Rozchyliłam torbę, z której wyciągnęłam paszport. Przekartkowałam go, z przerażeniem poszukując biletu. Od początku wydawało mi się, że schowałam go do brązowej książeczki, jednak tam go nie było. Wysypałam całą zawartość torby na podłogę i przeszukałam każdy jej zakątek. Otworzyłam portfel, a w oczy rzuciło mi się zdjęcie Michała. Przymknęłam powieki, wzdychając głęboko. Jak się potem okazało, bilet cały czas znajdował się właśnie w skórzanym portelu. Opanowałam sytuację, przywracając się do porządku. Nagle na swoich oczach poczułam czyjeś ciepłe dłonie, które szczelnie zasłaniały mi cały świat. Przeraziłam się i spanikowałam, od razu atakując człowieka z łokcia.
-Agata, spoko, to ja. - syknął znajomy mi głos, a ja zasłoniłam usta rękoma.
-Boziu, Piter, przepraszam, zaskoczyłeś mnie. - rzuciłam się na ratunek siatkarzowi.
-Raczej będę żył, ale moja mama to wnuków się raczej nie doczeka. - posmutniał, a ja skrzywiłam się znacząco. - Co ty tu robisz?
-O to samo mogę zapytać ciebie. - szturchnęłam jego ramię.
-My wracamy z turnieju. - wyszczerzył się. - A ty co, na wycieczkę? - zerknął na moją walizkę.
-Wracam do Anglii. - ucięłam, miażdżąc w dłoni bilet samolotowy.
-Gdzie? - pisnął.
-Do Anglii, nic mnie tutaj nie trzyma. - obojętnie wzruszyłam ramionami.
-Jak to nic nie trzyma? Michał, rodzice, brat, dom... my. - ściszył głos.
-Nie Piotruś... - pogładziłam jego ramię. - Nie ma Michała, ani nas. To wszystko przeminęło z wiatrem, ja i wy musimy zacząć nowe życie. Bez siebie. - zdobyłam się na nikły uśmiech.
-Agatkaa! - usłyszałam radosny pogłos dobiegający zza moich pleców, po czym zaraz odczułam go na swoich plecach, jako Zati robiący za worek ziemniaków. - Jak cię tu przywiało?
-Wyjeżdżam. - pokazałam mu bilet.
-Wracasz do Ferdka? - zapytał, a ja przytaknęłam kiwając głową. - A co z nami?
-Poradzicie sobie. - ukazałam rząd swoich zębów. Obydwoje pokiwali przecząco głowami.
-Odkąd nie ma w kadrze Zbyszka, Michała i ciebie już nic nie jest takie samo. Atmosfera całkowicie się popsuła, przegrywamy mecz za meczem, trener na wszystkich się wyżywa, a Sokal nie wyrabia z papierami. Wszyscy za tobą tęsknią, tylko nie potrafią tego pokazać. - odezwał się Piotrek.
-Muszę iść na odprawę. - ucałowałam obydwóch jednocześnie żegnając się z nimi.
-Zostaw nam chociaż namiary na ciebie. - poprosił Paweł, a ja nabazgroliłam im mój adres oraz telefon kontaktowy. Jeszcze raz życzyłam powodzenia i ruszyłam w stronę długiej kolejki.
Lot minął mi szybko, starałam nie przypominać sobie ile rzeczy właśnie straciłam i odcięłam się od nich, rozpoczynając nowy rozdział w swoim życiu. Na lotnisko wpadła po mnie Susie. Wyściskałyśmy się za wszystkie czasy i opowiadałyśmy ile to przez te kilka miesięcy zdołało się zmienić. Zajechałam pod jej dom odbierając walizkę i wracając do siebie. Żółty garbus cały czas stał na tym samym parkingowym miejscu, lecz krawędź jego drzwi zaczęła lekko zachodzić rdzą. Przejechałam ręką po masce samochodu i wbiegłam na górę. Przekręciłam zamek wchodząc do środka. Pachniało mi sterylnym mieszkaniem, którego nie można porównywać do domu w Polsce. Wyjmując z walizki pierwsze lepsze ciuchy skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam długi, odświeżający prysznic, następnie bezradnie otworzyłam lodówkę, myśląc, że nic w niej nie ma. Myliłam się. Wspaniałomyślna Susie zadbała o wszystko i mogłam delektować się odgrzewanymi kotletami.
Na drugi dzień pojawiłam się w pracy. Personel przywitał mnie bardzo uprzejmie, pojawiło się kilku nowych stażystów, a ja chciałam tylko porozmawiać z ordynatorem.
-Dzień dobry, można? - wychyliłam się zza białych drzwi.
-Pani Agata, proszę bardzo. - uśmiechnął się promiennie, wskazując krzesło tuż przed nim. - Co panią tu sprowadza?
-Chciałabym wrócić do pracy. - odparłam krótko.
-A co z pracą z reprezentacją? - zaciekawił się.
-Wynikło kilka drobnych nieporozumień i musiałam odmówić współpracy... - spuściłam głowę.
-Wie pani, że tutaj posada zawsze będzie na panią czekać...
-Wiem. - ucięłam. - Ale jest jeszcze jedna sprawa...
-Tak?
-Jestem w ciąży. - wydukałam, a oczy ordynatora wyraźnie się powiększyły. - Niedługo i tak musiałabym pójść na urlop...
-Nie ma sprawy. - wzruszył ramionami. - Jak narazie lekarzy ortopedów mamy pod dostatkiem, więc nie masz się o co martwić.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się lekko.
-Chce pani spisać umowę teraz, czy później? - zapytał.
-Teraz. - odrzekłam, pstrykając zielono-białym długopisem. Machnęłam kilka parafek, ciesząc się, że tak łatwo udało mi się wszystko sprowadzić na prostą linię.
Wieczór jak zwykle spędzałam w towarzystwie Susie, opowiadając kolejne historie, które miały miejsce w reprezentacji. Na samo wspomnienie chciało mi się śmiać i jednocześnie ryczeć. Przypomniałam sobie niedowład Pita i reklamówki Pawła. Jak wszyscy razem uciekaliśmy przed dzikiem, który potem okazał się psem. Ile bajecznych przygód przeżyłam razem z nimi. Nigdy nie pozwolę im zniknąć. Nigdy...
-Ktoś pukał? - zapytała zdziwiona Susie. Było już przed dwudziestą trzecią.
-Pójdę zobaczyć... - po cichu zwlekłam się z kanapy i na palcach doszłam do wejścia. Zerknęłam przez "judasza", a moim oczom ukazały się czerwone kwiaty. Z impetem otworzyłam drzwi i ujrzałam cały bukiet pięknych róż.
-Agata, spoko, to ja. - syknął znajomy mi głos, a ja zasłoniłam usta rękoma.
-Boziu, Piter, przepraszam, zaskoczyłeś mnie. - rzuciłam się na ratunek siatkarzowi.
-Raczej będę żył, ale moja mama to wnuków się raczej nie doczeka. - posmutniał, a ja skrzywiłam się znacząco. - Co ty tu robisz?
-O to samo mogę zapytać ciebie. - szturchnęłam jego ramię.
-My wracamy z turnieju. - wyszczerzył się. - A ty co, na wycieczkę? - zerknął na moją walizkę.
-Wracam do Anglii. - ucięłam, miażdżąc w dłoni bilet samolotowy.
-Gdzie? - pisnął.
-Do Anglii, nic mnie tutaj nie trzyma. - obojętnie wzruszyłam ramionami.
-Jak to nic nie trzyma? Michał, rodzice, brat, dom... my. - ściszył głos.
-Nie Piotruś... - pogładziłam jego ramię. - Nie ma Michała, ani nas. To wszystko przeminęło z wiatrem, ja i wy musimy zacząć nowe życie. Bez siebie. - zdobyłam się na nikły uśmiech.
-Agatkaa! - usłyszałam radosny pogłos dobiegający zza moich pleców, po czym zaraz odczułam go na swoich plecach, jako Zati robiący za worek ziemniaków. - Jak cię tu przywiało?
-Wyjeżdżam. - pokazałam mu bilet.
-Wracasz do Ferdka? - zapytał, a ja przytaknęłam kiwając głową. - A co z nami?
-Poradzicie sobie. - ukazałam rząd swoich zębów. Obydwoje pokiwali przecząco głowami.
-Odkąd nie ma w kadrze Zbyszka, Michała i ciebie już nic nie jest takie samo. Atmosfera całkowicie się popsuła, przegrywamy mecz za meczem, trener na wszystkich się wyżywa, a Sokal nie wyrabia z papierami. Wszyscy za tobą tęsknią, tylko nie potrafią tego pokazać. - odezwał się Piotrek.
-Muszę iść na odprawę. - ucałowałam obydwóch jednocześnie żegnając się z nimi.
-Zostaw nam chociaż namiary na ciebie. - poprosił Paweł, a ja nabazgroliłam im mój adres oraz telefon kontaktowy. Jeszcze raz życzyłam powodzenia i ruszyłam w stronę długiej kolejki.
Lot minął mi szybko, starałam nie przypominać sobie ile rzeczy właśnie straciłam i odcięłam się od nich, rozpoczynając nowy rozdział w swoim życiu. Na lotnisko wpadła po mnie Susie. Wyściskałyśmy się za wszystkie czasy i opowiadałyśmy ile to przez te kilka miesięcy zdołało się zmienić. Zajechałam pod jej dom odbierając walizkę i wracając do siebie. Żółty garbus cały czas stał na tym samym parkingowym miejscu, lecz krawędź jego drzwi zaczęła lekko zachodzić rdzą. Przejechałam ręką po masce samochodu i wbiegłam na górę. Przekręciłam zamek wchodząc do środka. Pachniało mi sterylnym mieszkaniem, którego nie można porównywać do domu w Polsce. Wyjmując z walizki pierwsze lepsze ciuchy skierowałam się do łazienki, gdzie wzięłam długi, odświeżający prysznic, następnie bezradnie otworzyłam lodówkę, myśląc, że nic w niej nie ma. Myliłam się. Wspaniałomyślna Susie zadbała o wszystko i mogłam delektować się odgrzewanymi kotletami.
Na drugi dzień pojawiłam się w pracy. Personel przywitał mnie bardzo uprzejmie, pojawiło się kilku nowych stażystów, a ja chciałam tylko porozmawiać z ordynatorem.
-Dzień dobry, można? - wychyliłam się zza białych drzwi.
-Pani Agata, proszę bardzo. - uśmiechnął się promiennie, wskazując krzesło tuż przed nim. - Co panią tu sprowadza?
-Chciałabym wrócić do pracy. - odparłam krótko.
-A co z pracą z reprezentacją? - zaciekawił się.
-Wynikło kilka drobnych nieporozumień i musiałam odmówić współpracy... - spuściłam głowę.
-Wie pani, że tutaj posada zawsze będzie na panią czekać...
-Wiem. - ucięłam. - Ale jest jeszcze jedna sprawa...
-Tak?
-Jestem w ciąży. - wydukałam, a oczy ordynatora wyraźnie się powiększyły. - Niedługo i tak musiałabym pójść na urlop...
-Nie ma sprawy. - wzruszył ramionami. - Jak narazie lekarzy ortopedów mamy pod dostatkiem, więc nie masz się o co martwić.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się lekko.
-Chce pani spisać umowę teraz, czy później? - zapytał.
-Teraz. - odrzekłam, pstrykając zielono-białym długopisem. Machnęłam kilka parafek, ciesząc się, że tak łatwo udało mi się wszystko sprowadzić na prostą linię.
Wieczór jak zwykle spędzałam w towarzystwie Susie, opowiadając kolejne historie, które miały miejsce w reprezentacji. Na samo wspomnienie chciało mi się śmiać i jednocześnie ryczeć. Przypomniałam sobie niedowład Pita i reklamówki Pawła. Jak wszyscy razem uciekaliśmy przed dzikiem, który potem okazał się psem. Ile bajecznych przygód przeżyłam razem z nimi. Nigdy nie pozwolę im zniknąć. Nigdy...
-Ktoś pukał? - zapytała zdziwiona Susie. Było już przed dwudziestą trzecią.
-Pójdę zobaczyć... - po cichu zwlekłam się z kanapy i na palcach doszłam do wejścia. Zerknęłam przez "judasza", a moim oczom ukazały się czerwone kwiaty. Z impetem otworzyłam drzwi i ujrzałam cały bukiet pięknych róż.
________________________________________________________________________
Tak bardzo przepraszam Was misiołki! :c
Na wakacjach tak się rozleniwiłam, że ju nawet pisać nie umiem... Nic nie jest takie super jak kiedyś. :c
Te upały wyciągnęły ze mnie wenę! Tak!
Pozdrawiam, znużona Sissi. ♥