czwartek, 20 lutego 2014

~Epilog~

-Agata! - usłyszałam radosny krzyk, wydobywający się od wejścia do mieszkania. Wyjrzałam zza ściany zaciekawiona co niedługo się stanie. - Jedziemy do Włoch! - moja lewa brew uniosła się do góry.
-Co proszę? - parsknęłam.
-Jedziemy do Włoch, chcą ze mną podpisać kontrakt! Rozumiesz to?! Włochy!
-Ale... - nie dokończyłam.
-Nie ma "ale", Szczepek już jest kumaty! - roześmiał się. - Mieszkanie dostanę od klubu, język w tych czasach to też nie problem! A poza tym, ten śródziemnomorski klimat... - rozmarzył się.
Miał rację, moje wątpliwości rozwiały się, a mąż siatkarz w końcu do czegoś zobowiązuje. Nic nie miałam do gadania, bo przecież musiał się rozwijać...


Do Maceraty wyjechaliśmy dokładnie pierwszego września. Początki wiadomo, zawsze bywają trudne; napotkałam kilka barier językowych albo problem z klimatyzacją w domu. Potem jednak zaaklimatyzowaliśmy się, poznaliśmy nowych przyjaciół, lecz z tymi z Polski również utrzymywaliśmy kontakt. Michała nie było w domu całymi dniami, pracował zaciekle, a ja zajmowałam sie domem. Nie satysfakcjonowało mnie to do końca, ale nie miałam innego wyjścia.
We Włoszech spędziliśmy trzy cudowne sezony, po czym postanowiliśmy, że znów wrócimy do Polski. Lecz w międzyczasie na świat przyszła jeszcze jedna Kubiakowa istota-Marysia. W ten oto sposób, w powiększonej wersji wróciliśmy do ojczyzny.

Dzieci podrosły, Szczepan poszedł w ślady ojca i rozpoczął karierę siatkarską, Marysia natomiast została dziennikarką. Michał po zakończeniu swojej drogi zawodnika, wskoczył na fotel trenera i sprawował rządy nad drużyną z Jastrzębia, a co za tym idzie, wróciiśmy na stare śmieci. Marzeniem Szczepana było dostanie się do kadry reprezentacyjnej, ale nie chciał, by cokolwiek zawdzięczał dzięki ojcu i nazwisku. Do wszystkiego chciał dojść własnymi umiejętnościami i ambicjami.
Ja pracowałam jako rehabilitant w szpitalu i od kilku lat wszystko układało się harmonijnie.


Na jednym z uroczystych obiadów, gdzie zebrała się cała rodzina, Szczepan przyszedł ze swoją nowozapoznaną dziewczyną. Przedstawił nam ją, a jak się potem okazało... Pracowała jako lekarz w sztabie. Czy to już nie przypomina jakiegoś scenariusza? Oby im od początku do końca przypominało to Siatkarskie sny...

*.*.*

-Ej, bo to kurde nie jest śmieszne. 
Co nie jest śmieszne, Piotruś?
-Ciągle tylko Kubiak, Agata, Agata, Agata, Kubiak, Agata. My tutaj już nic nie znaczymy?! 
Sorry, ale to oni mieli tutaj główne role. 
-Ale my też się pojawialiśmy, hm?!
Dobra... Opowiedz co u Ciebie słychać.
-Nie lubię się przechwalać, ale dla Ciebie zrobię wyjątek. Pojechałem sobie do Rosji, tam zarobiłem kupę szmalu, zaręczyłem się z Susie, niedługo bierzemy ślub, dlatego wróciłem do Rzeszowa, niedowłady już mnie nie męczą, bo Susie robi mi wieczorne masaże, wiesz, to serio pomaga! 
Okej. Co u innych?
-Żyja. Chyba.
To tak się interesujesz kumplami właśnie!
-Jeju, co ja mam za nimi latać, jak za dzidziusiami?!
Trochę uwagi zawsze możesz im poświęcić...
-Tak jak Ty mi? Dobre sobie... Pf.
Będziesz mi wypominać do końca życia? Kto Cię zrobił gwiazdą tego bloga? Kto wygrał ankietę dzięki mnie? Kto zrobił tak, że całe siatkarskie społeczeństwo widzi w Tobie tylko ciapę miewającą niedowłady?
-Ojaaaaacie, no dzięki bardzo, wiesz...
Beze mnie byłbyś takim szarym Piotrkiem Nowakowskim.
-Beze mnie, moja droga, to ten blog nie wzniósłby się na takie wyżyny!
Oczywiście, ale to JA Cię wykreowałam...
-Ej, nie widzieliście mojej walizki? Albo reklamówki... Albo... Czegokolwiek... Jeju, moje życie nie ma sensu. 


_____________________________________________________________________
________________________________________________________
__________________________________________
___________________________
______________
______
__
_

The End




Dacie wiarę, że to już koniec? Bo ja pisząc ostatnie zdanie, niedowierzałam.
Kurczę, poświęciłam temu opowiadaniu kawał czasu. To był mój taki pupilek wśród wszystkich blogów, zawsze przyjemnością było pisanie dla Was rozdziałów, czy wymyślanie nowych epickich tekstów. Poczułam, że staliście się moją jakby rodziną, która zawsze przeczyta moje wypociny nie zależnie od tego jakie by one nie były, albo skrytykuje za to, że w ostatnim czasie tak bardzo dałam ciała. Nie wiedziałam, że dodając pierwszy rozdział Siatkarskich tak bardzo się z tym wszystkim zżyję. To stało się codziennością, czymś, bez czego nie mógł istnieć dzień. Pisanie epizodów, to jakby przeniesienie w inny świat, ten lepszy; oderwanie się od rzeczywistości, często zapomnienie o problemach. Tutaj mogłam być kimkolwiek tylko chcę. Podzieliłam się z Wami miłością do siatkówki i pisania, poczuciem humoru, pomysłowością. W moim tajnym dokumencie mam zapisane najlepsze komentarze od Was, które dodawały mi otuchy i wiary w siebie. ;)) Wiedziałam, że to dzięki Wam piszę to wszystko i ma to sens.
Dziękuję Wam za wszystko. Za to, że byliście, jesteście i mam nadzieję będziecie.
Przygodę z blogowaniem będę kontynuować, ale "siatkarskie sny" na zawsze zostaną tym opowiadaniem, które zapamiętam na zawsze i czuję, że dość często będę do nich powracać.
Jej, dobra, koniec tych wywodów, bo serio mam spocone oczy.;(
Jeszcze raz dzięki, dzięki, dzięki, dzięki!

Ostatni raz na tym blogu napiszę...
Pozdrawiam, Sissi♥




Gdy Ignaczak piłkę odbiera, to Zatorski na ławce trenera poniewiera, lecz jak Ziomek nam wystawi, to się atakujący w niebiosach sławi. Możdżon blokuje, świat zawojuje, a Winiarski ma odbiór wcale nie płaski, więc piłka leci do Zagumnego, on już wie co z nią zrobić, dla niego nic w tym trudnego. Będzie kiwka, zwód wspaniały, a potem w blasku fleszy moment chwały. Trener Andrea na nas się drze, ale to tylko pomaga naszej grze. Agata siedzi jak na szpilkach, jej brzuch jest wtedy cały w motylkach. Kuraś nasz guru, znów ze środka atakuje, niech powiedzą tylko, że my to zwykłe...
-Piotrek! - Igła przerwał jego genialny trans.
-Zbóje! Bartman i jego ręka nadzwyczaj mocna, wbija piłkę w parkiet, niczym w lato nadchodząca fala gorąca. Kubiak w trybuny za żołędziami poszedł, aż tłum ludzi momentalnie się rozszedł. Kogoś pominąłem w tej rymowance, jaką nawinąłem? O sobie już raczej nie będę wspominał, czyli to już chyba ostateczny finał...











poniedziałek, 17 lutego 2014

~Rozdział 98~

-Stanisław Nowakowski... To chyba żadni krewni tego półgłówka, nie? - zapytał Kubiak, spoglądając na nazwisko wypisane na karteczce.
-Skąd mam wiedzieć. - burknęłam wysiadając z auta i kierując się w stronę klatki schodowej.
-Zdziwią się. - nopomknął, dochodząc do mnie. Wcisnął odpowiednią cyferkę w domofonie i czekaliśmy na reakcję.
-Ale popatrz, co chcesz im powiedzieć? "Dzień dobry, podmienili nam dziecko w szpitalu, oddawajcie je...".
-Kto tam? - usłyszeliśmy zmodyfikowany głos, który przerwał odgrywanie mojej scenki.
-Dzień dobry, ja nazywam się Michał Kubiak. Razem z moją narzeczoną mamy sprawę związaną z państwa dzieckiem. - wyrecytował.
-Naszym dzieckiem? - zdziwiła się kobieta.
-Tego nie da się rozwiązać przez domofon...
-Dobrze, jeśli tak... - usłyszeliśmy szczęk otwieranego zamka, po czym powędrowaliśmy na górę pod właściwe mieszkanie. Otworzyła nam młoda kobieta, która z małym przerażeniem zmierzyła nas wzrokiem od góry do dołu.
-Słucham? - ukryła się za drzwiami.
-Czy urodziła pani swojego syna dwudziestego piątego października, w szpitalu na ulicy Dąbrowskiego? - zapytał Misiek.
-Tak... - odparła niepewnie.
-Pomimo wszystkiego dobrze się składa... Gdyż nasz syn - wskazał na Szczepana. - Urodził się w tym samym czasie. Otóż szpital wykazał się szczególną niedbałością i zamienił troje dzieci urodzonych w tamtym okresie.
-Ale jak to? - kobieta jeszcze bardziej się przeraziła. Michał wymownie spojrzał wgłąb mieszkania, a do niej dopiero wtedy dotarło, żeby odbyć tę rozmowę w środku, a nie poprzez próg.
Razem z siatkarzem wszystko jej dokładnie wytłumaczyliśmy i zwróciliśmy się z prośbą wykonania badań DNA. Ta rodzina, jak i dwie pozostałe nie wykazały się chęcią zbadania swoich pociech. Tłumaczyli się tym, iż za długi czas upłynął od narodzenia, a oni sami zdążyli przywiązać się do malucha. Wtedy do nas też coś dotarło. Będziemy kochać Szczepana tak samo, pomimo tego, w jakiej rodzinie wychowuje się nasz biologiczny syn. Obiecaliśmy też, że będziemy w kontakcie razem z tamtymi rodzinami.
-Ciekawe, co kiedyś powie na to wszystko Szczepan.
-Masz zamiar w przyszłości powiedzieć mu, że jego biologiczna rodzina żyje możliwe, że z naszym dzieckiem, kilkanaście kilometrów stąd? - zapytałam.
-A chcesz żeby całe życie żył w kłamstwie?
-Chyba tak właśnie wolę... - mruknęłam i odłożyłam syna na tylnie siedzenie auta. Michał zdziwił się lekko, lecz już bez słowa usiadł za kierownicą.

~***~

Zaczął się sezon reprezentacyjny, Michała znów przez miesiące nie było w domu, opiekę nad malcem musiałam sprawować sama. Razem z nim śledziłam mecze w telewizji; chciałam aby od małego zaszczepił się pasją do siatkówki. Patrząc na te znane twarze siatkarzy tęskniłam za nimi, bo chciałabym żeby te czasy, przypominające siatkarskie sny powróciły... Pomimo tego, jak to się wszystko skończyło, powtórzyłabym to bez wahania, a w niektórych sytuacjach może postąpiła inaczej. Ale teraz nie ma co gdybać, trzeba żyć dalej, bo ma się dla kogo. Jeśli będę żyła przeszłością, nie będę mogła cieszyć się teraźniejszością, a co za tym idzie, jeszcze bardziej spieprzyć przyszłość. A na takie błędy nie ma miejsca. 

___________________________________________________________________________

To jest jakiś wstęp do epilogu. Tak kochani, dobrze czytacie, epilogu......... :(( Piszę to z ciężkim sercem, ale wszystko co dobre, szybko się kończy. Zostawiłam tutaj kawał swojego serca, poczucia humoru, łez i poświęcenia. Ale wywodzić i wspominać będziemy przy następnym rozdziale. Zakończyłam rozdział tak szybko, bo nie chciałam kończyć bloga już teraz, a jedynie trochę Was wprowadzić... Niestety.

Pozdrawiam, Sissi♥

niedziela, 2 lutego 2014

~Rozdział 97~

-Gdzie tu jest coś o tym cholernym ojcostwie... - syknęłam przez zęby.
-Daj to. - zniecierpliwiony Michał wyrwał mi kartkę z rąk, poprawił okulary na nosie i szybko prześledził każdą linijkę tekstu. Z głośnym oddźwiękiem połknęłam ślinę. - Kompletnie nie wiem o co tu chodzi... - dodal po chwili.
-Przeczytaj dokładnie, przecież musi coś być tam napisane... - obydwoje usiedliśmy na kanapie, a Michał na głos czytał całe wyniki. Wreszcie zamilkł. - Co? - przejęłam się. On spojrzał na mnie ze łzami w oczach. - Co...? - powtórzyłam.
-Żaden z podanych zapisów DNA nie jest zgodny z materiałem genetycznym dziecka... - wyrecytował i z trzęsącymi się rękoma odłożył kartkę na stół.
-Jak to? - ta informacja nie mogła do mnie dotrzeć.
-Z kim jeszcze? - po jego policzku pociekła pojedyncza łza.
-Michał, z nikim! - krzyknęłam.
-Ładnie się bawisz... - parsknął, ocierając twarz.
-Proszę cię, to nie jest śmieszne. Naprawdę nie wiem co to oznacza... - schowałam twarz w dłoniach.
-Albo jest ktoś trzeci, albo oni się pomylili.
-Oni się pomylili. - ucięłam krótko. - Przecież się zdarza, prawda? - zatlił się promyk nadziei.
-Więc trzeba powtórzyć testy. - wywnioskował siatkarz.
-Pojedźmy do tej instytucji, hmm? Może dowiemy się czegoś jeszcze...
-A co ze Zbyszkiem? - zapytał.
-Będziemy myśleć potem, idę ubrać Szczepka. - westchnęłam głęboko i zaszyłam się w pokoju małego. Odpowiednio go ubrałam i włożyłam do nosidełka. Na szczęście się nie obudził. Michał także był już gotowy do drogi.
-Serio nie wiedziałem, że kiedykolwiek będę przechodził przez takie rzeczy... - pokręcił głową odbierając ode mnie dziecko. Najbliższy punkt badań DNA był w Rybniku i tam też się przedostaliśmy. W recepcji powitała nas miła pielęgniarka.
-W czym mogę pomóc? - zapytała z uśmiechem.
-Chcemy wyjaśnić pewne zajście... - wyjęłam z kieszeni kartkę z wynikami ojcostwa. Ona ze skupieniem wczytała się w tekst i pokiwała głową.
-Rozumiem, że dziwi państwo fakt, iż żaden z mężczyzn podanych tutaj nie jest biologicznym ojcem, tak?
-Bingo. - mruknął Kubiak.
-Dobrze, zapraszam więc, można sobie usiąść, ja zawołam doktora. - wskazała na podłużne, blado różowe kanapy w poczekalni. Wszędzie ulotki na temat chorób wenerycznych, antykoncepcji i przygotowaniem przed narodzinami. Wszędzie dzieci. Po chwili podszedł do nas wysoki mężczyzna w białym fartuchu.
-Witam, doktor Malczuk, co państwa do nas sprowadza? - zapytał, a ja podstawiłam mu pod nos tę samą kartkę. Również przeczytał wszystko dokładnie. - Rozumiem, zapraszam do gabinetu. - wskazał na drzwi po drugiej stronie korytarza i udaliśmy się do pomieszczenia, po czym usiedliśmy na przeciwko siebie. - Wiem, że za pewne bardzo zmartwiła państwa ta nowina.
-Owszem. - wtrąciłam.
-Nie jesteście państwo pierwszym takim przykładem... Powiem, iż są dwie możliwości. Zalecam badania DNA również matce, gdyż jak wiadomo w tych czasach niczego nie można być pewnym. A po drugie, jest pani pewna, że poza tymi dwoma mężczyznami już z nikim pani nie współżyła?
-Nie. - odpowiedziałam surowo.
-Dobrze, dlatego możemy jeszcze raz powtórzyć wyniki. Ja jednak jestem za pierwszą metodą.
-To oznacza, że mój syn, tak naprawdę może nie być mój? - przeraziłam się. Doktor pokiwał twierdząco głową.
-Ktoś podmienił nam syna? - wtrącił Misiek.
-Nic pewnego, ale i takie przypadki się zdarzały. Dlatego, lepiej się upewnić. - skwitował, a my podziękowaliśmy za informację. Mężczyzna skierował nas od razu do specjalnego pokoju, w którym owe badania się wykonywało. Michał został na zewnątrz z małym, a ja oddałam próbkę swojej śliny.
-Długo będę musiała czekać na wyniki? - zapytałam.
-Do godziny wszystko powinno być jasne. - odrzekła kobieta, a ja podziękowałam i wróciłam do chłopaków.
-I? - zapytał Michał.
-Za godzinę powinna być diagnoza. - westchnęłam opadając na sofę. - To niedorzeczne, żeby podmieniono nam dziecko.
-Myślałem, że takie rzeczy tylko w filmach. - dodał. - Ale wszystko będzie dobrze. - delikatnie objął mnie ramieniem. Dziwnie mi o tym mówić, ale pomimo tego, że jest moim narzeczonym trudno mi jest przebywać w jego towarzystwie. Mam nadzieję, że to chwilowe i spowodowane całą tą ojcowską bieganiną, ale jak narazie bardziej się Michała boję, aniżeli czuję z nim bezpiecznie. Choć rzecz biorąc, ta jego ciepła dłoń która mnie objęła zaplusowała...
-Pójdę na spacer z młodym, widzę, że już się obudził... - Kubi posłał krótki uśmiech i wyszedł z przychodni. W poczekalni zostałam sama jak palec, na poczekalni nie było żywej duszy, jedynie co jakiś czas przechadzający się lekarze. Cały ten nastrój nie napawał mnie jakoś optymizmem, ale trzeba być twardym.
-Pani Werner? - usłyszałam kobiecy głos z gabinetu.
-Tak. - nerwowo podniosłam się z krzesełka.
-Zapraszam do mnie... - przywołała mnie ręką. Westchnęłam głęboko i ruszyłam w jej stronę. Weszłam do pomieszczenia zamykając za sobą drzwi, a kobieta nakazała, abym usiadła na krzesełku przed nią.
-Pani Agato... - zaczęła, kartkując plik papierów. - Powiem tak...
Wielka gula stanęła w moim gardle.
-Materiał genetyczny dziecka nie jest zgodny z pani DNA.
-Jak to?! - wybałuszyłam oczy.
-Przykro mi, w tej sprawie zawinił szpital.
Załamałam się. Teraz, szukać mojego dziecka, to jak szukać igły w stogu siana. Wszystko wokół zaczęło się kręcić, nie wiedziałam co się ze mną dzieje.
-Pani Agato... Pani Agato! - usłyszałam jakby echo.

-Nareszcie. - otworzyłam oczy i jak przez mgłę zobaczyłam Michała trzymającego moją dłoń w pobliżu ust.
-Misiek... - szepnęłam bezsilnie.
-Wszystko wiem, spokojnie... - odgarnął niesforne kosmyki włosów z mojej twarzy.
-Gdzie Szczepek? - zapytałam.
-Pielęgniarki się nim zajmują. - odparł. - Dzwoniłem już do tego szpitala, przejrzą wszystkie kartoteki, znajdziemy nasze dziecko.
Słowo "nasze" zadudniło w mojej głowie. Chociaż potem i tak stwierdziłam, że będzie robił sceny i próbował domyśleć się, kto jest ojcem. Ale nie psujmy tej idealnej chwili.
-Uda nam się! - mrugnął okiem i posłał uśmiech. Ja także odwzajemniłam gest. - Idę powiedzieć lekarzowi, że odzyskałaś przytomność. - powiedział i wyszedł z sali. Przeżyłam niemały szok, jeśli zemdlałam pierwszy raz w życiu.
Po półgodzinie mogłam już wyjść z przychodni i wrócić do domu. Lekarze ze szpitala mieli zadzwonić jeśli tylko się czegoś dowiedzą. Mam nadzieję, że zrobią to jak najszybciej.
-To ja nie wiem, jak oni tutaj mogli się dopatrzeć podobieństwa do kogokolwiek, skoro dziecko jest niczyje. - prychnął Michał.
-Wiesz jak to jest, każdemu to mówisz. - wsiadłam do auta zamykając drzwi.
-Skoro nie jest podobny, to nie jest, po co drązyć. - burknął odpalając samochód. - Tylko podnoszą człowiekowi ciśnienie..
-Spoko. - położyłam rękę na jego karku. Wiem, że to lubi. A przynajmniej lubił... Zawsze przechodziły go ciarki. Uśmiechnął się tylko pod nosem i ruszył z parkingowego miejsca. Te trasy pomiędzy szpitalami, domem i przychodniami potrafią czlowieka wymęczyć...

-Telefon dzwoni! - Misiek wbiegł do salonu jak oparzony.
-To odbierz! - wskoczyłam na kanapę.
-Cykam się... - skrzywił się spoglądając na komórkę.
-Odbierz do cholery! - wrzasnęłam, a on kliknął zieloną słuchawkę.
-Tak?... Tak... Tak... Aha... Czyli macie namiary?... Aha... Cieszymy się... Dziękujemy, do usłyszenia. - skończył połączenie.
-Wiedzą gdzie on jest?!
-Dał mi trzy nazwiska, mamy niezłą misję. - odetchnął głęboko.
-Jezuu... - rzuciłam się na kanapę. Z jednej strony kamień spadł mi z serca, ale z drugiej byłam świadoma tego, że przed nami jeszcze długa droga i dużo poszukiwań.

__________________________________________________________________

Jeju, wiem, że znowu krótko, że znowu przerwa, i znowu odwalam manianę ;o ale tyle kontuzji mi się w międzyczasie naroiło, że to koniec. :((( Najpierw wybiłam palca, z którym męczyłam się dobry tydzień, potem potłukłam kolano, a na koniec się przeziębiłam, także nieźle, nie? ;o 
już luty, jak ten czas zapierdziela... ;//

można follow'ować! :D ------>  http://instagram.com/kasiaszek/# <-------


nutka na dziś! :3

Pozdrawiam, Sissi. ♥