym w lato nadchodząca fala gorąca. Kubiak w trybuny za żołędziami poszedł, aż tłum ludzi momentalnie się rozszedł. Kogoś pominąłem w tej rymowance, jaką nawinąłem? O sobie już raczej nie będę wspominał, czyli to już chyba ostateczny finał...











poniedziałek, 17 lutego 2014

~Rozdział 98~

-Stanisław Nowakowski... To chyba żadni krewni tego półgłówka, nie? - zapytał Kubiak, spoglądając na nazwisko wypisane na karteczce.
-Skąd mam wiedzieć. - burknęłam wysiadając z auta i kierując się w stronę klatki schodowej.
-Zdziwią się. - nopomknął, dochodząc do mnie. Wcisnął odpowiednią cyferkę w domofonie i czekaliśmy na reakcję.
-Ale popatrz, co chcesz im powiedzieć? "Dzień dobry, podmienili nam dziecko w szpitalu, oddawajcie je...".
-Kto tam? - usłyszeliśmy zmodyfikowany głos, który przerwał odgrywanie mojej scenki.
-Dzień dobry, ja nazywam się Michał Kubiak. Razem z moją narzeczoną mamy sprawę związaną z państwa dzieckiem. - wyrecytował.
-Naszym dzieckiem? - zdziwiła się kobieta.
-Tego nie da się rozwiązać przez domofon...
-Dobrze, jeśli tak... - usłyszeliśmy szczęk otwieranego zamka, po czym powędrowaliśmy na górę pod właściwe mieszkanie. Otworzyła nam młoda kobieta, która z małym przerażeniem zmierzyła nas wzrokiem od góry do dołu.
-Słucham? - ukryła się za drzwiami.
-Czy urodziła pani swojego syna dwudziestego piątego października, w szpitalu na ulicy Dąbrowskiego? - zapytał Misiek.
-Tak... - odparła niepewnie.
-Pomimo wszystkiego dobrze się składa... Gdyż nasz syn - wskazał na Szczepana. - Urodził się w tym samym czasie. Otóż szpital wykazał się szczególną niedbałością i zamienił troje dzieci urodzonych w tamtym okresie.
-Ale jak to? - kobieta jeszcze bardziej się przeraziła. Michał wymownie spojrzał wgłąb mieszkania, a do niej dopiero wtedy dotarło, żeby odbyć tę rozmowę w środku, a nie poprzez próg.
Razem z siatkarzem wszystko jej dokładnie wytłumaczyliśmy i zwróciliśmy się z prośbą wykonania badań DNA. Ta rodzina, jak i dwie pozostałe nie wykazały się chęcią zbadania swoich pociech. Tłumaczyli się tym, iż za długi czas upłynął od narodzenia, a oni sami zdążyli przywiązać się do malucha. Wtedy do nas też coś dotarło. Będziemy kochać Szczepana tak samo, pomimo tego, w jakiej rodzinie wychowuje się nasz biologiczny syn. Obiecaliśmy też, że będziemy w kontakcie razem z tamtymi rodzinami.
-Ciekawe, co kiedyś powie na to wszystko Szczepan.
-Masz zamiar w przyszłości powiedzieć mu, że jego biologiczna rodzina żyje możliwe, że z naszym dzieckiem, kilkanaście kilometrów stąd? - zapytałam.
-A chcesz żeby całe życie żył w kłamstwie?
-Chyba tak właśnie wolę... - mruknęłam i odłożyłam syna na tylnie siedzenie auta. Michał zdziwił się lekko, lecz już bez słowa usiadł za kierownicą.

~***~

Zaczął się sezon reprezentacyjny, Michała znów przez miesiące nie było w domu, opiekę nad malcem musiałam sprawować sama. Razem z nim śledziłam mecze w telewizji; chciałam aby od małego zaszczepił się pasją do siatkówki. Patrząc na te znane twarze siatkarzy tęskniłam za nimi, bo chciałabym żeby te czasy, przypominające siatkarskie sny powróciły... Pomimo tego, jak to się wszystko skończyło, powtórzyłabym to bez wahania, a w niektórych sytuacjach może postąpiła inaczej. Ale teraz nie ma co gdybać, trzeba żyć dalej, bo ma się dla kogo. Jeśli będę żyła przeszłością, nie będę mogła cieszyć się teraźniejszością, a co za tym idzie, jeszcze bardziej spieprzyć przyszłość. A na takie błędy nie ma miejsca. 

___________________________________________________________________________

To jest jakiś wstęp do epilogu. Tak kochani, dobrze czytacie, epilogu......... :(( Piszę to z ciężkim sercem, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Zostawiłam tutaj kawał swojego serca, poczucia humoru, łez i poświęcenia. Ale wywodzić i wspominać będziemy przy następnym rozdziale. Zakończyłam rozdział tak szybko, bo nie chciałam kończyć bloga już teraz, a jedynie trochę Was wprowadzić... Niestety.

Pozdrawiam, Sissi♥

niedziela, 2 lutego 2014

~Rozdział 97~

-Gdzie tu jest coś o tym cholernym ojcostwie... - syknęłam przez zęby.
-Daj to. - zniecierpliwiony Michał wyrwał mi kartkę z rąk, poprawił okulary na nosie i szybko prześledził każdą linijkę tekstu. Z głośnym oddźwiękiem połknęłam ślinę. - Kompletnie nie wiem o co tu chodzi... - dodal po chwili.
-Przeczytaj dokładnie, przecież musi coś być tam napisane... - obydwoje usiedliśmy na kanapie, a Michał na głos czytał całe wyniki. Wreszcie zamilkł. - Co? - przejęłam się. On spojrzał na mnie ze łzami w oczach. - Co...? - powtórzyłam.
-Żaden z podanych zapisów DNA nie jest zgodny z materiałem genetycznym dziecka... - wyrecytował i z trzęsącymi się rękoma odłożył kartkę na stół.
-Jak to? - ta informacja nie mogła do mnie dotrzeć.
-Z kim jeszcze? - po jego policzku pociekła pojedyncza łza.
-Michał, z nikim! - krzyknęłam.
-Ładnie się bawisz... - parsknął, ocierając twarz.
-Proszę cię, to nie jest śmieszne. Naprawdę nie wiem co to oznacza... - schowałam twarz w dłoniach.
-Albo jest ktoś trzeci, albo oni się pomylili.
-Oni się pomylili. - ucięłam krótko. - Przecież się zdarza, prawda? - zatlił się promyk nadziei.
-Więc trzeba powtórzyć testy. - wywnioskował siatkarz.
-Pojedźmy do tej instytucji, hmm? Może dowiemy się czegoś jeszcze...
-A co ze Zbyszkiem? - zapytał.
-Będziemy myśleć potem, idę ubrać Szczepka. - westchnęłam głęboko i zaszyłam się w pokoju małego. Odpowiednio go ubrałam i włożyłam do nosidełka. Na szczęście się nie obudził. Michał także był już gotowy do drogi.
-Serio nie wiedziałem, że kiedykolwiek będę przechodził przez takie rzeczy... - pokręcił głową odbierając ode mnie dziecko. Najbliższy punkt badań DNA był w Rybniku i tam też się przedostaliśmy. W recepcji powitała nas miła pielęgniarka.
-W czym mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem.
-Chcemy wyjaśnić pewne zajście... - wyjęłam z kieszeni kartkę z wynikami ojcostwa. Ona ze skupieniem wczytała się w tekst i pokiwała głową.
-Rozumiem, że dziwi państwo fakt, iż żaden z mężczyzn podanych tutaj nie jest biologicznym ojcem, tak?
-Bingo. - mruknął Kubiak.
-Dobrze, zapraszam więc, można sobie usiąść, ja zawołam doktora. - wskazała na podłużne, blado różowe kanapy w poczekalni. Wszędzie ulotki na temat chorób wenerycznych, antykoncepcji i przygotowaniem przed narodzinami. Wszędzie dzieci. Po chwili podszedł do nas wysoki mężczyzna w białym fartuchu.
-Witam, doktor Malczuk, co państwa do nas sprowadza? - zapytał, a ja podstawiłam mu pod nos tę samą kartkę. Również przeczytał wszystko dokładnie. - Rozumiem, zapraszam do gabinetu. - wskazał na drzwi po drugiej stronie korytarza i udaliśmy się do pomieszczenia, po czym usiedliśmy na przeciwko siebie. - Wiem, że za pewne bardzo zmartwiła państwa ta nowina.
-Owszem. - wtrąciłam.
-Nie jesteście państwo pierwszym takim przykładem... Powiem, iż są dwie możliwości. Zalecam badania DNA również matce, gdyż jak wiadomo w tych czasach niczego nie można być pewnym. A po drugie, jest pani pewna, że poza tymi dwoma mężczyznami już z nikim pani nie współżyła?
-Nie. - odpowiedziałam surowo.
-Dobrze, dlatego możemy jeszcze raz powtórzyć wyniki. Ja jednak jestem za pierwszą metodą.
-To oznacza, że mój syn, tak naprawdę może nie być mój? - przeraziłam się. Doktor pokiwał twierdząco głową.
-Ktoś podmienił nam syna? - wtrącił Misiek.
-Nic pewnego, ale i takie przypadki się zdarzały. Dlatego, lepiej się upewnić. - skwitował, a my podziękowaliśmy za informację. Mężczyzna skierował nas od razu do specjalnego pokoju, w którym owe badania się wykonywało. Michał został na zewnątrz z małym, a ja oddałam próbkę swojej śliny.
-Długo będę musiała czekać na wyniki? - zapytałam.
-Do godziny wszystko powinno być jasne. - odrzekła kobieta, a ja podziękowałam i wróciłam do chłopaków.
-I? - zapytał Michał.
-Za godzinę powinna być diagnoza. - westchnęłam opadając na sofę. - To niedorzeczne, żeby podmieniono nam dziecko.
-Myślałem, że takie rzeczy tylko w filmach. - dodał. - Ale wszystko będzie dobrze. - delikatnie objął mnie ramieniem. Dziwnie mi o tym mówić, ale pomimo tego, że jest moim narzeczonym trudno mi jest przebywać w jego towarzystwie. Mam nadzieję, że to chwilowe i spowodowane całą tą ojcowską bieganiną, ale jak narazie bardziej się Michała boję, aniżeli czuję z nim bezpiecznie. Choć rzecz biorąc, ta jego ciepła dłoń która mnie objęła zaplusowała...
-Pójdę na spacer z młodym, widzę, że już się obudził... - Kubi posłał krótki uśmiech i wyszedł z przychodni. W poczekalni zostałam sama jak palec, na poczekalni nie było żywej duszy, jedynie co jakiś czas przechadzający się lekarze. Cały ten nastrój nie napawał mnie jakoś optymizmem, ale trzeba być twardym.
-Pani Werner? - usłyszałam kobiecy głos z gabinetu.
-Tak. - nerwowo podniosłam się z krzesełka.
-Zapraszam do mnie... - przywołała mnie ręką. Westchnęłam głęboko i ruszyłam w jej stronę. Weszłam do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi, a kobieta nakazała, abym usiadła na krzesełku przed nią.
-Pani Agato... - zaczęła, kartkując plik papierów. - Powiem tak...
Wielka gula stanęła w moim gardle.
-Materiał genetyczny dziecka nie jest zgodny z pani DNA.
-Jak to?! - wybałuszyłam oczy.
-Przykro mi, w tej sprawie zawinił szpital.
Załamałam się. Teraz, szukać mojego dziecka, to jak szukać igły w stogu siana. Wszystko wokół zaczęło się kręcić, nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
-Pani Agato... Pani Agato! - usłyszałam jakby echo.

-Nareszcie. - otworzyłam oczy i jak przez mgłę zobaczyłam Michała trzymającego moją dłoń w pobliżu ust.
-Misiek... - szepnęłam bezsilnie.
-Wszystko wiem, spokojnie... - odgarnął niesforne kosmyki włosów z mojej twarzy.
-Gdzie Szczepek? - zapytałam.
-Pielęgniarki się nim zajmują. - odparł. - Dzwoniłem już do tego szpitala, przejrzą wszystkie kartoteki, znajdziemy nasze dziecko.
Słowo "nasze" zadudniło w mojej głowie. Chociaż potem i tak stwierdziłam, że będzie robił sceny i próbował domyśleć się, kto jest ojcem. Ale nie psujmy tej idealnej chwili.
-Uda nam się! - mrugnął okiem i posłał uśmiech. Ja także odwzajemniłam gest. - Idę powiedzieć lekarzowi, że odzyskałaś przytomność. - powiedział i wyszedł z sali. Przeżyłam niemały szok, jeśli zemdlałam pierwszy raz w życiu.
Po półgodzinie mogłam już wyjść z przychodni i wrócić do domu. Lekarze ze szpitala mieli zadzwonić jeśli tylko się czegoś dowiedzą. Mam nadzieję, że zrobią to jak najszybciej.
-To ja nie wiem, jak oni tutaj mogli się dopatrzeć podobieństwa do kogokolwiek, skoro dziecko jest niczyje. - prychnął Michał.
-Wiesz jak to jest, każdemu to mówisz. - wsiadłam do auta zamykając drzwi.
-Skoro nie jest podobny, to nie jest, po co drązyć. - burknął odpalając samochód. - Tylko podnoszą człowiekowi ciśnienie..
-Spoko. - położyłam rękę na jego karku. Wiem, że to lubi. A przynajmniej lubił... Zawsze przechodziły go ciarki. Uśmiechnął się tylko pod nosem i ruszył z parkingowego miejsca. Te trasy pomiędzy szpitalami, domem i przychodniami potrafią czlowieka wymęczyć...

-Telefon dzwoni! - Misiek wbiegł do salonu jak oparzony.
-To odbierz! - wskoczyłam na kanapę.
-Cykam się... - skrzywił się spoglądając na komórkę.
-Odbierz do cholery! - wrzasnęłam, a on kliknął zieloną słuchawkę.
-Tak?... Tak... Tak... Aha... Czyli macie namiary?... Aha... Cieszymy się... Dziękujemy, do usłyszenia. - skończył połączenie.
-Wiedzą gdzie on jest?!
-Dał mi trzy nazwiska, mamy niezłą misję. - odetchnął głęboko.
-Jezuu... - rzuciłam się na kanapę. Z jednej strony kamień spadł mi z serca, ale z drugiej byłam świadoma tego, że przed nami jeszcze długa droga i dużo poszukiwań.

__________________________________________________________________

Jeju, wiem, że znowu krótko, że znowu przerwa, i znowu odwalam manianę ;o ale tyle kontuzji mi się w międzyczasie naroiło, że to koniec. :((( Najpierw wybiłam palca, z którym męczyłam się dobry tydzień, potem potłukłam kolano, a na koniec się przeziębiłam, także nieźle, nie? ;o 
już luty, jak ten czas zapierdziela... ;//

można follow'ować! :D ------>  http://instagram.com/kasiaszek/# <-------


nutka na dziś! :3

Pozdrawiam, Sissi. ♥

sobota, 18 stycznia 2014

~Rozdział 96~

Patrzcie, odwrotna liczba 69, która po prostu poprzedza liczbę 70, co nie? :D

* * *

Atmosfera w mieszkaniu była nieco napięta i myślę, że nawet Szczepan to odczuwał. Ba, on najbardziej. Michał pomagał mi w opiece nad małym, wyręczał mnie we wstawaniu w środku nocy i jeździł na profilaktyczne badania. Wspólnie wybraliśmy łóżeczko i wózek. Kubiemu sprawiało to wielką frajdę i jak szalony biegał między sklepowymi wystawami.
Kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że Zbyszek wyszedł ze szpitala i jest już w Rzeszowie, natychmiast zapakowaliśmy się w samochód i ruszyliśmy w drogę. Podróż była niewiarygodnie męcząca, lecz po południu byliśmy już na miejcu. Znaleźliśmy się pod odpowiednimi drzwiami, a Michał kilka razy zapukał w drzwi. Otworzył nam nieco rozczochrany brunet.
-O, Kubiakowie... - rozpromienił się.
-Siema. - przyjmujący przywitał się z przyjacielem uściskiem dłoni. Ja natomiast zostałam porządnie wyściskana przez Bartmana.
-Jak tam, szkrabie? - atakujący zwrócił uwagę na Szczepana. Malec zareagował siarczystym płaczem. 
-No nieźle Zibi, no nieźle... - westchnął Misiek i przejął ode mnie nosidełko. Przeniósł się do sąsiedniego pokoju i tam zajął się dzieckiem. 
-Kawy, herbaty...? - gospodarz domu wskazał na kuchnię.
-Nie, dzięki, karmię... - uśmiechnęłam się lekko. 
-A, rozumiem. - podrapał się po karku. - Ale i tak przejdźmy na salony. - wyszczerzył się i zaprowadził mnie do głównej części swojego lokum. Nie powiem, zrobiło na mnie niemałe wrażenie. 
-Jak się czujesz? - zaczęłam.
-W miarę... - poruszył ramionami. - Ale do gry prędko nie wrócę. - wskazał na usztywniający gorset pod koszulką.
-Uu... - skrzywiłam się.
-Zdrowie najważniejsze. - stwierdził. - No ale co tam u was? Widzę, chłopczyk rośnie jak na drożdżach.
-Oj tak. - westchnęłam. - Ale my właśnie w tej sprawie. 
Zbyszek przyjął nieco zdziwiony wyraz twarzy. 
-Chodzi o... - nie dokończył.
-O to kto jest ojcem. - przerwałam mu. On pokiwał twierdząco głową, jakby dopiero przetwarzał te informacje. 
-Michał...
-Nie może się z tym pogodzić. - kolejny raz dokończyłam.
-A co jeśli...
-Nie wiem. - parsknęłam śmiechem z besilności. - Widzę jak on się z nim zżył, byłby to dla niego cios poniżej pasa...
-Byliśmy głupi. - skwitował.
-Nie przypominaj, proszę. - schowałam twarz w dłoniach. - Największy błąd mojego życia.
-Co się stało, to się nie odstanie. - wzruszył ramionami.
-Ty to jednak jesteś filozoficzny. - prychnęłam.
-Dobra, dawaj ten sprzęt, załatwimy to raz, a porządnie. - nakazał. Wyjęłam z torebki specjalistyczne patyczki, którymi miałam pobrać wymaz z wewnętrznej części policzka. Nie mogłam jednak, to wszystko za bardzo mnie stresowało. Zbyszek sam poszedł do lusterka, a po chwili przyniósł mi wacik z próbką jego DNA. 
-Posądzisz mnie o alimenty, jak coś? - zapytał, popijając wodę. 
-A będziesz chciał ze mną zamieszkać i zajmować się dzieckiem? - pokręciłam głową. 
-W ostateczności. - odparł po chwili. 
-Błagam, żebyś nie był jego ojcem. - wymamrotałam pod nosem.
-Mówiłaś coś? 
-Nie, nie. - wyrzekłam się. - Po wszystkim, będziemy się już zbierać. - dynamicznie wstałam z kanapy.
-Już? Oszalałaś? - próbował mnie zatrzymać na miejscu.
-Zasnął. - z pokoju wyszedł Michał, jak najciszej zamykając drzwi. 
-No widzisz. Zamówię coś do jedzenia, pogadamy... - siatkarz mrugnął okiem i zniknął w kuchni. Kubiak usiadł na przeciwko mnie, skubiąc poduszkę.
-Masz już próbkę? - zapytał.
-Mam. Jutro wyślę do analizy. - odpowiedziałam. Michał przytaknął mi i powrócił do dalszego skubania poduszki.
-wiesz... - zaczął. - Nawet gdybym nie był ojcem, będę kochał go jak syna...
Na tą wieść nie wiedziałam, czy mam zacząć płakać, czy zacząć szczerze sie uśmiechać. Dlatego tez uniosłam kąciki ust, a do moich oczu naszły łzy. Takie tam combo.
-Myślę, ze nadam sie w roli chrzestnego...
-Misiek, proszę cię, skończ...
-Uprzedzam. - urwał. - Nigdy nic nie wiadomo, prawda? A wolę cię uprzedzić, że chcę mieć kontakt z dzieckiem.
-Dlaczego ty mi to robisz?
-Ale co?
-Doprowadzasz do tego, że popadam w jeszcze większe poczucie winy. Dosyc juz sie nacierpiałam. Zamiast mnie wspierać, jeszcze bardziej mnie dołujesz.
-W czym mam cię wspierać? W bieganiu za Zbysiem i załatwianiu testu na ojcostwo?! Myslisz, że ja tego nie przeżywam?! Wiesz jakie to upokorzenie?!
-Wiem. - odparłam ocierając łzy. - Dlatego wszystkim nam tego oszczędź, będzie co ma być!
-Ta... - parsknął. W tamtym momencie dolaczyl do nas zadowolony Zbyszek. Albo nie słyszał naszej rozmowy, albo tak doskonale udawał. W sumie co.mial udawać, jemu jedno dziecko w tę, czy we w tę.
-Zamówiłem pizze. Może byc? - usiadł obok mnie. Oboje z Michałem pokiwalismy głowami. - Co wy tacy niemrawi? Zabili wam kogoś?
-Nie śmieszne... - burknął Kubiak.
-Serio, co wam?
-Jednak będziemy sie zbierac, co Agata? - przyjmujący wstał z kanapy chwytając moja reke.
-Ale pizza... - zdziwił sie Zbyszek.
-Innym razem, czy coś... - mruknął Michal i skierował sie w stronę pokoju w zamiarze zabrania stamtąd Szczepana. Ja ubrałam płaszcz I wcześniej żegnając sie z Bartmanem z powrotem znaleźliśmy sie w aucie i drodze powrotnej do Żor. Droga minela nam w ciszy. Gdy minęliśmy próg mieszkania, Michał od razu zaszył się w łazience, a po chwili wrócił z próbką swojej śliny. Starannie ją zapakowałam, po czym obydwa opakowania włożyłam do koperty wypełnionej bąbelkami.
Na drugi dzień udając się na spacer ze Szczepanem zahaczyłam o pocztę. Kupiłam znaczek i po wcześniejszym głębokim odetchnięciu wrzuciłam próbki do skrzynki. Teraz pozostało mi się jedynie modlić...

Czas, który upłynął do uzyskania wyników badań niezwykle się dłużył, lecz w końcu nastała ta chwila. Michał przyszedł ze spaceru z małym z kopertą w dłoni.
-Otwórz. - podał mi ją.
-Nie, ty to zrób... - oddałam mu papierowe opakowanie.
-Nie bądź dzieckiem. - wcisnął mi wyniki na siłę. Odetchnęłam głęboko i policzyłam do trzech. Na ostatnią cyferkę rozszarpałam kopertę, wyjmując z niej białą kartkę. Odgięłam ją i zaczytałam się w piśmie.
-I...? - zniecierpliwiony Michał wycierał spocone dłonie w dżinsy. Oczy naszły mi łzami. - Agata... - ponaglał.
-Czekaj. - szukałam wzrokiem odpowiedniej informacji, na temat tego, kto jest biologicznym ojcem.

_____________________________________________________________________

Większość rozdziału pisałam na telefonie, więc przepraszam za jakieś drobne literówki. :((
Kto zaczął już ferie? Ja muszę poczekać jeszcze miesiąc ;x 

Pozdrawiam, Sissi♥

piątek, 10 stycznia 2014

~Rozdział 95~

Huberta nie udało nam się nikomu oddać, więc musiał zadomowić się na tyłach ośrodka. Do tej pory nie wiem, czy obsługa hotelu cokolwiek wie o jego istnieniu, ale nie wnikajmy...
Termin mojego porodu nieubłaganie się zbliżał, a ja czułam się coraz gorzej. Byłam przerażona stanem mojego zdrowia, dlatego szybko pojawiłam się w szpitalu. Doktor bez wahania umieścił mnie w jednej z sal, a ja byłam bliska załamania. Z dzieciątkiem działo się coś niedobrego. Michał spędzał ze mną dnie i noce, ciągle czuwał, zaniedbywał treningi, a przy okazji siebie. Czułam jego obecność i dla mnie było to niesamowicie ważne.
-Mógłbyś chociaż sięgnąć po maszynkę... -oznajmiłam, gładząc jego mocno zarośniętą brodę.
-Nie mam potrzeby. - uśmiechnął się blado. W ogóle, był niemrawy i małomówny. Żaden przytoczony temat nie trwał dłużej niż dwie minuty. Nie pytałam co go trapi, bo znając życie i jego, i tak by mi nie powiedział.
Dni mijały, a z dnia na dzień przybywało mi skurczów. Czułam się okropnie, nie mogłam doczekać się porodu.
Dwudziestego piątego października na świat przyszedł cztero kilogramowy Szczepan. Wszystko udało się pomyślnie, na brzuchu jedynie widniało kilka podłużnych blizn po cesarskim cięciu.
-Jak się czujesz? - ujrzałam wydłużoną szyję Michała zza rogu, która kończyła się uśmiechniętą twarzą.
-Nie mogło być lepiej. - odparłam półśpiąca. Kubiak wręczył mi bukiet kwiatów, które natychmiast włożył do dzbanka z wodą.
-Przystojny jest. - stwierdził dumny tatuś, siadając przy łóżku i obejmując moją dłoń.
-Czemu mnie to nie dziwi... - westchnęłam.
-Jestem z was dumny... - uniósł kąciki ust, co zrobiłam także ja. Bacznie mi się przyglądał, ale ja nie miałam siły walczyć na spojrzenia. Usnęłam, nawet nie wiedząc kiedy.
Obudziłam się, gdy dwaj panowie Kubiakowie, pochłonięci byli poznawaniem siebie nawzajem. Michał liczył małemu nawet palce, a Szczepan ewidentnie sprawdzał jego cierpliwość, krzycząc wniebogłosy.
-Chyba jest głodny. - wtrąciłam.
-Dzięki Bogu, sam byłem bliski płaczu. - siatkarz odetchnął z ulgą i oddał mi dziecko. - To boli? - zapytał po chwili, przypatrując się jak karmię.
-Uwierz, że nie. - odparłam kontynuując czynność. On, jak zahipnotyzowany przypatrywał się całemu zdarzeniu.

Po tygodniu spędzonym w szpitalu, po wykonanych wszystkich możliwych badaniach w końcu zostałam wypuszczona do domu.
-Zawiozę was do Żor, potem wrócę do Spały po resztę twoich ciuchów, bo znając tamtych debili zostawili je w pokoju...
-Ci debile po pierwsze nie mieli klucza. - przerwałam mu, wyciągając kluczyk do pokoju z torebki.
-A.. No to daj mi go, spakuję wszystko i wrócę.
-Przecież to prawie 3 godziny drogi. - zdziwiłam się.
-Masz rację, zdrzemnę się w domu.
-Pojedziesz jutro. - skwitowałam.
-No ok... - westchnął głęboko, pomagając mi wsiąść do auta.
Po drodze zmagaliśmy się ze strasznie marudzącym maluchem i z trudem udawało nam się nad nim zapanować, lecz do Żor dojechaliśmy cali i zdrowi. Ten przyjazny szczęk klucza w zamku przyprawił mnie o wielki uśmiech.
-Zobacz, tutaj możemy urządzić pokój Szczepkowi. Spójrz, okno na podwórko, do tego dosyć spory, co sądzisz? - od razu po wejściu do mieszkania, zaczął planować remonty.
-Ale liczysz się z tym, że będę musiała wyprowadzić się do mamy? - odłożyłam dziecko do prowizorycznego, składanego łóżeczka nabytego w szpitalu. Trzeba wybrać się na porządne zakupy...
-No tak, ale będzie gdzie ulokować szkraba. - wyszczerzył się.
-Najważniejszy jest wózek, łóżeczko i ubranka! No i powoli trzeba będzie myśleć o chrzcie.
-Zrobimy chrzest połączony ze ślubem. - delikatnie poruszył ramionami, obejmując mnie w pasie.
-Myślisz czasem, Kubiak... - poklepałam jego policzek.
-Czasem. - pokreślił i próbował mnie pocałować.
-Żadnego całowania, dopóki nie zgolisz tego buszu. - poklepałam jego policzek.
-Szantaż. - burknął, zamykając się w łazience. Dumna z siebie, ułożyłam się na łóżku, ukradkiem spoglądając na śpiącego Szczepana. Nie mogłam się na niego napatrzeć. Wyobrażałam sobie, jak odprowadzam go w pierwszy dzień szkoły, jego pierwsze oceny, zebrania, może zakocha się w siatkówce, albo koszykówce, albo piłce nożnej, nieważne. Będę wspierać jego pasje i zainteresowania. Będę tolerować dziewczyny, które będzie sprowadzał do domu, denerwować, gdy nie będzie wracał późno do domu. Będę pokazywać mu świat i pomagać spełniać marzenia. Chcę by był szczęśliwy. Chcę żeby miał wszystko czego zapragnie.
-Pasuje? - w drzwiach stanął Misiek.
-Ciszej. - uciszyłam narzeczonego ruchem ręki. - Pasuje. - dodałam unosząc kąciki ust.
-No to tam, na czym skończyliśmy? - zamyślony, podrapał się po karku.
-Idę wziąć prysznic, zerkaj na Szczepana. - poklepałam go po plecach i tym razem ja zakluczyłam się w łazience. Odprężyłam się i jednocześnie przywróciłam do porządku. Tego było mi trzeba.
-Gratulacje dla młodej mamy! - usłyszałam, gdy wyszłam z pomieszczenia. Zaskoczona pdychaodziękowałam jedynie i zmierzyłam wzrokiem wszystkich zgromadzonych w Kubiakowym mieszkaniu.
-Nic nie wiedziałem. Na mnie nie patrz - wyprzedził Misiek.
-Myśleliście, że się nie dowiemy! Ha! - Piotrek pogroził nam palcem. - Chcieliście to ukryć! Ale nasze tajne źródła dają radę...
-Jak się tym posługiwać... - jęknął Zatorski dziubiąc bobasa brzuch, za co zaraz dostał burę od Winiarskiego. - Nie działa... - posmutniał.
-Przestań, będzie miał traumę do końca życia, a nie może być samo przybity jak ty, ma na nazwisko Kubiak. - wciął się Kubi.
-Oja, przegiąłeś. - chlipnął libero.
-Jak się czujesz? - zapytał Winiarski.
-Zamierzałam odpoczywać, ale... - westchnęłam.
-No, ale te tłumoki, kumam... - spojrzał na nich litośnie. Ja wbiłam identyczne spojrzenie w Winiara. - Co?
-Nic. - urwałam.
-Chcę być chrzestnym. - zgłosił się Piotrek.
-Ale... - zaczęłam.
-Ale niech chrzestna będzie jakaś wporzo, 90,60,90, i będzie git!
-Zator, daj temu dziecku spokój, no ja chrzanię... - odezwał się ojciec.
-Bawię się z nim. - odparł siatkarz.
-Ty go tykasz. - zauważył Winiarski.
-A co, mam z nim zacząć piłkę kopać? - pokręcił głową.
-Ale on śpi. - wtrąciłam.
-A dlatego się nie rusza... Wszystko jasne. - libero roześmiał się i usiadł na łóżku. - Ale ogólnie to podobny do Zbyszka, nie?
-Paweł, wyjdź, no ja pierdole... - powiedział Kubiak.
-Michał... - próbowałam go uspokoić.
-Niech stąd wyjdzie, bo mu zajebię w ten przygłupi ryj. - wysyczał przez zęby.
-Dobra, zabieramy się, cześć. - Winiarski pociągnął obydwóch siatkarzy za sobą i wyszli z mieszkania.
-Nie pozbędę się tego z głowy, chcę potwierdzenia, że to dzieko jest moje. - powiedział zdecydowanie.
-Mówiłeś, że... - nie skończyłam.
-Wiem co mówiłem. Ale chcę testów.
Zgodziłam się. Byłam przygotowana na wszystko.

__________________________________________________________________________

Witam w 2014 roku! ;-)

Pozdrawiam, Sissi.♥