Zapraszam! :*
Btw. Brat zjechał mój rozdział, bo za dużo przeklinałam... Sorry, już nie będę!
Dafuq wgl, czemu czytasz mojego bloga?!
~***~
Powiedzmy sobie szczerze. Wszyscy na około nawalili nie dokańczając swojej misji. Bo Bartman chciał pogodzić Miśka z Agatą i Piotruś chciał to zrobić. I Agatka chciała uciec przed miłością, i Michaś. Brak komunikacji i kłótnie, to zaowocowało jeszcze większymi problemami. Co z tym zrobić? Próbować naprawić. Ale czy to ma jakikolwiek sens, skoro żadna ze stron nie jest świadoma swoich poczynań? Tak bardzo zepsuć i tyle przegrać...
-Gdzie ona może być? - zapytał Michał, siadając na blaszanej podłodze furgonetki.
-Nie wiem stary... - odparł Zbyszek, spoczywając na przeciwko. - Naprawdę nie wiem...
-Ale jebać to, dlaczego ja się martwię w ogóle! Przecież ona nic już dla mnie nie znaczy...
-Znaczy Michał. O wiele więcej niż myślisz. Kochasz ją, ale ty nie potrafisz przyjąć tego do świadomości kretynie!
-Przyjąłem do świadomości to, że mnie zdradziła! Z tobą! To jest wystarczające... - dodał po cichu. - Zawieźcie mnie do domu, mam już dość wszystkiego.
-Ty masz dość?! Kurde, stary! Weź się w garść! Wolisz użalać się nad sobą i ciągle wypominać mi jeden wybryk, który nic nie znaczył?! Ja mam dość, ciebie i twojego ględzenia! Przeprosiłem cię, tak?! Ale twoja rypana w tyłek duma nie pozwala ci się pogodzić... Zamiast walczyć, masz wszystko w dupie! Co z ciebie za facet do cholery?!
-Proszę cię - prychnął przyjmujący. - Kim ty jesteś, że mnie oceniasz? Przyjacielem? Może kiedyś...
-Nie chodzi mi o przyjaźń. Chodzi mi o miłość dwóch najlepiej pasujących do siebie ludzi...
-Skończ...
-Skończ? Serio jesteś nienormalny.
-Weź pod uwagę to, że ja straciłem jakąkolwiek motywację.
-Ciąża nie jest tą motywacją?!
Hej! Akcja stop! Zbyszku, pomyliłeś scenariusze, ta kłótnia potoczyła się za daleko!
-Jaka ciąża? - zaśmiał się Michał, lecz po chwili całkowicie zdezorientowany i jednocześnie przerażony zgromił kolegę wzrokiem. - Jaka kurwa ciąża?! - podniósł głos. Do Bartmana dopiero teraz doszło co tak naprawdę powiedział. Tak to jest, gdy nie umie się trzymać języka za zębami w tych najważniejszych momentach.
-Myślałem, że wiesz... - atakujący zdziwił się znacząco.
-O czym?! Agata jest w ciąży?!
-Podobno...
-Powiedz mi wszystko co wiesz... - w kubiakowych oczach pojawiły się łzy. Łzy niemocy, zdenerwowania, przerażenia, strachu i jednoczesnej minimalnej radości.
-Piotrek był jej głównym powiernikiem. Wszędzie z nią łaził, zawsze z nią był, wszystko wiedział. Nawet do lekarza z nią poszedł, jeszcze w Wenezueli... Podobno kiedy wparowała do naszego pokoju, kiedy... Wiesz - skinął głową znacząco - Chciała ci o tym powiedzieć...
Po policzku Michała spłynęła samotna słona kropelka, wytyczając potoczek kolejnym.
-Kogo to dziecko? - wypalił przyjmujący.
-Twoje! - krzyknął Zbyszek, wcale niepewny swoich słów.
-Wiesz który miesiąc? - siatkarz otarł szybko twarz rękawem.
-Nie... - odparł brunet. - Dlatego pogadaj z nią...
Michał powoli pokiwał głową.
Perspektywa Piotrka
Wszystkich poinformowałem o niepowodzeniu akcji. Ale kochaani, to nie koniec naszej przygody! To dopiero początek! Zjebi nie odbiera telefonu, dlatego jestem zdany na informatora-Igłę i siebie. W sumie to tylko sobie ufam, ale jakieś plecy zawsze warto mieć, ażeby mieć na kogo zwalić winę, nie? No.
Szybko zapakowałem Agatkę do auta pod pretekstem... W sumie nie było pretekstu, po prostu ją tam zaciągnąłem. A ile krzyku przy tym było!
Powracamy do Agatki
Tak bardzo nie rozumiem tej sytuacji. Po prostu nie umiem ogarnąć jej rozumem. Przyjeżdżamy do Żor, tam nie zastajemy Michała, dlatego Nowakowski pakuje mnie do samochodu i każe się nie odzywać. No ej, wypraszam sobie! Co to ma być?! A tyle kilometrów autem w jeden dzień, nie zrobiłam chyba jeszcze przez całe życie. Pędziliśmy przez te polskie autostrady jak szaleni, a w radiu ciągle pobrzękiwały rytmy disco, których tak bardzo miałam już dość.
-Zaśpiewaj ze mną! Hej, czy ty wiesz, że ja się w tobie kochaam, hej czy ty wiesz, że to poważna rzecz! - Piter darł się na całe gardło, poozbawiając mnie przy tym jakiegokolwiek słuchu.
-Proszę cię... - jęknęłam, przysłaniając uszy rękoma.
-Co, nieładnie? - posmutniał. - Dobij mnie, proszę, masz okazję. Dobij swojego przyjaciela, kopnij leżącego! Tak!
-Zamknij się już, Piotrek!
-Piotrek. Groźnie. - zawył, a ja podgłośniłam radio z bezradności. Wolałam to, aniżeli jego teksty. Po niecałych piętnastu minutach dalszej jazdy, zastał nas niesamowity korek, który w ogóle się nie zmniejszał.
-Ciekawe co się tam stało... - powiedziałam pod nosem.
-Z tego co widzę, to jakiś wypadek. - odparł siatkarz.
-To spędzimy tutaj całą noc. - dodałam załamana, odpinając pasy bezpieczeństwa i wygodnie usadawiając się na siedzeniu. Wyjęłam płytę z odtwarzacza i włączyłam normalne radio. W koncu zabrzmiały ludzkie rytmy. Co chwila przejeżdżaliśmy kilka metrów zbliżając się do całego powodu zamieszania. Zderzenie furgonetki z autem osobowym. Wszędzie porozsypywane szkło, migające pomarańczowe światła, służba ratunkowa i zbiorowisko osób wokół wypadku. Obowiązywał ruch wahadłowy, a dzięki naszemu szczęściu łańcuch przepuszczonych samochodów z naszego pasa skończył się właśnie na nas... Tyle przegrać.
-Ty, niezła stłuczka musiała być... Jak mu maskę wgniotło. - Piter z szeroko otwartymi oczami obserwował walkę strażaków z metalowymi karoseriami.
-Ciekawe czy komuś coś się stało. - zmrużyłam oczy, przypatrując się tłumowi.
-Tam kogoś odprowadzają do karetki. - wskazał palcem.
-Kuźwa, stary, trzymaj się. - mówił Michał, hamując łzy wędrując obok noszy, wiązących jego przyjaciela.
-Nic mi nie będzie... - wymamrotał atakujący, zachrypniętym, pełnym bólu głosem. Syknął, gdy nosze podskoczyły wjeżdżając do wnętrza karetki. Michałowi nie pozwolono jechać razem z nim. - Zadzwoń do niej... - usłyszał jeszcze, po czym drzwi zatrzasnęły się z wielkim hukiem. Kubiak został sam, wokół migających świateł, krzyczących ludzi oraz co chwila mijających go samochodów. Sam, zupełnie sam. Rozpłakał się jak małe dziecko, wypuszczając z siebie wszystkie emocje, które uleciały jak dym z papierosa. Pękł, jak bańka mydlana. Wszystko co zbierało się w nim od dłuższego czasu w końcu znalazło wyjście.
-Te, zejdź pan! - usłyszał krzyk jednego z kierowców. Odwrócił sie za siebie ze smutkiem w oczach. Zamarł. Zamarli też pasażerowie samochodu. Zamarł chyba cały świat.
-Ja pierdolę... - wydukałam.
-Ja też. - zawtórował Nowakowski.
Targało mną wszystko po kolei, strach, radość, żal, gniew, spełnienie. Wszystko objawiło się łzami spływającymi po moich policzkach. Szarpnęłam za klamkę drzwi, po czym jak huragan wyleciałam z auta.
-Co się stało? - zapytałam, znieważając trąbiące samochody.
-Mieliśmy wypadek, Zbyszka zabrała karetka... - opowiadał, szybko wycierając policzki. Płakał?
-Michał ja... - zaczęłam, lecz on nie dał mi dokończyć.
-Który miesiąc? - wypalił.
-Skąd wiesz? - moje oczy wyglądały jak spodki.
-Nieistotne. Który miesiąc?
-Czwarty... - spuściłam wzrok.
-Kogo to dziecko?
-Jak to kogo?! - krzyknęłam oburzona. Bardziej urazić mnie nie mógł.
-Wy dwoje, wsiadajcie do auta, albo spieprzajcie stąd, bo już dwa razy światła się zminiły, nie słyszyscie klaksonów!? - wtrącił policjant kierujący ruchem. Chwyciłam Michała i prawie siłą wepchnęłam go do samochodu. Piotrek ruszył z piskiem opon, próbując jeszcze dogonić ambulans ze znajdującym się w środku Zbyszkiem. Nikt z nas przez całą drogę nie odezwał się słowem. Tylko znowu rytmy disco pobrzękiwały w odbiorniku.
Wszyscy wpadliśmy do szpitala, puszczając krzyki pielęgniarek mimo uszu. Błądziliśmy wśród korytarzy i sal szukając Bartmana. Po kilkunastu minutach poszukiwań w końcu nam się udało, lecz i tak zostaliśmy odprawieni z kwitkiem, aktualnie trwały badania.
-Skoczę po kawę, przynieść Wam też? - zapytał środkowy. Obydwoje przytaknęliśmy kiwając głowami. Michał usiadł na przeciwko mnie, tępo wpatrując się w białe kafelki na podłodze. Znów cisza przejęła nad nami rządy.
-Gdzie byłaś przez ten czas? - zapytał w końcu.
-W Anglii... - odpowiedziałam krótko.
-A czemu znów jesteś tutaj? - zmarszczył brwi, a ja wzruszyłam ramionami. Zdziwiony jeszcze bardziej wytężył wzrok.
-Ej, wiecie co, zauważyłem, że mam tylko dwie ręce, więc nie udało mi się przemycić trzech kaw... A żeby było sprawiedliwie przyniosłem tylko dla siebie. - oznajmił wyszczerzony od ucha do ucha Piotruś i usiadł obok mnie, zanurzając usta w napoju.
-Ja pójdę. - powiedzieliśmy jednocześnie razem z Michałem.
-Nie żartuj. - zgromił mnie spojrzeniem i ruszył szybkim krokiem w kierunku automatu.
-Rozmawialiście? - szepnął ciekawski Pit.
-Jeśli króką wymianę zdań polegającą na "co się z tobą działo" można nazwać rozmową... no to tak.
-Ech, dzieci, dzieci, dzieci... - westchnął głęboko, kręcąc głową. Tak, zgadzam się. To jedna wielka dziecinada. A pomyśleć, że niedawno łączyło nas coś pięknego... Nie do pomyślenia.
-Zaśpiewaj ze mną! Hej, czy ty wiesz, że ja się w tobie kochaam, hej czy ty wiesz, że to poważna rzecz! - Piter darł się na całe gardło, poozbawiając mnie przy tym jakiegokolwiek słuchu.
-Proszę cię... - jęknęłam, przysłaniając uszy rękoma.
-Co, nieładnie? - posmutniał. - Dobij mnie, proszę, masz okazję. Dobij swojego przyjaciela, kopnij leżącego! Tak!
-Zamknij się już, Piotrek!
-Piotrek. Groźnie. - zawył, a ja podgłośniłam radio z bezradności. Wolałam to, aniżeli jego teksty. Po niecałych piętnastu minutach dalszej jazdy, zastał nas niesamowity korek, który w ogóle się nie zmniejszał.
-Ciekawe co się tam stało... - powiedziałam pod nosem.
-Z tego co widzę, to jakiś wypadek. - odparł siatkarz.
-To spędzimy tutaj całą noc. - dodałam załamana, odpinając pasy bezpieczeństwa i wygodnie usadawiając się na siedzeniu. Wyjęłam płytę z odtwarzacza i włączyłam normalne radio. W koncu zabrzmiały ludzkie rytmy. Co chwila przejeżdżaliśmy kilka metrów zbliżając się do całego powodu zamieszania. Zderzenie furgonetki z autem osobowym. Wszędzie porozsypywane szkło, migające pomarańczowe światła, służba ratunkowa i zbiorowisko osób wokół wypadku. Obowiązywał ruch wahadłowy, a dzięki naszemu szczęściu łańcuch przepuszczonych samochodów z naszego pasa skończył się właśnie na nas... Tyle przegrać.
-Ty, niezła stłuczka musiała być... Jak mu maskę wgniotło. - Piter z szeroko otwartymi oczami obserwował walkę strażaków z metalowymi karoseriami.
-Ciekawe czy komuś coś się stało. - zmrużyłam oczy, przypatrując się tłumowi.
-Tam kogoś odprowadzają do karetki. - wskazał palcem.
-Kuźwa, stary, trzymaj się. - mówił Michał, hamując łzy wędrując obok noszy, wiązących jego przyjaciela.
-Nic mi nie będzie... - wymamrotał atakujący, zachrypniętym, pełnym bólu głosem. Syknął, gdy nosze podskoczyły wjeżdżając do wnętrza karetki. Michałowi nie pozwolono jechać razem z nim. - Zadzwoń do niej... - usłyszał jeszcze, po czym drzwi zatrzasnęły się z wielkim hukiem. Kubiak został sam, wokół migających świateł, krzyczących ludzi oraz co chwila mijających go samochodów. Sam, zupełnie sam. Rozpłakał się jak małe dziecko, wypuszczając z siebie wszystkie emocje, które uleciały jak dym z papierosa. Pękł, jak bańka mydlana. Wszystko co zbierało się w nim od dłuższego czasu w końcu znalazło wyjście.
-Te, zejdź pan! - usłyszał krzyk jednego z kierowców. Odwrócił sie za siebie ze smutkiem w oczach. Zamarł. Zamarli też pasażerowie samochodu. Zamarł chyba cały świat.
-Ja pierdolę... - wydukałam.
-Ja też. - zawtórował Nowakowski.
Targało mną wszystko po kolei, strach, radość, żal, gniew, spełnienie. Wszystko objawiło się łzami spływającymi po moich policzkach. Szarpnęłam za klamkę drzwi, po czym jak huragan wyleciałam z auta.
-Co się stało? - zapytałam, znieważając trąbiące samochody.
-Mieliśmy wypadek, Zbyszka zabrała karetka... - opowiadał, szybko wycierając policzki. Płakał?
-Michał ja... - zaczęłam, lecz on nie dał mi dokończyć.
-Który miesiąc? - wypalił.
-Skąd wiesz? - moje oczy wyglądały jak spodki.
-Nieistotne. Który miesiąc?
-Czwarty... - spuściłam wzrok.
-Kogo to dziecko?
-Jak to kogo?! - krzyknęłam oburzona. Bardziej urazić mnie nie mógł.
-Wy dwoje, wsiadajcie do auta, albo spieprzajcie stąd, bo już dwa razy światła się zminiły, nie słyszyscie klaksonów!? - wtrącił policjant kierujący ruchem. Chwyciłam Michała i prawie siłą wepchnęłam go do samochodu. Piotrek ruszył z piskiem opon, próbując jeszcze dogonić ambulans ze znajdującym się w środku Zbyszkiem. Nikt z nas przez całą drogę nie odezwał się słowem. Tylko znowu rytmy disco pobrzękiwały w odbiorniku.
Wszyscy wpadliśmy do szpitala, puszczając krzyki pielęgniarek mimo uszu. Błądziliśmy wśród korytarzy i sal szukając Bartmana. Po kilkunastu minutach poszukiwań w końcu nam się udało, lecz i tak zostaliśmy odprawieni z kwitkiem, aktualnie trwały badania.
-Skoczę po kawę, przynieść Wam też? - zapytał środkowy. Obydwoje przytaknęliśmy kiwając głowami. Michał usiadł na przeciwko mnie, tępo wpatrując się w białe kafelki na podłodze. Znów cisza przejęła nad nami rządy.
-Gdzie byłaś przez ten czas? - zapytał w końcu.
-W Anglii... - odpowiedziałam krótko.
-A czemu znów jesteś tutaj? - zmarszczył brwi, a ja wzruszyłam ramionami. Zdziwiony jeszcze bardziej wytężył wzrok.
-Ej, wiecie co, zauważyłem, że mam tylko dwie ręce, więc nie udało mi się przemycić trzech kaw... A żeby było sprawiedliwie przyniosłem tylko dla siebie. - oznajmił wyszczerzony od ucha do ucha Piotruś i usiadł obok mnie, zanurzając usta w napoju.
-Ja pójdę. - powiedzieliśmy jednocześnie razem z Michałem.
-Nie żartuj. - zgromił mnie spojrzeniem i ruszył szybkim krokiem w kierunku automatu.
-Rozmawialiście? - szepnął ciekawski Pit.
-Jeśli króką wymianę zdań polegającą na "co się z tobą działo" można nazwać rozmową... no to tak.
-Ech, dzieci, dzieci, dzieci... - westchnął głęboko, kręcąc głową. Tak, zgadzam się. To jedna wielka dziecinada. A pomyśleć, że niedawno łączyło nas coś pięknego... Nie do pomyślenia.
___________________________________________________________________
Oddaję w Wasze łapki! :*
Mnie dopadło jakieś chorubsko, ale trzeba dać radę. :c
Trzymcie się robaczki!
Pozdrawiam, Sissi. ♥